24.02.2022r. z wiedzą, że miasta są bombardowane, jesteśmy na granicy. SZOK!!! To jedyne słowo, które oddaje to, co zobaczyliśmy. Tysiące ludzi zgromadzonych w jednym miejscu. Nie wiemy, co dalej. Nie rozumiemy sytuacji. Stoimy w kolejce. Bardzo długiej kolejce.... Szukamy czegoś do jedzenia.... Granica zawsze jest pełna barów. Taką znam...
Żadnego sklepu. Trudno. Ale... Żadnej toalety. Zero!!!
Mija jakieś 4 godziny. Docieramy do centrum przejścia. Robi się bardzo tłoczno. Nie można przejść, a nawet się ruszyć. Ciemność i to pod każdym względem.
Wiemy już, że mężczyźni nie są wpuszczani za granicę. Dramat rozgrywa
się na naszych oczach. Kilku ojców jeszcze stoi w tłumie. Strach, miłość
do dziecka, mają wypisane na twarzach. Nikomu tego nie życzę... Czasami
zdaje się, że ojciec i dziecko stanowi jedność. Ojciec w tych ostatnich
chwilach, chce go osłonić od zła. Wszyscy wiemy, że zaraz zostaną
rozdzieleni.
Wchodzimy do części, jeszcze na zewnątrz. Zimno. Noc. Kobiety z dziećmi, osoby starsze. Wszyscy. stłoczeni stojąc. Trudno wykonać najmniejszy ruch. Ktoś mdleje.... Patrzę na to i zaczynam analizować. Słyszę jeszcze komentarze ludzi, którzy często przekraczają w tym miejscu granicę: wystawili znów tego wariata. Tak.... na wzniesieniu stoi ktoś ze straży i zwyczajnie śmieje się z nas, ludzi, którzy tłoczą się przed samym przejściem. On nawet nie chce ułatwić nam przejścia. On z nas szydzi.
Zero picia, zero toalety. Ludzie trzęsą się z zimna, dzieci płaczą - on przemawia. To mogłoby być śmieszne. Mogło... ale... dziewczyna mdleje. Na chwilę daje się ją jakoś wyprowadzić. Udzielono jej pomocy? Tak: ktoś jest medykiem, więc kładzie ją z nogami w górze, polewa jej twarz wodą i już. Odchodzi. Dziewczyna zostaje w tłumie. Zero człowieczeństwa. 100 metrów wcześniej stoi opuszczony hotel. Wystarczy godzina, żeby tam utworzyć punkt wstępnej selekcji. Chociażby po to, żeby można "po ludzku" czekać na przejścia. Otworzyć toaletę. Mijają kolejne godziny. straciłam poczucie czasu. Pomyślałam, że gdyby Putin chciał pokazać władzę, to takie punkty są idealnym celem. Mam donośny głos, buntuję się przeciw takiemu traktowaniu. Jest mi już wszystko jedno. Moje dzieci są bezpieczne. Mnie ogarnia obojętność na to, co się stanie ze mną, ale nie mogę patrzeć na innych. Nie mogę patrzeć, jak typowy socjopata znęca się nad ludźmi. Widzę palec skierowany w moją stronę: "zapamiętam Cię!!!". Przychodzi mi do głowy jedna myśl: Boże... właśnie tacy ludzie często zyskują władzę. Dlatego tyle zła na świecie.
Jesteśmy przepchane do następnej części. Może będzie chociaż toaleta. NIE MA! Jest bar z napisem toaleta. Jest zamknięty. Ciemno... nie wiem, która godzina, ale... od 18 na pewno minęło 7-8 godzin. Dalej zero picia, zero toalety. Zero jakiegokolwiek porządku. Chaos, zupełne znieczulenie, służby są po to, by otwierać kolejne metalowe bramki. Otwierają, zamykają i uciekają. Znów tłum. Płacz dzieci. Krzyki ludzi. Znów mijają godziny. Obojętnieję na wszystko. Chociaż nie. Widzę dwóch braci w wieku 6-8 lat. Jeszcze uśmiechają się im oczy. Jak dobrze!! Ja mam jeszcze kilka cukierków 😃. Jeszcze nie zobojętniałam do końca. Dzięki za nich. Dobrze, że zdołałam te cukierki wyjąć 😊.
Dnieje. To znaczy, że na przejściu jesteśmy kilkanaście godzin. Jest trochę luźniej.
Wciąż pilnujemy się nawzajem. Weszłyśmy w trójkę i chcemy wyjść w trójkę. Liczymy czas. około 20 godzin. Wchodzimy w końcu do budynku. Kilkanaście godzin na granicy bez picia, jedzenia, toalety. Nie jesteśmy więźniami. Nie, bo więźniowie w takich warunkach zrobiliby bunt. My nie mamy żadnych praw. Nie mogę wiedzieć, co czuli uchodźcy na granicy z Białorusi. Oni zostali zamknięci na granicy kilka tygodni, ale z niczym innym nie umiem tego porównać. Nie możemy się cofnąć, nie możemy przejść. Nie ma toalety, picia, pomocy, lekarza.
Wchodzimy do pierwszego budynku na granicy. Tutaj "rządzi" strażniczka. Spokojnie ustala kolejkę. Wpuszcza, przepuszcza, kieruje ruchem... wszyscy oddychają z ulgą. Jedna, odpowiednia osoba, na odpowiednim stanowisku. BRAWO DLA PANI!
Tutaj wszystko trwa kilka czy kilkanaście minut. Możemy przejść na stronę POLSKI. Przejść? Chcę ruszać nogami i nie mogę. Wszystkie trzy wyglądamy na uchodźców. Szurając nogami przechodzimy na stronę POLSKI.
Nasi strażnicy pytają o sytuację. Wchodzę gdzieś... nie w tę stronę, gdzie nie powinnam... widzę, tylko uśmiech zrozumienia. BOŻE!! Odzyskujemy człowieczeństwo. Jest też toaleta!!!
Jesteśmy po stronie polskiej. Tak naprawdę nie wiemy, co dalej. Nie wiemy, co robić. Ostatnie 20 kilka godzin pozbawiło nas sprawstwa w sytuacji, w której poczułyśmy się bezpieczne.
Przed granicą czekają ludzie. Nie na bliskich. Ludzie z wielu miast, Ci, którzy przybyli do Polski z Ukrainy, przyjeżdżają na granicę. Pomagać. Dostajemy pączki. Pierwszy posiłek od jakiś 20 godzin. Co, jeśli ktoś jest diabetykiem? Dostajemy wodę. Słyszymy od dziewczyny, że jak zobaczymy napis naszego miasta, mamy się nie bać, tylko podejść. Bezpiecznie za darmo zostaniemy dowiezione. Jesteśmy otumanione tym, co się dzieje. Natalka pyta młodego człowieka z tekturką Wrocław. Chłopak bierze nasze 2 walizki i karze iść za sobą.
My, siła woli "ciągniemy się" za nim. Zazwyczaj jestem szczera "jak na spowiedzi". Przychodzi mi do głowy, że oni pomagają Ukraińcom. Przy samochodzie tłumaczę naszą sytuację. Chłopak patrzy na nas zdziwiony, ale ja już tak mam... Chłopak pozwala sobie zrobić zdjęcie. Uprzedzam go, co z nim zrobię.
On nie jest sam. Na różnych "imprezach" wspierających Ukrainę, młodzi ludzie organizują się, by wspierać tych, którzy tego potrzebują. Wspaniali, młodzi ludzie. Jeśli ktoś chciałby w jakikolwiek pomóc, a nie wie, do kogo się zwrócić, mam do nich kontakt.
My jesteśmy bezpieczne. Co będzie z moimi znajomymi, przyjaciółmi na Ukrainie? Nie wiem.... Jeśli tylko w jakikolwiek sposób będę mogła pomóc. Jestem.