Przyleciałam sobie do Rygi. No bo co? A wzięłam i przyleciałam. Co prawda trochę z przygodami, bo inaczej nie idzie:
Postanowiłam, że po raz pierwszy do nowego kraju, sama, to się przygotuję jak należy. Zabukowałam lot do Warszawy i z Warszawy do Rygi. Wzięłam odpowiedni bagaż, a nawet transfer z lotniska do mieszkania, które też wcześniej wynajęłam. Wszystko dopięte na ostatni guzik. No to lecę... Wysiadam w Warszawie i idę po odbiór bagażu. Mam ponad godzinę pomiędzy lotami, to niczym się nie martwię, bo niby czym? Stoję i czekam. Na wyświetlaczu napisano, że jeszcze 10 min. OK. Jeszcze dużo czasu. Potem pojawia się napis: przepraszam za opóźnienia.... nic to, jeszcze dużo czasu... czekam, czekam, a tam nic... pytam pracowników - oni nic nie wiedzą. Czas zaczyna się kurczyć, a ja czekam... ale już mnie nosi... szukam kogoś, kto mi pomoże, bo przecież samolot nie poczeka... są jacyś ludzie w mundurach w kabinie obok wyjścia "nic do oclenia", no to lecę i pytam, co mam zrobić? A oni od razu: Pani pokaże druki bagażowe. Rany Boski - zgłupieli? Skąd mi wiedzieć o jakiś druczkach!? A jak wyrzuciłam? Nigdy nie miałam takiej sytuacji i nie przywiązuje się do drobiazgów. Są! Spojrzeli, popatrzyli na mnie z politowaniem: nie widzi pani, że od razy nadali do Rygi? 😬 Ano nie widzę! Nie biegam za walizkami, a te karteczki dali, to wzięłam. Pani we Wrocku wzięła bagaż, dała karteczki i już... a tu czas ucieka... panowie pokazali mi najkrótszą drogę, już kazali ominąć odprawę i iść do kontroli. Lecę na ostatnim biegu, a tam kolejka na co najmniej godzinę stania 😱. Przepraszam po kolei tych, co stoją w tej kolejce - chyba wyglądam na zdesperowaną, bo ludzie mnie przepuszczają. Tera tylko znaleźć odpowiednie wejście! Tylko! Nigdy nie leciałam z Chopina i znalezienie wyjścia nie jest tak prostą sprawą. Noc to - biegnę! Jest! Już nikogo nie ma, pani patrzy na mnie, chce coś powiedzieć, ale chyba wyglądam żałośnie, bo zrezygnowała z przemowy. Za to widzę, jak pasażerowie na mnie patrzą, a miejsce mam na samym końcu. Normalnie karny spacer po samolocie, ale ważne że zdążyłam. 😊 W Rydze okazało się, że bagaż jest i na taśmie pojawił się szybko, uff... ostatni element - dotarcie do mieszkania. Wychodzę i widzę pana z kartką z moim nazwiskiem "miałam ochotę go uściskać", ale się powstrzymałam. 😂😂😂 Pewnie chłopina by się zdziwił, że obca baba się na niego rzuca. Po jakiś 30 minutach byłam na miejscu!
Patrzę i widzę... prawie jak na Greczanach w Chmielnickim. Budynki z lat 70-tych. Obok nich jeszcze małe domki, tych, którzy nie chcieli sprzedać domu... Przedmieście porosyjskiego systemu. Ok... prawie, jak w domu. No właśnie, domu. Okazało się, że dom ok, ale nie ma nic - ani pościeli, ani kubka, ani garnka. No to trza się zorganizować. Właściciel mieszkania zawiózł mnie do sklepu i pojechał, dobrze, że wpisał adres. Kupiłam najpotrzebniejsze rzeczy.. wyszłam... i... o matko, jak to było? Na lewo, na lewo... Ale które lewo? 😕 Włączyłam mapę i poszłam w przeciwną stronę. Po godzinie krążenia, zaczepiania ludzi i tłumaczenia czego potrzebuję... dotarłam.
To samo było ze szkołą. Co z tego, że w komórce mapa? Szkoła jest 10 minut drogi od mojego mieszkania. Ja przy pomocy mapy dotarłam po 45 minutach.
Szkoła ładna, bardzo zadbana, pani dyrektor wygląda na przyjazną. Wszystko ok, ale... jak pokazałam mi klasę, która "będzie moja", dotarło do mnie, że to nie żart. 😨 W tym momencie "ścięło mnie z nóg" i to chyba było widać, bo biedna zapytała, czy klasa mi się nie podoba? No i już - pierwsze wrażenie najważniejsze 😂😂😂
Zorganizować "nowe życie" nie jest tak łatwo, dzień za dniem ucieka i dopiero dziś postanowiłam udać się na Stare Miasto. Muszę przyznać, że przeżyłam szok. Tutaj jest prawdziwe Stare Miasto.
Łaziłam kilka godzin po kamiennym bruku, aż nogi zaczęły mi do "tyłu" wchodzić i mam wrażenie, że niewiele zobaczyłam. Jednak, to tym lepiej... będę miała, co podziwiać.
Wróciłam do domu i usmażyłam sobie placki ziemniaczane - w pełni na nie zasłużyłam.











Brak komentarzy:
Prześlij komentarz