Tłusty czwartek jest w czwartek 😋. To mój dzień pracy w szkole. Postanowiłam, że owszem, kupię ciasteczka dla wszystkich dzieci, ale prawdziwy tłusty czwartek, zorganizuję w środę. W środę bowiem, mam zajęcia z uczniami - założycielami KIP SERWUS oraz z grupką dzieci.
Tak też się stało.
Dlaczego zaczynam od pączka?
Żeby pokazać, jak atmosfera panowała jeszcze w środę. Ostatnie tygodnie były napięte. ORPEG pozwolił nam wyjechać z Ukrainy, ale nie wszyscy się na to zdecydowali. Ja nie. Nie tylko ja. Miałam kontakt z nauczycielami z konsulatu z Łucka, Lwowa. Część nauczycieli też została. Lwów do granicy ma najbliżej, więc z nauczycielem z Krzemieńca opracowałyśmy własny plan ewentualnej ewakuacji. Miałyśmy nadzieję, że nie trzeba będzie z niego korzystać. Wszyscy wokół również byli tego zdania. Z tym przekonaniem spokojnie zasypiałam w środę po zajęciach.
W czwartek rano - telefon od prezesa "SERWUSA". Chyba będzie musiała pani wyjechać - usłyszałam. Wiem, że mogę ufać prezesowi, więc umówiłam się z nim, że sprawdzi przejazdy i kupi bilety, dla mnie i nauczyciela z Krzemieńca. Miałam przecież umowę.
Dostałam bilety na sobotę 26.02.2022. Taką informację napisałam do ORPEG. Otrzymałam odpowiedź "NATYCHMIAST". Taki apel, natychmiast postawił mnie na nogi. Miałam naszykowane dokumenty i pieniądze. Rozpoczęła się gorąca linia telefoniczna z SERWUSEM i Krzemieńcem. Po godzinie z małą walizką i laptopem byłam wraz w wiceprezesem z samochodzie zaprzyjaźnionego kierowcy. Do Tarnopola miała dojechać nauczycielka z Krzemieńca. Zadzwoniłam jeszcze do zaprzyjaźnionej nauczycielki z okolicy Lwowa. Miałam nadzieję, że ona mając 1/3 naszej drogi za chwilę będzie na granicy.
Po drodze śledziliśmy sytuację, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę: bombardowania? wjazd żołnierzy rosyjskich na Ukrainę????
W Tarnopolu podjęłyśmy decyzję, że nie szukamy innej drogi. Jedziemy na granicę. Jedziemy jeszcze z nadzieją, że nie jest tak źle, że to tylko chwila.... Coraz bardziej jednak zdajemy sobie sprawę, że to prawda "WOJNA!"
Dojeżdżamy kilka kilometrów od granicy (tak przynajmniej sądzimy). Dalej jechać się nie da... Natalia jechała z nami, jej córka mieszka we Wrocławiu. W ostatniej chwili podejmuje decyzję (najlepszą z możliwych) jedzie z nami. Ma ze sobą tylko paszport, ale to jest nieistotne. Już mamy pełną świadomość, że nie ma żartów, ale... spokojnie, nic strasznego... jesteśmy prawie w domu...
Kierujemy się na piechotę w stronę granicy.
Kilka kilometrów zamieniło się w kilkanaście. Po godzinie 18 jesteśmy na granicy. Mamy jeszcze nadzieję, że zaraz będziemy w domu. W POLSCE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz