niedziela, 29 stycznia 2023

Niech gra nas coraz więcej

W internecie aż roi się od postów zrozpaczonych ludzi, którzy proszą o pomoc dla najbliższych. O pieniądze, które mogą uratować czyjeś życie. Część z nich to zwykłe oszustwa, ale takiemu laikowi jak ja trudno jest odsiać ziarno od plew. Ponadto nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego tak jest. Tyle mówi się o miłości bliźniego, szacunku do życia, a władza nie chce rozwiązać tego problemu. Dla mnie to jest bardzo proste, ale pewnie jestem na to za głupia. Pewnie się nie znam, bo lepiej bawić się w rozdawnictwo, niż pomagać naprawdę potrzebującym. Pewnie dlatego władza obraziła się na WOŚP i udaje, że nie widzi oddolnego ruchu dobrych serc. Być może pomoc potrzebującym rani twarde serca rządzących. 😍 A WOŚP gra... i co roku gra piękniej...

W tym roku "wprosiłam się" na finał Orkiestry do Ścinawy. Miałam nadzieję, że osoby mieszkające w Pałacyku (uchodźcy z Ukrainy) podejmą wyzwanie i razem z dyrektorem ośrodka dołączą się do organizacji WOŚP. Nie zawiodłam się. Panie przygotowały przekąski i słodycze, które można było zakupić za "wrzut" do puszki WOŚP, a moja pani Wala (z Chmielnickiego) dołożyła się do orkiestry oferując wspaniały tort na licytację.



Nigdy nie byłam na finale orkiestry w innej miejscowości niż Wrocław. W Ścinawie łatwiej było mi zobaczyć ogrom pracy włożonej w organizację imprezy. Największa sala w mieście nie pomieściła chętnych.








Trzeba było nieźle się natrudzić, żeby zobaczyć przygotowane atrakcje. Kamila (dyrektor Pałacyku i główny organizator finału WOŚP) wykonała kawał dobrej roboty. Oprócz występów dzieci i rodzimych artystów postarała się o inne atrakcje: możliwość przyjechania się samochodami sportowymi, pokaz ratownictwa, konsultacje rehabilitacyjne, fotobudka, a główną atrakcją był koncert Kasi Wilk.




Na finale WOŚP nie zabrakło licytacji. Fantów było wiele i to niezwykle atrakcyjnych: vouchery kosmetyczne czy do popularnych jadalni, wyroby rzemieślnicze, wyroby artystyczne, czy nawet możliwość pomocy w utworzenie własnego drzewa genealogicznego. Wśród gąszcza nagród  upatrzyłam sobie wyroby z miejskiego zakładu przetwórstwa owocowo-warzywnego. Powód był prosty - ze względu na lekcje, które odbywają się rano i wieczorem trudno by mi było umówić się na wizytę w Ścinawie; nie chciałam też licytować żadnych wyrobów artystycznych, a nie próbowałam nigdy ścinawskich przetworów. Czekałam zatem na licytację przetworów. Jakież było moje zdumienie, gdy zdecydowano, że licytacja obejmie pakiet: weekend w Kudowie i słoiki na drogę  😂😂😂😂. No cóż, zdecydowałam, że podzielę się z córcią - ona dostanie weekend, a ja słoiki 😂😂😂😂. Ja już mam zaplanowane kilka wyjazdów, a ona myślała o kilkudniowym wyjeździe. 



Chciałam zrobić dobry uczynek i dołożyć się do WOŚP, a wyszło na to, że mogę "uszczęśliwić" kilka osób... i jak tu nie wierzyć, że WOŚP to wielkie szczęście Polski 💝

sobota, 28 stycznia 2023

„carnem levāre”

 Niech ktoś powie, że kalendarz świąt nie jest zbieżny z prawami przyrody. Karnawał... Nazwa „karnawał” wywodzi się od włoskiego „carnevale”, z łaciny: „carnem levāre” („mięso usuwać”). 

😁 Usuwamy mięso ze spiżarni i spożywamy, żeby się nie zepsuło, bo do wiosny daleko. Trzeba najeść się do syta i przetrwać. 😁 Sposoby przechowywania pożywienia oraz sposób radzenia sobie z zimnem bardzo się zmieniły, ale przyzwyczajenie staje się naturą i karnawał przetrwał do dziś. Zwłaszcza w placówkach edukacyjnych. Przez lata pracy w przedszkolu przyzwyczaiłam się do kalendarza imprez, w którym nie mogło zabraknąć Jasełek, Dnia Babci i Dziadka, zabawy karnawałowej. W szkole jest nieco inaczej. Jest mniej imprez rodzinnych. Nie zaprasza się babć i dziadków na uroczystość, ale jak zwykle są dwie strony takiego rozwiązania. W tym roku miałam to szczęście, że mogłam spojrzeć na taką imprezę z zewnątrz. Nielka zaprosiła mnie do przedszkola. Zobaczyłam pracę nauczycieli: przygotowanie występu, przygotowanie prezentów, przygotowanie sali, ustawienie krzesełek, materiałów do warsztatów plastycznych, poczęstunku... i 100 innych drobnych rzeczy... 

 

Goście obejrzeli występ, zrobili bałwanki, poczęstowali się słodyczami i wyszli. Został bałagan i... nie wiem, czy tym razem tak było, ale pamiętam ostatnie lata pracy dyrektora przedszkola. Jako podziękowanie często słyszałam: 

- Dlaczego o 11.00? Ja pracuję...

- Dlaczego o 16.00? Dzieci już są zmęczone...

- Dlaczego tylko jedna grupa? Mam wnuków w różnych, muszę przychodzić dwa razy...

- Dlaczego wszystkie grupy razem? Nie było miejsca i duszno...

- Dlaczego nie zrobiliście poczęstunku?

- A dla mojego wnuka zabrakło ciasteczek, które lubi pewnie wszystkie panie się częstowały...

To nie jest żart. Przeczytałam dziś blog dyrektora z Bemowa. Wdzięcznego dziadka, który wyraził wdzięczność wychowawczyniom przedszkola. Ja też byłam wdzięczna i zachwycona występem. Tak... Jest wielu takich, którzy doceniają tę pracę, ale wystarczy 2, 3 uwagi zniesmaczonych osób, które traktują nauczycieli, jak psychiczny worek treningowy i... nie chce się chcieć.  Po co narażać siebie na złe emocje? Tym bardziej, że społeczeństwo daje na to przyzwolenie. Rodzić, rodzina... mają prawo "wyżyć" się na nauczycielu. Nauczyciel nie. Prawem nauczyciela jest "służyć". Może czas na to, by zrezygnować z części uroczystości? 

Na początku naszego wieku odwiedziłam placówki edukacyjne w Niemczech, Austrii i Szwajcarii. W przedszkolu (które było przedstawione, jako wybitne), dzieci przynosiły śniadanie ze sobą, same zmywały naczynia po śniadaniu, na obiad były odbierane do domu (po obiedzie mogły wrócić), same mogły wyjść na ogród przedszkolny i same odpowiadały za bezpieczeństwo na podwórzu. Plan pracy przedszkola na cały rok, to była jedna kartka A4. Dokumentem pracy była lista obecności dzieci. Kierowniczka przedszkola zapytana o uroczystości z dumą odparła, że owszem, w każdym roku wybierane są 2 uroczystości. Czasami to jest Dzień Mamy i Mikołaj, czasami Dzień Babci i Dzień Dziecka... Na pytanie o zajęcia dodatkowe, odpowiedziała, że przychodzi pani plastyczka. Dzieci same decydują, czy chcą brać udział. Jeśli któreś się zdecyduje, schodzi do sali mieszczącej się w piwnicy. Mogłyśmy tę salę zobaczyć - była wyłożona kafelkami, na ścianach, podłodze i stołach były plamy po farbach, a na wieszakach wisiały fartuchy dla dzieci. Mogły brudzić, a potem musiały po sobie sprzątnąć. Nauczyciel nie musiał natychmiast ukrywać śladów zabawy, a sanepid nie przychodził po to, żeby straszyć karami i innymi konsekwencjami zbrodni, jaką dla nas jest mokra, kolorowa plama.

W szkole jest mnóstwo innych problemów, ale Dnia Babci i Dziadka nie ma w kalendarzu imprez.  Zabawa karnawałowa odbywa się w godzinach zajęć i do prowadzenia jej zamawia się firmę zewnętrzną. Myślę, że to jest OK. Tak powinno być.



W tym roku ja też miałam swoją karnawałową przyjemność. Zostałam zaproszona na koncert Magdy Umer. 


Spodziewałam się kameralnej imprezy. Nic z tego. Sala koncertowa była wypełniona po brzegi, a drobna, ponad 70-letnia kobieta pięknie panowała nad atmosferą widowni. To się nazywa charyzma! Nie ma łatwego repertuaru, a ludzie zdawali się nie oddychać, by nie zakłócać nastroju. Na koniec, jakieś młode dziewczę wręczając jej kwiaty, zaproponowało wspólne wykonanie jej utworu. Bez zbędnych ceregieli zgodziła się - również po tym poznać dobrego artystę. Warto się od niej uczyć. 

Jutro WOŚP... Ciekawe czy pokażą Jurka w TVP 😂😂😂 a raczej, jak skomentują?

 

piątek, 20 stycznia 2023

Zwyczajne, szare dni

 Szara rzeczywistość zaczyna trochę doskwierać. Tak, jak patrzę na świat, ludzi i sytuację w kraju, to wydaje mi się, że oswoiliśmy się trochę z sytuacją wojny za naszymi granicami. Uchodźcy, którzy nie mogli pogodzić się z ucieczką - wrócili do domu. Ci, którzy zostali, jakoś sobie radzą... Często nawet znajdują sposób, na brak dostaw prądu. Moi uczniowie łączą się ze mną, nawet wtedy, gdy są przerwy w jego dostawie.

Nie lubię lekcji online. Trudno mi jest przekazać wiadomości, tak jak potrafię "na żywo". Brakuje tej więzi, jaka nawiązuje się na żywo. Brakuje mi śmiechu, który nieraz towarzyszył w zajęciach, czasami złości, gdy uczniowie za bardzo "uciekali" w inną stronę, wspólnych zabaw, "wygłupów". Dla mnie nauka, to nie przekazywanie wiedzy, a interakcja, jaka tworzy się podczas zajęć. To często grupa wytycza drogę jaką idziemy. Praca przez szklane oko tego nie daje, do tego dochodzą również problemy przesyłu i jakość sprzętu. Mimo wszystko, dobrze, że chociaż tak można... Nie chciałabym nie mieć kontaktu z "moim" Chmielnickim. Wolę tak, niż wcale, ale czekam, aż to się skończy. Nie umiem się do tego przyzwyczaić. Raczej nazwałabym to czasowym dostosowaniem się do zaistniałych warunków.

Myślę, że dzieci, które przyjechały tu z Ukrainy i uczą się w klasach przygotowawczych podobnie odczuwają tę sytuację. Rozumiem, że to była reakcja na akcję - gdzieś trzeba było przygotować uczniów przybywających z Ukrainy do wejścia do polskiej edukacji, ale nie do końca był to chyba dobry pomysł. Z dziećmi z Ukrainy z klasy 1-3 jestem już 5 miesiąc... Już wiem, że dla części z nich jest to czas zmarnowany. W jednej grupie przebywają dzieci od 7 do 10 roku życia. Dla dorosłych 3 lata, to żadna różnica, dla dzieci - przepaść. W jednej grupie są dzieci, które znają język polski i takie, która nie znają go wcale. Część dzieci widziała wojnę, a to zostawia ślad w psychice. Są oderwani "siłą" od domu, bliskich, przyjaciół, a to objawia się w różny sposób - czasem zwiększoną agresją, czasem wręcz przeciwnie - bezradnością, bezczynnością. Ponadto do Polski przybyły często same kobiety, które same nie zawsze potrafią poradzić sobie z tą sytuacją, co przekłada się na funkcjonowanie dzieci. Z jednej strony wiem to wszystko, ale z drugiej... jak sobie z tym poradzić? Ja sobie nie poradziłam. Po pierwszym miesiącu zmniejszyłam liczbę godzin z tymi dziećmi, bo zwyczajnie mnie to przerosło. Nie uważam tego za porażkę. Bardziej za naukę. Jeśli ktoś potrafi, niech mnie zastąpi - ja nie jestem w stanie wziąć "na klatę" tych wszystkich problemów. Zresztą, zgodnie z zasadą ratownictwa - ratownik musi zadbać o siebie, bo to on odpowiada za przebieg pomocy (w tym wypadku nauki). Moje depresja nie przyniosłaby dobrych rezultatów.

Praca z dziećmi Ukraińskimi w Polsce bardzo różni się od pracy w Ukrainie. Tam, to była przyjemność. Nie znaczy to, że nigdy mnie nie zdenerwowali, zirytowali, czy nie byłam zmęczona. Niekiedy byłam - jestem człowiekiem, ale bardzo szybko to co złe przechodziło, a praca sprawiała mi radość. Często wymyślałam gry, zabawy... Tutaj również próbują to robić, ale coraz rzadziej. Dzieci nie są tego nauczone i mają problemy z emocjami - bardzo trudno im pracować w sposób, do którego ja jestem przyzwyczajona, jeśli tylko pozwolę na rozluźnienie, nie sposób potem ich zmobilizować. Mimo wszystko jeszcze próbuję. Poprosiłam córkę, żeby zerknęła na gry Nielki. Może któreś z nich przydadzą mi się w pracy. Nielka sama poszukała gier i przekazała mi instrukcje.


Chciałabym, żeby na stałe została jej taka łatwość wypowiedzi przed kamerą.

Moje służbowe dzieci też nie stronią od występów. Same zaproponowały, że zaśpiewają dla babć i dziadków, które zostały na Ukrainie.


Czasem mam na to wielką ochotę, ale wiem, że ich nie zostawię. Pomogę im pokonać bariery, by rozpocząć nowe życie w polskiej szkole.

piątek, 6 stycznia 2023

Przerwa w ocenianu.

 To już prawie trzy lata mijają, jak postanowiłam uciec od polskiej edukacji i myślałam, że opuszczam ją na zawsze. Jednak wojna w Ukrainie pokrzyżowała mi trochę plany i jak zdałam sobie sprawę, że to może jeszcze trochę potrwać, postanowiłam na chwilę wrócić. Wrócić i pracować z uchodźcami, wszak po to pojechałam na Ukrainę - uczyć polskiej mowy. Zbliża się półrocze i trzeba teraz dzieci ocenić... tylko konia z rzędem temu, kto wymyśli, jak to uczynić. W na koniec tamtego roku szkolnego, moja uczennica z Chmielnickiego, która od razu poszła do polskiej szkoły otrzymała z języka polskiego 5. Rozmawiam z nią, pytam jak do tego doszło (a przecież dobrze znam jej poziom znajomości języka), a ona mi odpowiada, że trochę na zachętę, bo zrobiła duże postępy.

Hmmm... Z jednej strony dobrze - dziecko się nie zraża, jest zadowolone z oceny, ale jest też druga strona tego medalu. Tę właśnie stronę zobaczyłam u "moich dzieci". Te, które na początku roku startowały z wysokiej półki, jak na klasę przygotowawczą. To znaczy rozumiały język, mówiły po polsku (z błędami, ale...), znały nasz alfabet; teraz wcale nie są najlepsze. Przestały się starać. Wiedziały, że są dobre, więc po co się wysilać.

Siedzę nad tymi ocenami i dumam... i nic nie wymyśliłam. Staram się na każdego patrzeć jak najbardziej obiektywnie, ocenę pisać trochę na okrągło, ale to strasznie wyczerpujące zadanie. Na przerwie, którą sama sobie urządziłam, poszłam pooglądać orszak 3 króli.

W Chmielnickim i Maćkowcach oglądałam zdjęcia kolędników z lat 70-80 XX wieku. Roman chciał wskrzesić tę tradycję. Nawet rozpoczęliśmy nad tym prace: wymyśliłam kostiumy, przydzieliłam role i "zagraliśmy" dla siebie. Tylko dwa lata, ale tyle się wydarzyło... i tyle zmieniło.


Szłam na orszak głównie dlatego żeby przypomnieć sobie te dobre chwile i przesłać relacje z obecnych tradycji kolędowania w Polsce.

Kolędowanie, to stara tradycja słowiańska, sięgająca wczesnego Średniowiecza. Kolędowanie miało zapewnić gospodarzom szczęście i powodzenie na cały rok. Kolędowano najczęściej na wsiach, w miastach raczej rzadko. Z rozpowszechnieniem się chrześcijaństwa ważną rolę przyjęła gwiazda betlejemska, która prowadziła kolędników. Charakterystycznymi postaciami kolędniczych byli: pasterze, trzej królowie, dziad, baba, Żyd, śmierć, diabeł, czasami Cygan, Cyganka, żołnierz, policjant, kominiarze, muzykanci. Popularne były też maszkary zwierzęce: turoń, koza lub kozioł, niedźwiedź, koń, kogut, bocian, baran, czyli zwierzęta symbolizujące siłę, zdrowie, życiową energię i płodność. Tradycja kolędników wymiera, za to nową tradycją staje się orszak trzech króli. Organizują go wszystkie większe miasta w Polsce. We Wrocławiu orszak wyrusza z najstarszej części miasta zwanej Ostrów Tumski. Tam wszyscy chętni otrzymują korony i śpiewniki. Orszak odpowiednio ustawia się: diabeł biegnie przodem i straszy 😈, na czele prowadzi wszystkich gwiazda betlejemska, królowie jadą na koniach, pozostali aktorzy, czyli aniołowie, giermkowie, itp. wędrują na przodzie, a gawiedź z tyłu, zamykają orszak. Orszak przechodzi do Rynku na wspólne śpiewanie kolęd i tam się rozwiązuje.








Ludzi przybyło mnóstwo. Wybrałam dobry punkt obserwacyjny za mostem Tumskim (przynajmniej tak mi się zdawało). W praktyce okazało się, że z mojego punktu za dużo nie widać. Już lepiej było widać orszak przy kościele św. Elżbiety na Piasku. Ale... było już za późno. Dobre miejsca były zajęte i mój mistery plan legł w gruzach. Ale koronę dostałam 😊 a nawet spotkałam anioła 😇



 

niedziela, 1 stycznia 2023

Twierdza

 Święta, święta.... i po świętach. Czas wracać do codzienności.

Ale... zanim się te święta przeżyje, trzeba coś niecoś zaplanować. Kilka miesięcy temu wpadłam na pomysła, że chętnie Sylwestra spędziłabym na wyjeździe - coś zwiedzić, zobaczyć...  najpierw pomyślałam o Budapeszcie (tam mnie jeszcze nie było), może Pradze... a w końcu, myślę - nie Dolny Śląsk ma tyle pięknych miejsc, tyle skarbów i sekretów, i zamówiłam pokoik w Kłodzku. Co prawda, tu już bywałam, ale dawno. Warto spojrzeć na niego znów i wybrać się zwiedzanie podziemnej trasy. Sprawdziłam stronę internetową i nie było wzmianki o tym, że 31 grudnia może być nieczynna. A zatem, Sylwester zapowiadał się ciekawie - wyprawą w czasie. Zdjęcia zamieszczone na stronie bardzo mnie zaciekawiły. Pokazywały codzienne życie mieszkańców dawnego Kłodzka, ale jeszcze ciekawszy był opis. Od XIII wieku, mieszkańcy Kłodzka, drążyli w skale podziemne piwnice, tunele i korytarze. Robili to z kilku powodów:

- magazynowali tam "skarby", czyli towary handlowe, żywność i wytwarzane w Kłodzku piwo (które uchodziło za jedno z najsmaczniejszych);

-  w czasie napaści wrogów, mieszczanie traktowali piwnice jako schrony oraz trasy obronne;

- jako miasto leżące na trasie handlowej oraz jednej z odnóg trasy bursztynowej, piwnice służyły mieszkańcom i kupcom do składowania, bez narażania się na bezpośrednią i łatwą kradzież;

-  piwnice stanowiły również dodatkowe miejsce dla czynności gospodarczych, ponieważ zabudowa miejska ograniczała możliwość poszerzania działek mieszczańskich na powierzchni.

Z takim planem wraz z koleżanką wyruszyłam na "Sylwestra  w czasie przeszłym". Kłodzko przywitało nas urokliwymi widokami. Pierwszy był oczywiście most gotycki. 








Zarówno w dzień, jak i wieczorem, prezentował się doskonale. Można go porównać tylko do Mostu Karola w Pradze, chociaż jest dużo mniejszy, uboższy w rzeźby. Na pewno ma wiele uroku i duże historyczne znaczenie. Mieszkańcom służy od XIII-XIV wieku, a dawniej pełnił rolę rogatki miasta z bramą zamykaną na noc. Bezwiednie za najciekawszą rzeźbę, wybrałam sobie Pietę i okazało się, że to najstarsza, ustawione na moście rzeźba, dopiero po niej ustawiono następne. 

Z mostu droga powiodła nas do Rynku, gdzie centralnym budynkiem okazał się Ratusz.









Dzieje Ratusza, tak jak całego miasta, były bardzo burzliwe. Mając strategiczne znaczenie handlowe i położenie na styku 3 państw: Polski, Czech i Niemiec, często przechodził pod inne panowanie. Nawiedzały do kataklizmy, powodzie, pożary... Pierwsza wzmianka o Ratuszu datowana jest na wiek XIV, ale już w tym samym wieku odnotowano pożar i odbudowę. Najstarszą częścią budynku jest wieża z galerią. Zachowała się ośmiokątna barokowa część z hełmem i iglicą. Za to cała bryła obecnego Ratusza powstała w XIX wieku w stylu neorenesansowym.

Ratusz otoczony jest zabytkowymi kamieniczkami. Kamieniczki i zagadkowe zaułki znajdują się również niedaleko Rynku. Wiele z nich zachowało wiele sekretów, a z których z czasem narosło wiele legend. Jedną z nich jest historia słynnej kłodzkiej trucicielki, która pomogła wojskom Napoleona w oblężeniu miasta zatruwając wodę w Studni Piekarskiej na Twierdzy.










 





Dochodząc do Trasy Podziemnej, dowiedziałyśmy się, że niestety, w tym dniu jest nieczynna. 😒 Trochę przykre, ale jest okazja, że tu jeszcze wrócić. Za to można było wdrapać się na słynną twierdzę.





Fortyfikacja twierdzy sięga XVII wieku i jest zabytkiem niezwykłym. Ściąga turystów z różnych stron świata. Tym razem dla mnie była niedostępna - całe miasto Kłodzko, wyłożone jest kostką i kocimi łbami. Zapomniałam o tym wybierając obuwie. Ten rodzaj nawierzchni może jest efektowny i współgra z historycznymi miejscami, ale jest szalenie niewygodny. Ostre zakończenia kamieni zwyczajnie wbijają się w stopę.


Pamiętam za to twierdzę z wyprawy w czasie mroźnej zimy. Tegoroczna już się chyba skończyła 😁

Zamiast wdrapywać się na twierdzę, zwiedziłyśmy lapidarium. Większość eksponatów pochodziła z pobliskiego Złotego Stoku.









Dla mnie, czasy historyczne naznaczone są walką i religią, co zresztą ma wiele ze sobą wspólnego. Często zwracam uwagę na to, że im większa bieda mieszkańców, tym bogatsze są budowle religijne. Kłodzko należało do miast bogatych, o dużym znaczeniu handlowym, ale budowle sakralne i klasztorne, wyróżniają się na tle innych. 

Pierwszy z kościołów Najświętszej Marii Panny powstał już w XII wieku. Ale jego obecny kształt zawdzięczamy jezuitom, którzy w XIV wieku dostali pozwolenie na budowę od księcia czeskiego. Kościół przez wieki był rozbudowywany, a w nawie bocznej znajduje się nagrobek fundatora kościoła farnego. Powstał on u schyłku XIV wieku.
















 Druga świątynia, franciszkańska, leży na wyspie piasek. Franciszkanie przybyli do Kłodzka ok. 1250r. i osiedli na wyspie za murami miasta. W tym czasie jednak, lokalizacja poza murami była zbyt niebezpieczna. Przenieśli się zatem do miasta, ale po pożarze klasztoru pod koniec XV wieku, wrócili na pierwotne miejsce, na wyspie i tam odbudowano zespół kościelno- klasztorny. W XVI wieku budowle sakralne przeszły w ręce Franciszkanów. 










Na jednej ze ścian kościoła odnotowano poziom wody w czasie powodzi.


Ucierpiała świątynia, ale też całe miasto. Na szczęście powoli, ale systematycznie Kłodzko pięknieje i odzyskuje dawny blask.

Kłodzko od 1945roku, jest miastem polskim. Leży na tak zwanej Ziemi Odzyskanej. Tak jak w innych miejscowościach Dolnego Śląska, tak i tu, jest wiele śladów i historii osób przybywających z kresów wschodnich. 


W Kłodzku, najbardziej znana jest Anna Zelenay, urodzona w Łucku. Była pisarką i poetką. Aktywnie działała na rzecz Ziemi Kłodzkiej. Wraz z innymi zainicjowała wiele kulturalnych przedsięwzięć, z których najbardziej znany jest "Kłodzkie Wiosny Poetyckie".

Sylwestra można spędzić na wiele sposobów. My, po spacerach, zwiedzaniu i dobrej, wieczornej kawie w kawiarence przy moście, nie doczekałyśmy 24.00. 😄 Zapadłyśmy w ramiona Morfeusza. Mimo wszystko Nowy Rok zaczął się pięknie i oby był cały taki, czego wszystkim życzę.



Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...