środa, 20 stycznia 2021

lata świetlne temu...

 Doznałam olśnienia...

Nie, to wcale nie było radosne przebudzenie. Jestem tutaj 5 miesiąc i bardzo tęsknię za domem, za Wrocławiem, ludźmi bliskimi i oczywiście Nielką. To wszystko jest moje i nikt mi tego nie zabierze, zgodnie z przesłaniem " Tam dom Twój, gdzie serce Twoje". Moje serce zostało we Wrocławiu.



I chociaż byłabym tu 1000 lat, albo tysiące kilometrów, to zawsze i wszędzie tam będzie mój dom.

Zadaję sobie jednak inne pytanie: Czy tam było moje miejsce?

Skąd to pytanie? Zdarzyła się rzecz, która przypomniała mi ostatnie lata mojego życia. Młody człowiek poprosił mnie o pomoc w przygotowaniu dokumentacji do projektu... Projekt był przygotowany przez stronę Polską i ... zaczął się problem - w naszym kraju nie jest możliwe to, żeby wykonać rzeczy prosto, czytelnie, w sposób ułatwiający pracę. W naszym kraju im coś jest bardziej skomplikowane, poszarpane, niedostępne, podstępne... tym jest lepsze. Tak więc przechodzimy od strony do strony, by znaleźć się w punkcie wejścia, próbujemy znaleźć potrzebne nam materiały, próbujemy się logować... a moje wszystkie nerwy zaczynają pracować "Wrocławskim" rytmem. Nie wiem ile nocy nie przespałam i ile łez zostawiłam na klawiaturze mojego "laptopa pracowego"- pracowego, bo często gościł u mnie w domu w ramach pracy nocnej, urlopowej bądź chorobowej. Tylko zastanawiam się:  po co?

Oczywiście, za pracę mogłam utrzymać siebie i wychować dziecko. Tylko pensja dyrektora przedszkola nigdy nie dała mi poczucia bezpieczeństwa, a sama procedura powoływania dyrektorów szkół i przedszkoli, jest tylko małą zapowiedzią "drogi bosą stopą po nieheblowanej desce". Niech ktoś mi pokaże drugą instytucję, gdzie dyrektor sam sporządza budżet na cały rok, zajmuje się opieką, wychowaniem, BHP, jadłospisem, HACCAP-em, sprawozdawczością, kadrami, księgowością, sprawami prawnymi... jeszcze kilka obszarów można znaleźć... Czy jest jeszcze taki jeden twór? 

Do tego zdarza się, że kontroli u dyrektora w ciągu roku jest kilka, zdarza się, że nakładają się na siebie: a to kuratoryjna, sanepid od czystości, sanepid od kuchni, inwentaryzacja, tzw. miejska czyli księgowa, z Inspekcji Pracy... Każdy z kontrolujących ma najważniejszą misję do spełnienia: przyłapać dyrektora na błędach - to może być drobiazg, np. błąd czeski, czy błąd słowny, ale: JEST!!! ZŁAPAŁEM CIĘ!!! kilogramy makulatury, wyjaśnień, ślęczenia nad papierami, ubierania w słowa, tego, czego się nie czuje - bo... nie kradnę, staram się żeby było miło, sprawiedliwie, czysto, smacznie, dobrze dla dzieci, rodziców... ale nie zmieniłam słowa, które miesiąc temu uległo zmianie w nowym rozporządzeniu - jestem winna! Ten cały balast, ten cały śmietnik, który dyrektor wykonuje tylko po to, żeby nie mieć czasu na prawdziwą pracę pedagogiczną i po to, żeby dać pracę, tym, którym nie chce się pracować, odczułam tak dobitnie, że poczułam szczęście, że nie muszę już tego robić.

Kim testem tu i teraz? Tu i teraz jestem nauczycielem. Jestem człowiekiem, do którego ludzie mają szacunek i to właśnie tu odczuwam. To powoduje, że chce się chcieć. To powoduje, że mimo, że serce tęskni - chcę tutaj zostać.

Jak się odczuwa ten szacunek? Prostymi ludzkimi gestami: Nazywaniem mnie "nasza Danuta". Podpowiedziami, o ciekawych miejscach, wydarzeniach. Odpowiedzią na prośby w małych sprawach. Poświęcaniem swojego prywatnego czasu. Radości w świętowaniu i tym służbowym i prywatnym. Uśmiechem. Słowem. Gestem. Rozmową w autobusie do Maćkowic - ooo... nasza Pani nauczycielka.

W Polsce 20 ostatnich lat byłam dyrektorem, ale ostatnie kilkanaście lat, nie dało mi tyle satysfakcji, co kilka miesiącu tutaj.

Nie było moim celem skarżyć się - moim celem było pokazanie, jak nisko upadła oświata w moim kochanym kraju. Jedyne, co można już zrobić, to ją podnieść.


wtorek, 19 stycznia 2021

chichot losu

 Trudno to wszystko pozbierać, a że moja wyobraźnia od urodzenia płata mi figle, więc często nie dopuszczam do siebie pewnych informacji płynących z wewnątrz. Staram się mocno stać na ziemi i nie "odfruwać", ale czasami, ta druga moc przebija się i wyrywa w świat. Tak właśnie było dzisiaj.

Dostałam info, że dziś na rzece Boh będzie się działo, że to jakieś święto kozackie i będą się kąpać, żeby grzechy odkupić... Jak będzie się działo, no to lecę... Ale ten Boh od dłuższego czasu nie daje mi spokoju. Mój Kaziutek urodził się nad Bugiem i wiem od zawsze, że woda to dla niego świętość. Kaziutka nie ma już kilka lat, ale co trochę robi mi różne kawały. Kilka razy sprawdzałam czy ten Boh, to Bug, ale nie. No może nie całkiem, Boh nazywany jest Bugiem Południowym, ale bezpośrednio z Bugiem się nie łączy. Ale w końcu Bug, to Bug.


 

Na dworze -16 celcjusza, ubrałam się zatem odpowiednio i lecę...


Nad rzeką czuję, że palce przymarzają mi do telefonu, a na rzece cisza... chociaż nie widzę, że grupka osób stoi na pomoście...



Od razu włącza mi się "konkurs skojarzeń". Przeczytałam, że 19 stycznia, to dla wyznawców prawosławia rocznica chrztu Jezusa. Tylko, że większość świąt nowożytnych tak naprawdę bierze swój początek z wierzeń przed chrystusowych, jest zlepkiem tego co było, w co wierzono, przerobionym na obecne potrzeby. Pomyślałam sobie, że pewnie Bug był bóstwem, dawał życie - wodę, pożywienie, a zimą... zimą była bieda i wymyślono, że jak się wykąpie zimą, to się bóstwa przebłaga i szybciej lód odpuści. Tak sobie układając historię religii po swojemu, poczułam czyjś wzrok. Stanęłam i spojrzałam w oczy  mojego ukochanego kuzyna (oczywiście pochodzącego znad Buga). Oczy, oczami, ale człowiek inny, więc pomyślałam, że znów fantazja poniosła mnie za daleko i wróciłam do rzeczywistości, a tam...

Na skutym lodem Bugu mężczyźni wycinają lód i obkładają przerębel gałęziami sosny - znak, że naprawdę jest coś na rzeczy. Podchodzę bliżej, bo z daleka nie bardzo widać, co się dzieje...





I widzę, że są... Są chętni do "oczyszczenia się" z grzechów, ale mnie na ich widok wszystko zamarza. Co prawda, w ramach pomocy pomocy koleżance i dobru wspólnemu uczestniczyłam w programie eksperymentalnym w kabinie krioterapii, ale to!!!! 16 stopni na zewnątrz??? Tak mówią: nadzieja umiera ostatnia 😃, skoro taka kąpiel ma oczyścić z grzechów i przynieść zbawienie... 

Odwróciłam się, żeby odejść, a tam krzyk nieziemski... Matko - myślę, coś się stało... ktoś nie wypłynął...


Nic z tych rzeczy - jakiś Tarzan obwieścił całemu światu, że właśnie znów może grzeszyć, bo wcześniejszych grzechów się pozbył - Tarzanów nigdzie nie brakuje, jak świat światem.

piątek, 15 stycznia 2021

Dziecięce marzenia...

 Zimno, ciemno i do domu daleko...

Mówiono mi, że tu w Chmielnickim śniegu jak na lekarstwo, a tu śnieg i niestety wilgoć. Ta wilgoć jest tu wszechobecna i nieprzyjemna, ale da się przeżyć. Zresztą: ile ty zimy?

Mimo wszystko tutaj też na 2 tygodnie zamknęli szkoły, sklepy przemysłowe, więc pozostaje siedzieć w domu i czekać na lepsze czasy. Więc siedzę i czekam, chociaż nie całkiem bezproduktywnie: normalnie prowadzę zajęcia, układam plany na 2 semestr, szukam ciekawych materiałów do pracy... i czasem natykam się na różne artykuły. Mam wrażenie, że teraz jest taki czas, że nie tylko duża część społeczeństwa nie widzi nic poza "własnym nosem", to jeszcze jest specjalistą w każdej dziedzinie. Czasami ręce i wszystko co może opaść - opada...

35 lat swojego życia poświęciłam na pracę w przedszkolu. Pracowałam jako nauczyciel, dyrektor, dyrektor przedszkola integracyjnego - mam więc wrażenie, że w tym temacie zdobyłam wiedzę dobrą - i tę teoretyczną i praktyczną. Ponadto jestem andragogiem, doradcą, i może nie było to moim głównym zajęciem, ale dorywczo, w ramach umów zleceń, bądź innych, było - więc również te tematy są mi znane. Ale do rzeczy: czytam artykuł, że ludzie w starszym wieku pozostają samotni - i co? tysiące komentarzy i porad psychologów, że trzeba, że powinno... w normalnie funkcjonujące rodzinie, tak właśnie się dzieje, ale... jeśli rodzice nie stworzyli więzi, to czego teraz oczekują? Jeśli rodzic był katem - to jakim prawem, teraz ktoś nakazuje opiekować się nim? Jeśli rodzice wychowali rozkapryszonego egoistę, to dlaczego mają pretensję, że ten oczekuje zaspokojenie tylko swoich potrzeb? - Te artykuły są tyle warte, co praca indywidualna jednego nauczyciela w grupie 30 osobowej. Robią więcej złego niż dobrego.

To samo dotyczy artykułów mówiących o dzieciach - przeczytałam ostatnio artykuł mówiący  o więziach wnuków z dziadkami. Generalnie autor opisywał sytuację społeczną, która ostatnio nasila się w społeczeństwie - dzieci mają masę przedmiotów, ale brak im miłości, doświadczania ciepła emocjonalnego, serdeczności. I to jest prawda, to jest tendencja, chociaż uważam, że nigdy spraw ludzkich nie można generalizować. A komentarze?: nie lubię bachorów... nie przychodzę do dzieci, tylko do znajomych... jestem babcią nowoczesną, nie będę niańką...

No żesz ty, w mordę? - masz prawo, nie przychodź, nie oczekuj, tylko nie oszukuj. Dziecka nie da się oszukać. Zakup drogiej zabawki nie zastąpi uśmiechu, miłości... Dziecko wychowane z zdrowej rodzinie zna granice (oczywiście zawsze będzie próbowało wykorzystać) ale szybko zrozumie, że jest czas na zabawę, przytulanie i czas rozmów dorosłych. Nie musisz być niańką, żeby kochać. Nie kochasz, nie udawaj. To Twoja rzecz, ale też nie oczekuj niczego w zamian. 

A dzieci???? Najbardziej lubię pracować z takimi świerzaczkami, które nie są przesiąknięte cwaniactwem. Te są samą energią emocji i odbierasz od nich, to co dostajesz. Cukierek wyciągnięty z kieszeni osoby, która kocha, staje się ambrozją. Drobiazg kupiony w kiosku, najcenniejszym skarbem. Dostajesz za to czystą, niezaśmieconą cywilizacją miłość.

Dzieci bardzo szybko się uczą życia w społeczeństwie i bardzo często zanika naturalna otwartość, ale często dorośli bardzo usilnie dbają o to, żeby tak właśnie się stało. To jest niezmierne smutne i frustrujące, między innymi dlatego jestem teraz tutaj. A tutaj, ta zła tendencja cywilizacyjna nie jest aż tak powszechna i to mnie niezmiernie cieszy.

Tutaj dzieci mogą cieszyć się byciem dzieckiem



Same mogą zorganizować sobie zabawę na śniegu. Nikt z dorosłych nie stoi nad nimi, nie krzyczy. Zapewne wracają do domu mokre, brudne, zmęczone i szczęśliwe.


Cieszą się z drobiazgów i potrafią to okazać w sposób subtelny, ujmujący.



Potrafią w spokoju wykonywać polecenia i skupiać się na zadaniu.

Co to oznacza? Cz to są "biedne" dzieci?

To są dzieci, które są wychowywane, a nie chowane. To są dzieci, które potrafią się wygłupiać, mieć swoje zdanie i buntować się, ale posiadają też to, co najcenniejsze - miłość i uwagę najbliższych. Tutaj nikt się nie poświęca dzieciom. Tutaj ten, kto ma dzieci, po prostu je kocha i żyje z nimi, nie poświęcając się. Po prostu naturalnie zmienia swoje życie biorąc pod uwagę potrzeby swoje, swojej rodziny i dziecka, i bierze za dziecko ODPOWIEDZIALNOŚĆ, na tyle, ile potrzeba - ani więcej, ani mniej. Obserwacja tego zjawiska, które w Polsce zanika, jest przyjemnością.



poniedziałek, 11 stycznia 2021

Jak szaleć, to szlaeć...

 Czasami refleksja przychodzi za późno, ale może tak ma być. Od jakiegoś czasu. co spojrzę w lusterko, to mam ochotę powiedzieć: Dzień dobry. Cóż, takie jest życie. Ja mam jeszcze barometr uczuć w postaci mojego szczerego dziecka: Dana, jeszcze kilka lat temu, to wszystkie chłopy się za Tobą oglądały. 😂😂 Pomyślałam sobie "było barć", ale jakoś życia rodzinnego nie udało mi się dobrze ułożyć i może tak miało być.

Koniec końców wpadłam na pomysła, że skoro tyle zmian już w życiu wprowadziłam (albo same się wprowadziły), to zmiana fryzury po 50hm, hm, latach też nie zawadzi. Wypowiedziałam życzenie na głos i zostałam umówiona do fryzjera...

Ozorno - to jest dzielnica Chmielnickiego, którą zamierzałam, ale jeszcze do dziś nie odwiedziłam. Dzielnica powstała nad jeziorem i myślałam, że zrobię to jak będzie cieplej, ale właśnie tam pracuje fryzjer. Z Ukraińskim coraz lepiej mi idzie, bo potrafiłam zapytać się prawie poprawnie, gdzie mam wysiąść i ukazał mi się trochę inny świat.


Proszę bardzo - Amsterdam w Chmielnickim...




 

Stylizowane ala kamieniczki z latarniami i nawet przystanek, taki pasujący do domu...


Mamy też PANORAMĘ - a co?


Bilbord, który natychmiast mi się skojarzył z wszechwładną w Polsce sektą, ale może po prostu jestem już przeczulona, bo płodów na nim nie było...


A za nowo wybudowanymi domami plac budowy. Oznacza to, że Chmielnicki rośnie. Urzekło mnie to, że w tych budynkach już nikt samodzielnie nie zabudowuje sobie balkonów. Nie ma takiej samowolki, która, jakby nie patrzeć, wygląda okropnie i szpeci miasto.

Niestety zawiodło mnie jezioro.


Po plaży przy rzece Bug, spodziewałam się jeziora z plażą. Jakichś atrakcji, a zobaczyłam jeziorko wielkości naszego z partu południowego. Trudno... jak się za dużo wymaga i wyobraża...

A propos wyobrażeń... W Andrzejkowy wieczór w Chmielnickim, wszyscy mogli sobie wylosować cytat, przesłanie... Ja też wylosowałam: Złamał sobie życie! I teraz ma dwa oddzielne, bardzo przyjemne życia. - zostawiłam sobie, bo coś w tym jest i wcale nie narzekam. A skoro poszłam na całość, to i włosy też zetnę. I ścięłam, a nawet wyprostowałam.



Dobrze, że moje drugie życie - Wrocławskie, się nie zmienia. Są moi przyjaciele, rodzina z Nielką i mój dom... To, co najważniejsze zostało, a w tym życiu mogę trochę zaszaleć.



środa, 6 stycznia 2021

Na boj....

 Nie powiem, żeby to spędzało mi sen z powiek, ale kilka razy zastanawiałam się, gdzie są ślady ZSRR? Przecież nawet we Wrocławiu stoją (już niebawem wiek minie) dwa czołgi, strzegące cmentarza "naszych obrońców". Bez względu na to, co kto myśli na ich temat, jest to nasza historia i niech sobie stoją, ale tutaj do tej pory takich pamiątek nie widziałam... W końcu, pomyślałam sobie, że widocznie usunęli ślady swoich prześladowców. Ale nie...



Jest. Dumnie stoi na środku wielkiego placu i to wcale niedaleko mojego miejsca zamieszkania.

Jest też cmentarz wojskowy



z kaplicą

I potężny pomnik postrzelonego żołnierza

Obok mogił żołnierzy poległych w czasie wojny, zobaczyłam kilka młodszych. Daty wskazują na rok 1957. Nie znalazłam w internecie wyjaśnienia. Może to tylko przypadek?


Po wyjściu zobaczyłam nietypowy dla tego regionu budynek


Zauważyłam, że wisi na nim tabliczka, więc zapewne to instytucja państwowa, ale mnie bardziej interesuje jego historyczne znaczenie - niestety zbyt słabo znam ukraiński, bym mogła tę informację odnaleźć sama.

Wracając w stronę domu natknęłam się na przedszkole.



Trochę mnie to zdziwiło, bo na każdym wyjeździe, jedno z pierwszych miejsc, jakie widywałam, to było właśnie przedszkole albo szkoła - tutaj tak nie mam 😀

No cóż... Wyszłam z domu, bo zostałam zaproszona na święto prawosławne. Nigdy nie byłam i byłam bardzo ciekawa, jakie zwyczaje panują, jak się je obchodzi, chciałam tylko kupić ciasto i dobre wino, a mnie poniosło... ale pisząc tego bloga poczułam dreszcze i ból gardła. Pada śnieg, na dworze nie jest miło i całkiem prawdopodobne jest, że się po prostu przeziębiłam, ale jest Covid - nikogo nie chcę narażać... nam nadzieję, że jeszcze będzie okazja...

wtorek, 5 stycznia 2021

Półrocze - czas refleksji i decyzji

 Pół roku już minęło, jak jeden dzień...

Na drugie tyle teraz przygotuj się...

A może i na trzecie, któż to wie...

Jak patrzę na te cztery miesiące z hakiem, to nie potrafię powiedzieć, czy byłam na to przygotowana. W sumie, przyjechałam tu prawie prosto z pracy, której charakter był zgoła inny. Musiałam się na nowo wszystkiego nauczyć, poprzestawiać sobie w głowie i w organizacji pracy. Czy mam satysfakcję? Tak. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Być może prawdą jest to, że jestem "belfrem" z krwi i kości, i jak bardzo bym chciała od tego odejść, to tylko sobie zrobię krzywdę. Postawiłam na stole rzeczy, które w jakiś sposób odzwierciedlają moją obecność tutaj.


Można by rzec, że sama sobie zrobiłam ewaluację: to co najważniejsze - moja rodzina, która jest tu ze mną (co prawda Nielkę nie mogę wytarmosić, ale prawie codziennie ze mną rozmawia); maska, czyli moja praca - mam grupy w tak różnym wieku i tak różnorodne, że czasem czuję się jak aktor, który gra w wielu różnych przedstawieniach; wino, które dostałam od Sławka i Juli z Maćkowic oraz kwiaty z SERWUSa. Wyszła zgrabna kompozycja. Myślę, że dałam radę, chociaż: brak prawdziwego miejsca do prowadzenia zajęć, wiem na 100%, że nigdy nie będę dobra w uczeniu gramatyki. Mogę i bardzo chętnie poprowadzę zajęcia z elementami historii, literatury, ale gramatyka jest dla mnie po prostu nudna (przepraszam wszystkich, którzy ją lubią i potrafią nauczać - ja nie potrafię).

Koniec stycznia, to również okres podjęcia decyzji, czy chce się zostać w tym samym miejscu na drugi rok. Moja decyzja jest pozytywna, ale ostateczną podejmie ORPEG, biorąc pod uwagę opinię prezesów stowarzyszeń, na których zaproszenie przyjechałam.

Zrzuciwszy z ramion ciężar decyzyjny, poszłam na miasto zobaczyć, gdzie (być może) spędzę najbliższe półtora roku. 






W efekcie zawędrowałam tam, gdzie mnie jeszcze nie było, a może byłam, ale nie zwróciłam na to uwagi.



Zobaczyłam też stary, dla mnie bardzo ciekawy budynek... Budynek opuszczony. W Chmielnickim nie ma bardzo starych budowli, kiedyś w parku Gryczańskim był pałac, ale po nim nie ma nawet śladu. Chmielnicki kilkakrotnie był spalony, tym bardziej dziwi fakt, że to co się zachowało, co nosi ślady historii, tak niszczeje.



Ujrzałam też ciekawą knajpkę, schowaną między budynkami. Pewnie jest jeszcze wiele rzeczy do odkrycie w samych tylko Chmielnickim. 

Kiedy mam głowę wolną od zmartwień, lubię patrzeć na to, co mnie otacza, czasami tak robiłam w moim miłym Wrocławiu. Nie zmartwię się jednak, gdy jeszcze rok dane mi będzie patrzeć na świat przez pryzmat Chmielnickiego.

niedziela, 3 stycznia 2021

Na tapczanie leży leń....

 3 stycznia 2021... pamiętam, że mając chyba z 10 lat, myślałam sobie, o matka w 2000r. będę taka stara, że chyba umrę... no co ja zrobię, że dalej chce mi się żyć 😁

Chyba już wszystkie święta covidowe mam za sobą. Miałam płakać, na święta, urodziny, Nowy Rok, imieniny.... bo przecież do domu nie pojechałam, żeby nikogo nie narażać (niby nikt nie chorował, ale wszyscy w rodzinie i z przyjaciół, mieli problemy covidowe w domu lub w pracy) i wszystkie święta spędziłam na Ukrainie. Tak się chciałam poużalać nad zły losem, ale nie wyszło. Mogłam sobie też poleżeć na tapczanie, jak ten leń (i trochę poleżałam) ale też nie bardzo wyszło... Wcale nie byłam sama. Święta spędziłam wśród bliskich mi osób, bo od czego mesendżer, urodziny spędziłam ze Sławkiem i Julą z Maćkowiec, za co serdecznie dziękuję. Nowy Rok był trochę dziwny - Sławek uprzedzał mnie, że tutaj na Nowy rok sieją... Znów nieznany zwyczaj - podobno ludzie chodzą po północy z pszenicą i sieją w domu, żeby przez cały rok było co zbierać (podoba mi się, to brzmi logicznie), ale ja chyba to przespałam. Coś budziło mnie kilka razy w nocy, włączyłam sobie film, żeby zobaczyć, czy coś będzie się działo o 12.00... ale trudno, tym razem leń wziął górę.

Za to imieniny, to same atrakcje. Najpierw bardzo miłe przyjęcie z grupą SERWUS-a 


A następnego dnia ranem wycieczka do Zinkowa. Nie bardzo wiedziałam, jak się ustosunkować do tej wycieczki, bo Natalka zapisując mnie na nią, wysłała zdjęcie z chlebem i kiełbasą. Nie wiedziałam, czy mam brać, czy najeść się przed wyjściem, ale kto nie ryzykuje...

Dla Pani Natalii, kierownika wycieczki zostałam Donatą - też ładnie... 

Wycieczka była do miejscowości Zinków, brzmienie tej nazwy mnie kojarzy się z Czeskim, ale historia tych ziem, była chyba podobna do historii Dolnego Śląska, czyli kto zwyciężył tego ziemie. Jechaliśmy do ruin zamku... To nawet nie były ruiny. Z dawnego wielkiego zamku pozostał ślady baszty i podziemia. Zamek stał na stromym urwisku, z którego rozciągał się piękny widok.


 



Trochę z opowieści przewodnika, trochę chyba z własnej wyobraźni, trochę "cioci" Wikipedii, narodziła się historia średniowiecznych władców, którzy w okresie średniowiecza na urodzajnych ziemiach Ukrainy, osiedlili się i żyliby spokojnie i błogo, gdyby nie Tatarzy, którzy wyznaczyli sobie akurat tędy Czarny szlak i najeżdżali Zinków biorąc jeńców. Jasyr był zmorą tych ziem z prostego powodu, za brankę słowiańską można było dostać na "targu niewolników"  kilkakrotnie wyższą kwotę niż za inną dziewczynę. Za to Zimków bardzo dobrze wspomina najazd Turecki. Żona sułtana była Ukrainką i po zajęciu Zimkowa, sułtan zwolnił mieszkańców ze wszystkich podatków. Tak więc znów kobiety, słowianki... a właśnie kobiety w strojach z odpowiedniego okresu były naszymi przewodnikami.





Podobno zamek przetrwał wszystkie najazdy i wojny, a zwyczajnie rozebrano go, jako relikt starych, niedobrych czasów. No cóż... czasami głupota ludzka nie zna granic, i tu nie ma znaczenia kraj ani kontynent. Zamiast zamku wybudowano dwór.


Do którego prowadzi aleja jodłowa.


Obecnie w tym dworze mieści się muzeum obrazujące historię codziennego życia mieszkańców Zinkowa.








 Dworek jest w remoncie i muzeum zostało tymczasowo przeniesione do szkoły i tym sposobem, po raz pierwszy od września mogłam wejść do szkoły 😄





W  zasadzie szkoła, jak szkoła, nie specjalnie różniła się od naszych, może tylko dziwiło to, ze zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz była czysta, nie popisana, elewacja biała, choć nie nowa, a bez śladów sprayu, czy słów niecenzuralnych (ot, szacunek tu jeszcze gości). Bardzo przygnębiające wrażenie zrobił na mnie plac zabaw przy szkole - dla najmłodszych, ale ponieważ sama oddaliłam się od wycieczki, nie śmiałam pytać, zresztą nie wiem, czy by zrozumieli, albo chcieli odpowiedzieć - zazwyczaj to co boli, zostaje ukryte.

Rządzących mamy, szkołę mamy, pozostała knajpa i kościół. Zacznijmy od knajpy. Oczywiście, że była, a jakże, ale nie tylko knajpa, a cały browar. Pracuje do dziś. Jako goście mogliśmy degustować piwo Zinków, chleb (naprawdę pachnący i pyszny) oraz kiełbasę, jak na te tereny to pycha, ale ja jakoś "nie za na to" lubię tutejszą kiełbasę, wolę upiec mięsko i tak zaspakajać mięsny głód.


Za to kościołów w Zinkowie nie brakuje, jest: cerkiew, a nawet kilka, kościół katolicki, synagoga, a nawet meczet. Z opowieści wiem, że były czasy, kiedy wszystkie religie żyły w zgodzie i przyjaźni, ale były też straszne czasy... Ale na razie zostańmy przy kościołach. Mieliśmy okazję zwiedzić drewnianą cerkiew, która powstała bez użycia gwoździ. W czasach Związku Radzieckiego zrobiono z niej magazyn zbożowy, ale na szczęście ocalała.





Zobaczyliśmy również jasełka w kościele katolickim.



I tu się bardzo zdziwiłam. Nie samymi Jasełkami, bo tych naoglądałam się dziesiątki, ale reakcją moich współ-wycieczkowiczów. Doznałam szoku, gdy ja znudzona marzyłam o kawie, oni byli zachwyceni. Czy w kościele prawosławnym nie ma zwyczajów jasełkowych? Muszę się dowiedzieć.

Jeszcze jedna rzecz zwróciła moją uwagę, i w kościele, i podczas wycieczki - bieda. Tak, jak w latach 30-tych XX wieku Zinkow zdołał obronić się przed wielkim głodem (niestety nie zrozumiałam powodu), tak teraz przebywając w Chmielnickim i nie widząc tak bardzo niedostatków w życiu codziennym - w Zinkowie zobaczyłam. Zobaczyłam w odzieży występujących dzieci, w gospodarstwach, w budownictwie oraz w opuszczonych domostwach.






Ukraina ma jeszcze długą drogę do pokonania, ale się nie poddaje. Tym bardziej patrzyłam z podziwem na nasze przewodniczki, które z powodzeniem potrafiły pokazać wszystko to, co jest warte pokazania w Zinkowie.

Po drodze do Chmielnickiego, zaglądamy jeszcze do Szarówki, kiedyś wielkiego pałacu, z pięknym ogrodem i jeziorem. Dziś niestety zostały tylko pozostałości murów, ale za to dumnie stoi XV wieczny monaster dominikański nad nieuchronnie wysychającym zbiornikiem wodnym. Czas nieubłaganie robi swoje, i chociaż czasem udaje się nam zachować własne dziedzictwo, to wiele rzeczy umiera bezpowrotnie.


 

PS.

Mniej wrażliwych, albo tych, co i tak chcę dowiedzieć się więcej o wielkim głodzie na Ukrainie, odsyłam do wspomnień Zofii Pawłowskiej

https://tadeuszczernik.wordpress.com/2011/09/01/wspomnienia-zza-buga-1921-1945-zofia-pawlowska/

Jednocześnie ostrzegam - ja kilka nocy miałam koszmary.

Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...