niedziela, 3 stycznia 2021

Na tapczanie leży leń....

 3 stycznia 2021... pamiętam, że mając chyba z 10 lat, myślałam sobie, o matka w 2000r. będę taka stara, że chyba umrę... no co ja zrobię, że dalej chce mi się żyć 😁

Chyba już wszystkie święta covidowe mam za sobą. Miałam płakać, na święta, urodziny, Nowy Rok, imieniny.... bo przecież do domu nie pojechałam, żeby nikogo nie narażać (niby nikt nie chorował, ale wszyscy w rodzinie i z przyjaciół, mieli problemy covidowe w domu lub w pracy) i wszystkie święta spędziłam na Ukrainie. Tak się chciałam poużalać nad zły losem, ale nie wyszło. Mogłam sobie też poleżeć na tapczanie, jak ten leń (i trochę poleżałam) ale też nie bardzo wyszło... Wcale nie byłam sama. Święta spędziłam wśród bliskich mi osób, bo od czego mesendżer, urodziny spędziłam ze Sławkiem i Julą z Maćkowiec, za co serdecznie dziękuję. Nowy Rok był trochę dziwny - Sławek uprzedzał mnie, że tutaj na Nowy rok sieją... Znów nieznany zwyczaj - podobno ludzie chodzą po północy z pszenicą i sieją w domu, żeby przez cały rok było co zbierać (podoba mi się, to brzmi logicznie), ale ja chyba to przespałam. Coś budziło mnie kilka razy w nocy, włączyłam sobie film, żeby zobaczyć, czy coś będzie się działo o 12.00... ale trudno, tym razem leń wziął górę.

Za to imieniny, to same atrakcje. Najpierw bardzo miłe przyjęcie z grupą SERWUS-a 


A następnego dnia ranem wycieczka do Zinkowa. Nie bardzo wiedziałam, jak się ustosunkować do tej wycieczki, bo Natalka zapisując mnie na nią, wysłała zdjęcie z chlebem i kiełbasą. Nie wiedziałam, czy mam brać, czy najeść się przed wyjściem, ale kto nie ryzykuje...

Dla Pani Natalii, kierownika wycieczki zostałam Donatą - też ładnie... 

Wycieczka była do miejscowości Zinków, brzmienie tej nazwy mnie kojarzy się z Czeskim, ale historia tych ziem, była chyba podobna do historii Dolnego Śląska, czyli kto zwyciężył tego ziemie. Jechaliśmy do ruin zamku... To nawet nie były ruiny. Z dawnego wielkiego zamku pozostał ślady baszty i podziemia. Zamek stał na stromym urwisku, z którego rozciągał się piękny widok.


 



Trochę z opowieści przewodnika, trochę chyba z własnej wyobraźni, trochę "cioci" Wikipedii, narodziła się historia średniowiecznych władców, którzy w okresie średniowiecza na urodzajnych ziemiach Ukrainy, osiedlili się i żyliby spokojnie i błogo, gdyby nie Tatarzy, którzy wyznaczyli sobie akurat tędy Czarny szlak i najeżdżali Zinków biorąc jeńców. Jasyr był zmorą tych ziem z prostego powodu, za brankę słowiańską można było dostać na "targu niewolników"  kilkakrotnie wyższą kwotę niż za inną dziewczynę. Za to Zimków bardzo dobrze wspomina najazd Turecki. Żona sułtana była Ukrainką i po zajęciu Zimkowa, sułtan zwolnił mieszkańców ze wszystkich podatków. Tak więc znów kobiety, słowianki... a właśnie kobiety w strojach z odpowiedniego okresu były naszymi przewodnikami.





Podobno zamek przetrwał wszystkie najazdy i wojny, a zwyczajnie rozebrano go, jako relikt starych, niedobrych czasów. No cóż... czasami głupota ludzka nie zna granic, i tu nie ma znaczenia kraj ani kontynent. Zamiast zamku wybudowano dwór.


Do którego prowadzi aleja jodłowa.


Obecnie w tym dworze mieści się muzeum obrazujące historię codziennego życia mieszkańców Zinkowa.








 Dworek jest w remoncie i muzeum zostało tymczasowo przeniesione do szkoły i tym sposobem, po raz pierwszy od września mogłam wejść do szkoły 😄





W  zasadzie szkoła, jak szkoła, nie specjalnie różniła się od naszych, może tylko dziwiło to, ze zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz była czysta, nie popisana, elewacja biała, choć nie nowa, a bez śladów sprayu, czy słów niecenzuralnych (ot, szacunek tu jeszcze gości). Bardzo przygnębiające wrażenie zrobił na mnie plac zabaw przy szkole - dla najmłodszych, ale ponieważ sama oddaliłam się od wycieczki, nie śmiałam pytać, zresztą nie wiem, czy by zrozumieli, albo chcieli odpowiedzieć - zazwyczaj to co boli, zostaje ukryte.

Rządzących mamy, szkołę mamy, pozostała knajpa i kościół. Zacznijmy od knajpy. Oczywiście, że była, a jakże, ale nie tylko knajpa, a cały browar. Pracuje do dziś. Jako goście mogliśmy degustować piwo Zinków, chleb (naprawdę pachnący i pyszny) oraz kiełbasę, jak na te tereny to pycha, ale ja jakoś "nie za na to" lubię tutejszą kiełbasę, wolę upiec mięsko i tak zaspakajać mięsny głód.


Za to kościołów w Zinkowie nie brakuje, jest: cerkiew, a nawet kilka, kościół katolicki, synagoga, a nawet meczet. Z opowieści wiem, że były czasy, kiedy wszystkie religie żyły w zgodzie i przyjaźni, ale były też straszne czasy... Ale na razie zostańmy przy kościołach. Mieliśmy okazję zwiedzić drewnianą cerkiew, która powstała bez użycia gwoździ. W czasach Związku Radzieckiego zrobiono z niej magazyn zbożowy, ale na szczęście ocalała.





Zobaczyliśmy również jasełka w kościele katolickim.



I tu się bardzo zdziwiłam. Nie samymi Jasełkami, bo tych naoglądałam się dziesiątki, ale reakcją moich współ-wycieczkowiczów. Doznałam szoku, gdy ja znudzona marzyłam o kawie, oni byli zachwyceni. Czy w kościele prawosławnym nie ma zwyczajów jasełkowych? Muszę się dowiedzieć.

Jeszcze jedna rzecz zwróciła moją uwagę, i w kościele, i podczas wycieczki - bieda. Tak, jak w latach 30-tych XX wieku Zinkow zdołał obronić się przed wielkim głodem (niestety nie zrozumiałam powodu), tak teraz przebywając w Chmielnickim i nie widząc tak bardzo niedostatków w życiu codziennym - w Zinkowie zobaczyłam. Zobaczyłam w odzieży występujących dzieci, w gospodarstwach, w budownictwie oraz w opuszczonych domostwach.






Ukraina ma jeszcze długą drogę do pokonania, ale się nie poddaje. Tym bardziej patrzyłam z podziwem na nasze przewodniczki, które z powodzeniem potrafiły pokazać wszystko to, co jest warte pokazania w Zinkowie.

Po drodze do Chmielnickiego, zaglądamy jeszcze do Szarówki, kiedyś wielkiego pałacu, z pięknym ogrodem i jeziorem. Dziś niestety zostały tylko pozostałości murów, ale za to dumnie stoi XV wieczny monaster dominikański nad nieuchronnie wysychającym zbiornikiem wodnym. Czas nieubłaganie robi swoje, i chociaż czasem udaje się nam zachować własne dziedzictwo, to wiele rzeczy umiera bezpowrotnie.


 

PS.

Mniej wrażliwych, albo tych, co i tak chcę dowiedzieć się więcej o wielkim głodzie na Ukrainie, odsyłam do wspomnień Zofii Pawłowskiej

https://tadeuszczernik.wordpress.com/2011/09/01/wspomnienia-zza-buga-1921-1945-zofia-pawlowska/

Jednocześnie ostrzegam - ja kilka nocy miałam koszmary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...