wtorek, 5 stycznia 2021

Półrocze - czas refleksji i decyzji

 Pół roku już minęło, jak jeden dzień...

Na drugie tyle teraz przygotuj się...

A może i na trzecie, któż to wie...

Jak patrzę na te cztery miesiące z hakiem, to nie potrafię powiedzieć, czy byłam na to przygotowana. W sumie, przyjechałam tu prawie prosto z pracy, której charakter był zgoła inny. Musiałam się na nowo wszystkiego nauczyć, poprzestawiać sobie w głowie i w organizacji pracy. Czy mam satysfakcję? Tak. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Być może prawdą jest to, że jestem "belfrem" z krwi i kości, i jak bardzo bym chciała od tego odejść, to tylko sobie zrobię krzywdę. Postawiłam na stole rzeczy, które w jakiś sposób odzwierciedlają moją obecność tutaj.


Można by rzec, że sama sobie zrobiłam ewaluację: to co najważniejsze - moja rodzina, która jest tu ze mną (co prawda Nielkę nie mogę wytarmosić, ale prawie codziennie ze mną rozmawia); maska, czyli moja praca - mam grupy w tak różnym wieku i tak różnorodne, że czasem czuję się jak aktor, który gra w wielu różnych przedstawieniach; wino, które dostałam od Sławka i Juli z Maćkowic oraz kwiaty z SERWUSa. Wyszła zgrabna kompozycja. Myślę, że dałam radę, chociaż: brak prawdziwego miejsca do prowadzenia zajęć, wiem na 100%, że nigdy nie będę dobra w uczeniu gramatyki. Mogę i bardzo chętnie poprowadzę zajęcia z elementami historii, literatury, ale gramatyka jest dla mnie po prostu nudna (przepraszam wszystkich, którzy ją lubią i potrafią nauczać - ja nie potrafię).

Koniec stycznia, to również okres podjęcia decyzji, czy chce się zostać w tym samym miejscu na drugi rok. Moja decyzja jest pozytywna, ale ostateczną podejmie ORPEG, biorąc pod uwagę opinię prezesów stowarzyszeń, na których zaproszenie przyjechałam.

Zrzuciwszy z ramion ciężar decyzyjny, poszłam na miasto zobaczyć, gdzie (być może) spędzę najbliższe półtora roku. 






W efekcie zawędrowałam tam, gdzie mnie jeszcze nie było, a może byłam, ale nie zwróciłam na to uwagi.



Zobaczyłam też stary, dla mnie bardzo ciekawy budynek... Budynek opuszczony. W Chmielnickim nie ma bardzo starych budowli, kiedyś w parku Gryczańskim był pałac, ale po nim nie ma nawet śladu. Chmielnicki kilkakrotnie był spalony, tym bardziej dziwi fakt, że to co się zachowało, co nosi ślady historii, tak niszczeje.



Ujrzałam też ciekawą knajpkę, schowaną między budynkami. Pewnie jest jeszcze wiele rzeczy do odkrycie w samych tylko Chmielnickim. 

Kiedy mam głowę wolną od zmartwień, lubię patrzeć na to, co mnie otacza, czasami tak robiłam w moim miłym Wrocławiu. Nie zmartwię się jednak, gdy jeszcze rok dane mi będzie patrzeć na świat przez pryzmat Chmielnickiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...