Tegoroczny WOŚP już za nami. Miałam plan, żeby pojechać na finał do Ścinawy, ale nie bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, co Covid może zrobić z organizmem. Podejrzewam, że przechodziłam go w czasie świąt, bo do tej pory mam duszności, a oddech taki, że niewielki spacer, to wielki wysiłek. No właśnie WOŚP zbierał w tym roku na płuca po Covidzie i na "własnej skórze" przekonuje się, że potrzeby są. Tak czy siak, ja na pomoc czekać nie będę, a jakoś radzić sobie trzeba. Czasami (zwłaszcza, że mam daleko do szkoły), współtowarzysze podróży komunikacji miejskiej, uprzyjemniają drogę.
Ot, chociażby przewożąc żywe drzewo autobusem 😂😂😂. Co prawda drzewo nie uzdrowiło, ale co się uśmiałam z właścicielką drzewa - to moje.
Koleżanka namówiła mnie na przetestowanie "Komory życia", ale oczywiście, nie pomyślałam nawet "na co się piszę". Umówiłyśmy się i tramwajem pojechałyśmy na Kowale. Kowale, to raczej "nie mój rejon". Nigdy nie jechałam tam sama, nigdy tramwajem. Wysiadłyśmy na pętli...
"Ciemno wszędzie, głucho wszędzie".... ale aplikacja na szczęście działała. Bez problemu, ale nadrabiając drogi, dotarłyśmy na miejsce, a tam....
Kosmiczna puszka... Ups... Uciekać czy zostać? Ciekawość zwyciężyła.Wprowadzili nas do tej puszki, która w środku wyglądała przyzwoicie, ale... pan uprzedził nas, że w komorze przejściowej mogą zatykać się uszy, jak w samolocie i 2 godziny trzeba wewnątrz wytrzymać - tyle trwa jeden seans.
Uszy miałam zatkane i to wcale nie tak, jak w samolocie. Bolało, jak diabli. Ale... jak już uszy przywykły do zmiany ciśnienia, zauważyłam, że naprawdę oddycham 😀. 2 godziny minęło bardzo szybko, jeśli można do czegoś to porównać, to chyba tylko do chodzenia po lesie po deszczu... Nawet nie bardzo pamiętam, jak wróciłam do domu, ale to raczej nie był normalny stan. Zasnęłam natychmiast, jak się położyłam i rano wstałam wypoczęta - już dawno nie zaznałam takiego luksusu.
U mnie "miesiąc" bez męskiej przygody, to miesiąc stracony, ale dzięki temu zawsze "coś" można przeżyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz