Już bardzo tęsknię do domu... do rodziny, przyjaciół. Już chcę tam być. Przez chwilę. Nacieszyć się i wrócić. Dlaczego?
Z bardzo prostego powody. Otrzymuję tutaj to, czego w Polsce ani jako nauczyciel, ani jako dyrektor nie otrzymywałam od dawna. To powodowało, że "uciekłam". Nie była w stanie powstrzymać mnie posada dyrektora, ani od lat obiecywana podwyżka, za która można by było godnie żyć, (za pensję dyrektora raczej o godnym życiu nie ma mowy). To, co spowodowało, co przesądziło o mojej ucieczce, to SZACUNEK - SZACUNEK DO NAUCZYCIELA, DYREKTORA, CZŁOWIEKA.
Mówi się, że praca nauczyciela powinna być powołaniem. Tak właśnie bardzo często jest. Tylko... z samego powołania nikt nie wyżyje. Powołanie trzeba pielęgnować, a ciągłe dokładanie obowiązków, roszczenia, prawo, które nijak się ma do rzeczywistości, władza (i to nie tylko ta obecna), która nakazuje gnębić nauczycieli, przyzwolenie władz na poniżanie nauczycieli i dyrektorów. To wszystko powoduje, że najlepsi, najbardziej wrażliwi nauczyciele zwyczajnie się spalają - ile można dawać komuś, kto tego nie docenia, a robi wszystko, by cię upokorzyć?
Miałam szczęście - uciekłam i dostaję to, czego w moim kraju mi zabrakło - szacunek.
W domu mam 2 czy 3 segregatory pełne nagród, podziękowań... najważniejsze są dla mnie te z końca lat 80-tych oraz z lat 90-tych. Te były szczera i czułam, że moja praca jest potrzebna. A teraz... ostatnie lat mojej pracy, to ciągła walka z roszczeniowymi rodzicami, czasami z nauczycielami, urzędnikami, którzy wydawali polecenia do pracy nikomu nie potrzebnej, a zajmującej mnóstwo czasu i wysiłku. Zdarzały się również słowa bardzo "łamiące kręgosłup", słowa, które wypowiadały osoby tylko po to by podnieść swoją wartość... To już było i być może bym do tego nie wracała, ale istnieje też taka możliwość, że ktoś to przeczyta i zmieni swoje nastawienie, a to pierwszy krok do "uzdrowienia".
Myślę też o tym, w kontekście tego, co zdarzyło się wczoraj. Wczoraj do Chmielnickiego przyjechał ambasador. To przecież najważniejsza osoba tutaj - szef szefów na Ukrainie. Był również w Maćkowcach. W Maćkowcach prezes Sławek poprosił, żebym coś z dziećmi przygotowała. No, czemu nie? Przygotowałam...
Dzieci zaśpiewały piosenkę i zatańczyły "grozik". Sofii opowiedziała "Ptasie radio" - co prawda nie uważam, że to moja zasługa, bo moja Zośka ma prawdziwy talent - opowiedzieć tak trudny wiersz nie każdy potrafi...
Zaskoczyło mnie to, że ambasador został, nawet, gdy inni już wyszli. Podziękował dzieciom i powiedział proste zdanie: Bardzo chętnie przyprowadziłbym do Pani moje dzieci.... Jedno zdanie, a tyle znaczy... nie musiał, mógł wyjść z innymi. To świadczy o człowieku. Niby nic, a znaczy wiele.
O tym, że na rodziców, członków stowarzyszeń i prezesów zawsze mogę liczyć, to może w naszym kraju nie jest normą, ale tutaj tak i bardzo za to dziękuję. Ale, że władza Polska również jest "ludzka", to daje wiarę, że może... kiedyś... to co zostawiłam w kraju się zmieni.
Mówią, że nadzieja umiera ostatnia... oby nie była płonna... życzę tego wszystkim, którzy mieli jeszcze siłę zostać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz