Czasami zastanawiam się, dlaczego się chowałam, jak Bozia rozumem dzieliła 😒... Nie dość, że zimno i ciemno, to tęsknię okrutnie, a wymyśliłam sobie, że przecież jestem na miejscu. Ludzie wycieczki organizują na Ukrainę, żeby implanty zrobić, to też sobie zrobię. A co!!? Poszłam do dentysty, cały czas żyjąc w przekonaniu, że moje marzenia z dzieciństwa się ziściły - wejdę do budki telefonicznej i wyjdę z nowymi zębami - i umówiłam się na implanty. Pomyślałam sobie, chyba słusznie, że człowiek młodszy się nie staje, a niestety (albo stety) z obu stron na dole z tyłu było miejsce, to sobie za jednym razem zrobię.
Zrobiłam... dwie godziny dłubania w kościach... przestałam liczyć zastrzyki... po dwóch godzinach czekam na zęby, a chirurg igłę szykuje... patrzę... nie wierzę... będzie szył? Szyje... szyje... No cóż cierpliwie czekam, chociaż z cierpliwością u mnie nigdy dobrze nie było, za to bardzo dobrze z uporem, więc cierpię fizycznie i duchowo, ale co mam robić? W końcu z trudem mogę zamkną usta i mogę wstać: gdzie moje zęby? - pytam. Pani patrzy na mnie tak trochę, jak na niepełnosprawną umysłowo i cierpliwie wyjaśnia, że jak się implant przyjmie, to za jakieś 3 miesiące będzie ząb. 👀????????? Cóż było robić... toż nie ma co piskać, ino wracać do siebie i czapkę naciskać... ale jeszcze coś mi przyszło do głowy i naiwnie zapytałam: ale boleć, to już nie będzie?? 😔 Czasami naprawdę lepiej się nie odzywać, niż rozwiewać wątpliwości... Wzrok powiedział wszystko... Będzie, będzie... tylko z dnia na dzień coraz mniej. Dostanie Pani antybiotyk, lek przeciw alergii i przeciwbólowy. Pan doktor napisze wszystko na kartce (bo jak ktoś jeszcze nie wie, to tutaj się recept nie stosuje). Doktor zainkasowałam jakieś 1200 zł za ząb i wypuścił mnie do domu. Bez zęba, ale z nitkami w ustach.... Pierwszy dzień było normalnie, ale kolejne... nie wiem, jak się czuje po prochach, ale chyba nie bardzo interesował mnie świat wokół, aż przypomniałam sobie, że nie dostałam osłony do antybiotyku... Tak zleciał mi tydzień. Tydzień... ten ze słońcem i ciepłem 😭.
Nic to, kupiłam bilety do domu. Zaplanowałam całą podróż i... dostaję maila, że jest zmiana daty wylotu o 2 dni. Niby nic wielkiego, ale ja nie lecę ze Lwowa. Cały plan poszedł na spacer. No dobra... przeżyję i to...
Zaplanowałam sobie jeszcze wycieczkę do Chocimia, toż warto trochu historii dotknąć... Wycieczka miała się odbyć jutro - 6 marca. Wykombinowałam, że zajęcia odwołam w Maćkowcach, ale za to konkurs recytatorski będzie w poniedziałek, a tu dostaję informację, że kilka osób zachorowało i wycieczka się nie odbędzie. No ktoś się na mnie uwziął i to okrutnie.
Zachciało mi się to wszystko jakoś sobie zrekompensować. Zajrzałam przez okno... śnieg... no nic - pomyślałam - popłaczę sobie w poduszkę i mi przejdzie.... Jak pomyślałam, tak zrobiłam, ale na zajęcia iść trzeba. Poszłam....
Bardzo lubię te dzieciaki - są pogodne, otwarte, a jednocześnie odpowiedzialne i pracowite, ale dzisiaj mnie "rozwaliły"... może to pogoda...
W piątki mam też moje "ulubione" zajęcia z gramatyki. Prawdę mówiąc już mi było wszystko jedno "niech się dzieje wola nieba" - popłaczę sobie później... wypuściłam dzieciaki... nikt nie przychodzi... no co jest? No nic... do niczego się nie nadaję... nic mi się nie udaje.... nikt mnie nie kocha... nikt mnie nie lubi i cały świat jest przeciwko mnie...
Ta dam.... moje "gwiazdeczki zaplanowały "babski wieczór" na święto kobiet.
Nie zdradziły się wcześniej nawet mrugnięciem... a ja... chcąc nie chcąc musiałam "ozdrowieć"... i jak tu nie kochać wariatów? 😍




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz