Wczasy się skończyły i czas do roboty... Tutaj też... Po przyjeździe nie miałam nic - programu, podręcznika, wskazówek (o tutaj był obraziła Panią Wiesię, która była przede mną - podesłała mi jeden podręcznik z gramatyki).
Cóż było robić... ano, najważniejsze, to nie panikować ;-)). Co ulica, sklep, dom... to inny pomysł. Nic tylko brać i robić. I zrobiłam... sałatkę owocową z dziećmi 9,10-letnimi. Pomijając to, że stół od tej pracy się zawalił, a ja biegam z kuchni do biura i umordowałam się okrutnie, to wszystko było ok. Najważniejsze, że dzieciom smakowało i mam nadzieję, że się nauczyli polskich nazw owoców i czynności. Chciałam dzieciom zrobić zdjęcia przy pracy, ale biedny, koślawy stół pokrzyżował mi plany i zapomniałam.
Zrobiła też konkretną listę z podziałem na grupy w Maćkowcach. Tam będę uczyć w salce przy kościele. To wszystko dzieła Maćkowskich Mazurów (jak siebie nazywają).
Pierwszy raz pojechałam sama autobusem do Maćkowic, ale w końcu muszę się nauczyć poruszać sama. W Chmielnickim już trochę umiem, więc czas na Maćkowce. Nikomu nie mówiłam, że jadę, w obawie, że znów jakaś litościwa dusza będzie "akurat tamtędy jechała". No to jak byłam taka mądra, to miałam godzinę czasu do odjazdu autobusu, bo w kościele był tylko ksiądz Janusz zajęty jakąś budowlanką na rusztowaniu. Poszłam zatem za kościół, zobaczyć... I zobaczyłam...
Najpierw studnię, taką jak pamiętam z dzieciństwa u babci na wsi. Piękną!
A zaraz za nią cmentarz. I jak wszystko tutaj trochę niezwykły.
Z pięknymi mogiłami i polskimi nazwiskami pisanymi cyrylicą.
Ze starymi pomnikami, jeszcze sprzed drugiej wojny światowej.
Z pomnikiem represjonowanych, zabitych, wywiezionych przed drugą wojną światową i po niej, wśród których było kilkadziesiąt nazwisk polskich.
Z nikomu niepotrzebnymi krzyżami, które teraz już tylko straszą i z pomnikami, na których widnieje polskie nazwisko, wypisane polskimi literami.
Po takim spacerze, wpadłam w trochę filozoficzną zadymę: po co jesteśmy? komu służymy? co z nimi będzie? I nie tylko się zamyśliłam, ale zaczęłam użalać się nad sobą, bo co ja tutaj sama, w obcym mieście, w obcym państwie, obca....
W takim to nastroju doszłam do domu, a tam... niespodzianka! Paczka wysłana przez moje dzieci kochane. Co prawda sama ją pakowałam, ale kto by pamiętał, gdzie co pakuje (na pewno nie ja), a w paczce. Boże mój malutki! Zdjęcia... Kamisi!! Tomcia!! Anielki!!
To, właśnie to jest najważniejsze - są tutaj ze mną.
Melancholia,tęsknota ale przygoda jeszcze przed Tobą. Zobaczysz będzie jeszcze weselej i ciekawiej.Trzymam kciuki! Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziekuje serdecznie. Nie jest zle ani smutno. Czasem tesknie, ale to chyba naturalne. Tutaj sa dobrzy ludzie. Pozdrawiam i dziekuje
Usuń