Decyzja decyzją, ale stres mnie zżera, w końcu, jakby na to nie patrzeć, to zmiana całego życia. Tysiąc myśli, a czas goni nieubłaganie. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale ten rok jest szczególny. W normalnym czasie bez pandemii, w marcu wszystko by było jasne. W 2020 roku, jasne stało się w lipcu, w Warszawie, po podpisaniu umowy. Na spotkaniu w uroczym hoteliku zebrali się wszyscy nauczyciele, którzy wrócili ze wschodu, wracają tam, zastają lub tak jak ja, jadą po raz pierwszy. Kilkadziesiąt osób i ani jednej negatywnej opinii. Aż nieprawdopodobne.
Wśród życzliwych osób, które mają już doświadczenie, wszystko było jasne i proste... Proste...
Po powrocie do domu proste już nie było. Co trzeba załatwić? Jak się przygotować?
- O matko, przecież ja jeszcze pracuję!!!
Totalne wariactwo! Kto normalny układa sobie życie na wschodzie nie myśląc o tym co zostawia? Odpowiedź jest prosta - ja!
Na szczęście uprzedziłam, że planują radykalne zmiany i dyrektor miał świadomość, że we wrześniu może mnie nie być, ale żadnych konkretnych działań nie podjęłam. Wyjazd nauczycieli na wschód organizowany przez ORPEG, to wyjazd na umowę wolontariusza. To nie jest umowa o pracę. Nauczyciele otrzymują delegację, a nie pensję. Ma to dobre i złe strony: to dochód nieopodatkowany, ale za to nie są opłacone żadne składki. Po wizycie w ZUS przeżyłam lekki szok: najniższa składka to kwota około 700 zł., ale kwota emerytury po roku zwiększy się o ok. 20 zł. SUPER! Płać i płacz! Ja mam jednak drugie wyjście, ja jeszcze mogę, ale już nic nie muszę. Przechodzę na świadczenie kompensacyjne dla nauczycieli. Będę miała ubezpieczenie, a ze świadczenia odłożę do emerytury - no jedna rzecz załatwiona.
Teraz przygotowanie do wyjazdu - wiza. Prosta rzecz - wiza... Przecież jadę przez organizację, legalnie, na zaproszenie... żaden problem. Ufff... wcale nie takie proste i oczywiste. Kilka telefonów do konsulatów i wiem mniej niż na początku. We Wrocławiu jest tylko konsulat honorowy, ale myślałam, że uzyskam konkretne wskazówki - jak? gdzie? kiedy? Nic bardziej mylnego, najpierw dowiedziałam się, że muszę pojechać do Krakowa, później, że do Warszawy, w końcu Pani z konsulatu, która nie mówiła po Polsku wykrzyczała mi w słuchawkę, że skoro chcę wyjechać na Ukrainę, to powinnam płynnie czytać po Ukraińsku i na stronie ambasady wypełnić odpowiednie dokumenty. Super! Może i powinnam, ale ona, będąc w Polsce i obsługując obywateli w naszym kraju, powinna chociaż mówić po Polsku (chyba, że się mylę). Zwróciłam się o pomoc, do osób, którzy już przeszły tę drogę i udało się. Wniosek wizowy wypełnia się internetowo, pobierając ze strony konsulatu w Krakowie, umawia się spotkanie i przedkłada dokumenty osobiście. Udało się umówić spotkanie szybko, tylko pogoda zawiodła.
Deszcze niespokojne... Ale jechać trzeba. To jadę i myślę, co będzie, jak zabraknie mi jakiegoś papierka? Ile razy pokonam tę drogę? Po trzech godzinach docieram na miejsce...
Deszcz przestał padać, zaświeciło słońce i świat stał się piękniejszy - wizę otrzymałam "od ręki".
Podróż powrotna, to już "śpiew skowronka o poranku"... Udało się - szybko i bezboleśnie. Następna rzecz na długiej liście spraw do załatwienia odhaczona.
Teraz tylko bilety, pakowanie i.... Ukraina czeka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz