Gdym dziś miałam decydować o wyjeździe do Rygi, nie przyjechałabym. To nie mój świat. Chaos w oświacie jest chyba wszechobecny, ale tutaj... no cóż... takiego jeszcze nie znałam. 😉 Serdecznie pozdrawiam "mojego" inspektora Państwowej Inspekcji Pracy, który co do dnia sprawdzał ułożenie chronologiczne papierów w teczkach osobowych. Tutaj przez półtora miesiąca nie miałam umowy, nie mogłam korzystać z komputera (a dzienniki są elektroniczne) i do tej pory nie wiem, ile godzin mam pracować i jaką pensję mam otrzymywać. Pewnie biedny pan inspektor uciekłby i nigdy więcej nie wrócił, ale... co kraj, to obyczaj. Nawet nie miałabym nic przeciw temu, ale... praca tutaj nie jest zabawą. Nie rozumiem zasad obowiązujących w szkole, a może tych zasad po prostu nie ma. Za to są uczniowie, którym wszystko wolno i dorośli, którzy uczniom na wszystko pozwalają. Problemy "zamiata się pod dywan". Z moimi zasadami po prostu się męczę. Nigdy nie godziłam się na brak szacunku, a tutaj nauczycieli, a zwłaszcza nauczycieli z Polski się nie szanuje. Czy wytrwam do końca roku? Nie wiem. Mam ochotę wyjechać. To nie mój kraj i nie mój świat.
Staram się "uciekać" od zmęczenia i złych myśli. Dobrze, że nie jestem z tym sama... Chociaż czasem, tak właśnie, jak w ten weekend, zostałam sama. Wybrałam się do Muzeum Etnograficznego, a raczej skansenu pod Rygą. Wyobrażałam sobie kolorowe domki wiejskie, zwierzęta gospodarskie. Wyobrażałam sobie życie. Znalazłam biedę minionych dni. Być może jesienny nastrój i moje nie najlepsze samopoczucie spotęgowało to wrażenie. Szłam lasem i wyobrażałam sobie miniony czas, ciężkie życie, tych, co żyli przed nami.
Prawdopodobnie podobne życie prowadzili moi dziadkowie nad Bugiem. Żywiła ich woda, bogactwa niemieli, ale ich miłość czuję do dziś, chociaż od ich śmierci minęło pół wieku.
Sama już nie wiem, czy to moja wyobraźnia, czy rzeczywistość, a może widziałam to gdzie indziej, ale bożnica, jakby podobna.
Młyn...
Zachwycił mnie magazyn z murem pruskim z końca 17 wieku, a w nim: kufry, paki i skrzynie...
Musiałam kilka razy obejść dookoła maszynę, by zrozumieć do czego służy. Raz była dla mnie maszyną wojenną, raz pojazdem strażackim, a okazała się być 😊 lokomotywą, tyle, że komin trzeba było zmieścić pod wiatą.
Na koniec trafiłam do gospody. Gospoda z prawdziwym piecem kaflowym i ławami naokoło. Ale jedzonko przepyszne, takie, jak u babci.
Muszę jeszcze zobaczyć Wilno i Troki. Mam nadzieję, że zdążę.













Brak komentarzy:
Prześlij komentarz