Na Łotwie starsze klasy raz w roku jesienią piszą dyktando ogólnokrajowe. W tym roku w sobotę dyktando uczniowie pisali w Daugavpils czy może Dyneburgu (bo to dwie nazwy tej samej miejscowości). Ja nie uczę w starszych klasach, ale chętnie zabrałam się, żeby zobaczyć miasto. Przed samym wjazdem dziewczyny krzyknęły: patrz czajka! Dobrze, że telefon miałam w ręku.
Obmyśliłam plan zwiedzania i zaraz po przywitaniu w szkole ruszyła na wzgórze kościołów. Pierwsza była katedra św. Lutra. Udało mi się wejść do środka razem z panami (nie wiem, czy to jakieś spotkanie było, ale nikt nie zwrócił mi uwagi, więc poszłam). Lubię kościoły Luterańskie, są skromne i sprzyjają wyciszeniu.
Trzecia była katedra , to katedra prawosławna. Na wejściu był zakaz fotografowania i przygotowywano pogrzeb. Weszłam, ale szybko wyszłam.
Pojechałam do centrum, ale tak, jak czytałam, w XVIII wieku całe miasto splunęło i nie w nim zabytków. Główny deptak, nie robi wielkiego wrażenia.Za to stare zabudowy przywołały pamięć minionych bezpowrotnie dni - domków w Kiełpińcu, gdzie żyli dziadek z babcią od strony taty i gdzie spędziłam jako dziecko wakacje pełne miłości.
Nie było więcej czego szukać, więc skierowałam się do Twierdzy Dyneburg. Mapa wskazała przystanek autobusowy i ruszyła. Wyobrażałam sobie coś na kształt wrocławskich bastionów. 😂😂😂😂😂 Wylądowałam w uśpionym mieście.
Jak to mam na nieszczęście w zwyczaju, nie doczytałam do końca, bo zawsze wolę "poczuć miejsce". Przeczytałam tylko, że za czasów kościuszkowskich twierdza powstała, że Rosja przejęła te tereny, ale... nie wchodziłam głębiej i nie wiedziałam, że to hektary koszarów wojskowych, teraz stanowiących pewien problem, tak jak np. mała Moskwa w Legnicy. No cóż... za wszystko trzeba zapłacić 😂😂😂😂😂 krążyłam po tych bezludnych zgliszczach, gdzie wewnątrz domów drzewa rosną, a krzaczorach od czasu do czasu pokazywał się człowiek, którego wolałabym uniknąć. To nie było miłe doświadczenie, a nawigacja wciąż kazała mi wracać do nawiedzonych domów. Nie chciałam wpadać w panikę i póki co, chciałam wyjść z tego labiryntu... Na szczęście, przed wyprawą umówiłam się, że jak za długo będę zwiedzać, to autobus mnie "zgarnie" właśnie koło twierdzy, ale zbliżała się godzina zero, a twierdzy nie było. 😓 Na szczęście pojawiła się dziewczyna, którą zapytałam o drogę - nie znała, ale przynajmniej wskazała mi kierunek. Po kilku minutach dotarłam - szczęśliwa, ale wymęczona drogą i nerwami.
Dopiero będąc już na drodze zadzwoniłam do dziewczyn. Zaczęły tłumaczyć mi drogę powrotna, ale ja już nie chciałam błądzić. Postanowiłam, że poczekam. Jedna "męska przygoda" na wycieczce wystarczy. Na szczęście autobus mnie "zgarnął" i szczęśliwie dotarłam do Rygi.























Brak komentarzy:
Prześlij komentarz