sobota, 9 września 2023

Wrocławski jidyszkajt.

 Zastanawiałam się, dlaczego teraz lubię zwiedzać muzea. Czy nie lubiłam? Czy to przyszło z wiekiem?

Pewnie trochę tak, ale wcześniej, to bywałam z dziećmi. Nawet jako dyrektor nie "migałam się" od takich wyjść, tylko... praca, dom, dziecko, obowiązki... a w końcu dziś... MOGĘ, A NIE MUSZĘ 😊 Piękne...

A jak mogę, to, jeśli mam czas i ochotę, idę sobie na różne wydarzenia. Świat jest taki ciekawy 😉. No i sobie poszłam - do Muzeum Etnograficznego. 



Muzeum mieści się w ładnym pałacyku przy Traugutta, czyli dla wrocławian w tzw. trójkącie bermudzkim. Wrocław zmienia się, ale wiadomo, że na to potrzeba czasu. W tym rejonie jeszcze chyba długo pięknie nie będzie (do tego opuszczone budynki poszpitalne). Wszystko sprawia przygnębiające wrażenie, ale pałacyk... niczego sobie. Nie pamiętałam do kogo należał, ale wujek Google podpowiedział:

  Budynek będący obecnie siedzibą Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu został wzniesiony z inicjatywy kardynała Philippa Ludwiga von Sinzendorfa i usytuowany na terenie istniejącego już od XVI wieku majątku ziemskiego biskupów wrocławskich zwanego miedzy innymi Białym Folwarkiem (niem. Weisses Vorverk). Budowę pałacu, zaprojektowanego przez architekta Christophera Hacknera, rozpoczęto w 1737 roku, natomiast prace wykończeniowe i wnętrzarskie trwały praktycznie do II wojny śląskiej (1744–1745). Rezydencja wykorzystywana była sezonowo jako miejsce do odpoczynku i podejmowania gości, miała ogromną salę balową i cztery pokoje mieszkalne. Urodą zachwycał przylegający do pałacu park i ogród w stylu francuskim. Po śmierci kardynała rezydencję objął jego następca – biskup Philipp Gotthard von Schaffgotsch. Tenże, początkowo wspierany przez pruskiego króla Fryderyka II, popadł w niełaskę, kiedy podczas wojny siedmioletniej (1756–1763) poparł Austrię, a nie Prusy. W 1766 roku skazano go na banicję, zaś sam pałac skonfiskowano i upaństwowiono. W następnych latach budynek jeszcze wielokrotnie zmieniał swoje przeznaczenie i właścicieli.

Udałam się tam na wykład  Tamary Włodarczyk „Wrocławski jidyszkajt, ale nie omieszkałam zwiedzić wystawę stałą. 

Dawne życie na Dolnym Śląsku... już w pierwszym pomieszczeniu przypomina mi się, jak byłam tu z dziećmi. Jeśli ktoś potrafi do nich dotrzeć, to stoją... oglądają... słuchają... z "otwartymi buziami" łykają historię.









Popatrzyłam na to i pomyślałam, że może kiedyś... w Domu Ludowym, w Chmielnickim, "Serwus" będzie mógł urządzić chociaż izbę "Polacy w Chmielnickim". Roman ma tyle materiałów do pokazania... Takie skarby! W Maćkowcach Sławek też "ukrywa" skarby - stare narzędzia, przedmioty codziennego użytku. Warto je "wystawić na widok publiczny". Opisać. Pokazać dawne życie... Może kiedyś... Może niedługo... 

Kolejna ekspozycja, to stroje Dolnego Śląska. Z wiadomych względów stroje bardziej przypominają modę "niemiecką" niż polską, ale zachowane czepce wzbudziły mój zachwyt.







Kolejną części wystawy rozpoczynał cytat:


Jesteśmy jedni dla drugich... i zaczyna się podróż z miejsc, z których po drugiej wojnie światowej ludzie zjeżdżali się na ziemie odzyskane. Z wielu miejsc w Europie. Przedstawiciele wielu narodowości przybywali:

- Reemigranci z Bukowiny rumuńskiej. Było kilka fal emigracji Polaków do Rumunii w czasach, gdy  Austro-Węgry rządziły na dzisiejszych terenach południowej polski.

- Grecy, Macedończycy, osiedlali się tutaj, gdy w ich ojczyźnie trwała wojna domowa.

- Karaimi, którzy w poprzednich wiekach przybywali z Krymu na tereny Rzeczpospolitej. Najmniej liczna grupa etniczna w Polsce, którą wyróżnia religia karaimska, wywodząca się z judaizmu. 

- Ormianie.

- Tatarzy.

- Łemkowie przesiedleni w ramach akcji "Wisła".

- Ukraińcy, również w części przesiedleni w ramach akcji "Wisła".

-  Romowie (Cyganie).

- Żydzi.

- Niemcy, którzy nie opuścili swoich domów, mimo zmian granicy państwowej.

- Reemigranci z Francji i Belgii.

- Reemigranci z Bośni.

- Kresowiacy.

Po drugiej wojnie, Dolny Śląsk był prawdziwą mieszanką języków, kultur, wierzeń... Jedni przyjeżdżali "na chwilę" i zostawali na zawsze, inni tylko czekali na możliwość wyjazdu, jeszcze inni przyjeżdżali tutaj "za chlebem"... i tak powoli tworzyliśmy własną, unikalną, dolnośląską kulturę, a muzeum pokazało wachlarz najczęściej spotykanych strojów i narzędzi naszego regionu.







 










Patrzyłam na te stroje i znów "w głowie" zobaczyłam obraz z Chmielnickiego: Młody tata pochodzenia polskiego mieszkający na Ukrainie stanowczo twierdził, że nie ubierze dziecka w "wyszywankę", bo to strój ukraiński... a ja stoję i patrzę na POLSKIE stroje ludowe i widzę... wyszywanki, tylko tu mówi się o nich koszule haftowane. 😉

Przechodząc schodami muzealnymi mija się zdjęcia "prawdziwych" osób przybyłych na Dolny Śląsk, by rozpocząć nowy etap życia. Różnych osób, różnych narodowości, różnych kultur, mających rożne wykształcenie, status materialny, wiarę...





To oni stworzyli dzisiejszy Dolny Śląsk.

Dużo emocji i wrażeń zostawiłam na tej wystawie, a czekało mnie jeszcze więcej na wykładzie Tamary Włodarczyk.


 Pani Tamara przedstawiła losy dwóch osób żydowskiego pochodzenia, związanych z naszym miastem. Dwóch mężczyzn, którzy przeżyli wojnę, cierpienia, śmierć bliskich, rozłąkę, głód... i na trwałe wpisali się w historię Wrocławia.

Pierwszy z nich Samuel Ponczak urodził się w 1937r. w Warszawie. Wojnę przeżył w Rosji. Uciekł z rodzicami przed represjami, gettem, może śmiercią... W północnej Rosji widział zmagania ojca w pracy w kopalni. Mieszkał z rodziną kątem w tatarskiej juce. Po wojnie zamieszkał na Dolnym Śląsku, skąd (zostawiwszy jedyną miłość życia) wyemigrował do Ameryki. Jego największą zasługą dla polski jest portal https://www.polska1926.pl/


 

 

Jako wolontariusz Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie był świadkiem odnalezienia ksiąg wdzięczności  NARODOWI AMERYKAŃSKIEMU, za pomoc w odzyskaniu niepodległości. Było to w roku 1926. Do ksiąg wpisało się ponad 5 milionów polskich uczniów. Powstały portal jest tego dowodem. Jest pamięcią osób, którzy żyli już w wolnej Polsce. Osób, z których duża część zginęła podczas drugiej wojny z rąk okupantów.


 Jego działalność skłaniała go do częstych odwiedzin w kraju i... ponownego spotkania z miłością 😊. Piękna historia trudnego życia. 

Druga historia dotyczyła losów Józef Lipmana chemika i profesora Politechniki Wrocławskiej. Urodzonego w 1931r. w Borysławiu (w dzisiejszej Ukrainie). Józef urodził się w bogatej rodzinie żydowskiego pochodzenia, ale z biedą spotkał się już w dzieciństwie. Obserwował najuboższych sąsiadów, którzy by przeżyć, z kałuż odzyskiwali ropę naftową. 


Podczas drugiej wojny światowej rodzina Józefa ukrywała się w "skrytkach, skonstruowanych przez ojca - budowlańca. Twierdzi, że żyje dzięki Polakom, Ukraińcom, ale również Niemcom, ale jego rodzina przeżyła niewyobrażalne cierpienia również przez Niemców, Ukraińców i Polaków. Nie narodowość, a inne czynniki świadczą o człowieczeństwie.

Wiele podobnych historii słyszałam w Chmielnickim z ust ludzi z którymi się zaprzyjaźniłam, obok których żyłam. Tam też nie było rodziny, w której ktoś nie zginął na zesłaniu albo z rąk NKWD. 

Tak sobie myślę, że "wielcy" tego świata szukają wrogów wśród różnych grup społecznych tylko po to, by ukryć swoje zbrodnie. Tyle zła już się zdarzyło, a ludzi wciąż "kręcą" się w okręgu. Szukają zła wśród innych, a odpowiedzialność zrzucają na innych. Chyba taka natura ludzka... 

Nie ma to jak dobra kawa po takim dniu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...