wtorek, 2 maja 2023

Bez litości...

 Za mną 8 miesięcy pracy z dziećmi, które przybyły do nas z Ukrainy. Ciężkiej pracy. Dzieci w różnym wieku, bo od 7 do 10 lat. Dziećmi, których znajomość języka polskiego na początku roku była bardzo różna, dziećmi z rożnych części Ukrainy, o różnej sytuacji rodzinnej, materialnej...

Na początku roku dzieci było 25. 4 dzieci doszło, ale na dziś została ich szesnastka... Udało mi się kilkoro dzieci przenieść do klasy polskiej - takie było moje założenie. Zrobić wszystko, żeby te dzieci, które nauczą się polskiego, przenieść do polskiej szkoły. Miałam nadzieję, że ta ostatnia prosta, która została do końca roku, pozwoli mi tak przygotować pozostałych, żeby od września wszystkie uczyły się w polskich klasach... no... sorki... nadzieja matką głupich... nie wiem, jak do tego doszło... a może wiem... jeden z chłopców jest nieokiełznany - buntuje się, nie potrafi uszanować ani nauczycieli, ani kolegów... i on długo był nieobecny... wrócił... wrócił odmieniony, bo wcześniej jakimś cudem udało mi się znaleźć do niego drogę. Do szkoły nie przyniósł narzędzi pisarskich, a metalową rurę 😥. Nie jestem w stanie opanować klasy. 8 miesięcy mojej ciężkiej pracy poszło na marne. Znam szkoły w Ukrainie. Tam nie ma na takie rzeczy miejsca - u nas można. U nas dzieci i rodzice mogą wszystko. On zaczął, ale pociągnął za sobą innych. Czuję, że nie jestem w stanie po raz kolejny wykonać takiej pracy. Jestem wściekła!!! Jestem wściekła na siebie - bo uwierzyłam, że nawet u nas można. Na system - bo jestem bezradna. Na rodziców dzieci - bo nie potrafią uszanować tego, co dostają. Nie jestem zbawicielem - nie zmienię świata, a chcę jeszcze pożyć, bez więzienia (bo przecież to nauczyciel jest wszystkiemu winny) i z możliwie zdrową psyche (bo znów zaczynam wysiadać). No cóż, na razie dzieci się cieszą. Jak długo... myślę, że do pierwszych poważnych problemów, które sami będą musieli rozwiązać i wziąć za to odpowiedzialność. Na razie... to one dostają nagrody... takie życie...



Bardzo mnie to zabolało, bo nawet kilkudniowa wycieczka nie uspokoiła mojego niepokoju i strachu (strachu, czy zdołam zapewnić bezpieczeństwo w klasie i nie zwariować). 

Za to wycieczka, którą sobie i koleżance zorganizowałam, była na tyle wyczerpująca, że (chociaż problemy dzieci mnie męczą), to zmęczenie fizyczne dało mi trochę oddechu. Nie wiem jeszcze czy dystansu. Wybrałyśmy się na Śląsk. Zamieszkałyśmy w familokach, przerobionych na mieszkania do wynajęcia. Z wewnętrzny podwórkiem, gdzie można wysłuchać kłótnie sąsiadów.



Katowice mnie nie urzekły. Pamiętam je z lat 90-tych XX wieku, gdy przyjeżdżałam do mojej ukochanej cioci. Na przełomie wieków, kilka razy przysiadałam się na dworcu w Katowicach i wtedy moje skojarzenie było tylko jedno - ćpuni... Dziś dworzec jest inny, nie ma ćpunów, a okolice często patroluje policja. Za to zobaczyłam coś, czego nie znam z Wrocławia: młodzież przebierającą się w postacie z Japońskich kreskówek. Nowa moda???


Katowice były tylko bazą, ale kilka budynków z przełomu XIX i XX wieku, były godne uwagi.



Była też żaba, którą chciałam odczarować, ale się nie dało. Nie odmieniłam jej losu, ani ona mojego. 😕


Za to w tunelu znalazłam typowy ślad naszych czasów. Nienawiść kwitnie w naszym narodzie, a kto sieje, ten zbiera....


Jednym z naszych celów był zamek w Pszczynie. Wybierając drogę z dworca przez park zamkowy, trafiłyśmy do skansenu wsi śląskiej.


























Lubię skanseny i ich zapachy, przywołują wspomnienia dzieciństwa u babci na wsi. Nigdy jednak nie widziałam karawanu konnego - tu miałam okazję zobaczyć.


Ciekawy był też stary pojazd straży pożarnej.

Kontrastem do tych swojskich urządzeń był wystrój zamku. Jak się okazało, wiele przedmiotów było oryginalnych, nawet XIX tapety w dwóch pomieszczeniach.























































Przepych pałacu nie może dziwić, gdy pozna się jego historię. Dość powiedzieć, że swoje stałe komnaty miała tam cesarzowa Maria Teresa, a Daisy (znana z zamku Książ w Wałbrzychu) była jedną z właścicielek pałacu.  W murach tego zamku ważyły się losy I Wojny Światowej. Za to właściciel zamku, podczas II wojny, przyjął obywatelstwo polskie i walczył po naszej stronie.

Samo miasto Pszczyna ma swój urok. Była już miastem w Średniowieczu i to da się odczuć. Pozostały urokliwe kamieniczki i kościół protestancki. Panuje tu nastrój małomiasteczkowego spokoju i pozostałości dawnego bogactwa.











Drugim celem naszej wycieczki, była wpisana na listę UNESCO kopalnia srebra w Tarnowskich Górach. Żeby tam dotrzeć, po godzinnej jeździe autobusem zaliczyłyśmy marsz polami 😊 i odkryłam, że jestem właścicielką urokliwej knajpki.




Zwiedzanie kopalni, zrobiło na mnie wrażenie - praca pod ziemią, w ciemnościach i wilgoci. W miejscach, gdzie prowadzą korytarze o wysokości 140cm, a miejsce pracy wymagało czasem kucia w skałach na leżąco czy kucając. W XIX wieku, średnia życia górników wynosiła 45 lat, za to pracę zaczynało się w wieku lat 16.























Warto chociaż raz odbyć taką wycieczkę, by poczuć szacunek do pracy innych.

Po takich wrażeniach śląski obiad smakował wyśmienicie - kluski śląskie ze zrazami i modrą kapustą... mniam...


 

 

 Sam rynek miasta zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Pozostały ślady świetności i zachowały się kamienice z XVI wieku. Zastanowił mnie za to orzeł na gmachu Urzędu Miasta - Śląski, bo na Polski jakoś nie wyglądał?

 

 

















 Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Czas wracać do codzienności. Za to, jak się skończy moja przygoda z dziećmi z Ukrainy, które starają się pokonać polskie dzieci, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu... czas pokaże...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...