Czasami jest tak, że czas płynie, wszystko poukładane, spokojne, bez niespodzianek, a innym razem nie wiadomo jak i dlaczego, a wszystko się kumuluje... człowiek chciałby jak najlepiej, a wychodzi 😅 jak zwykle.
Miałam plana - w piątek na choreoterapię, w sobotę Nielka na nocowanki i już... błoga cisza w około i jeszcze mała "wredota" - pełnia szczęścia.
Choreoterapia, to dla mnie najlepsze lekarstwo na stres i inne niedogodności dnia codziennego. Szukam we Wrocku czegoś takiego częściej, najlepiej 1-2 w tygodniu, ale jak do tej pory nie znalazłam. Natomiast, jeszcze, gdy byłam dyr. przedszkola poznałam Reginę Wolską, która prowadzi taką grupę. Niestety, tylko raz na miesiąc. To nie jest miejsce dla każdego, jak wszystko na tym świecie. Natomiast dla mnie ruch taneczny jest wyrazem szczęścia i wolności. Te kilka godzin daje siłę i wzmacnia ducha 😉. Tym bardziej, że tu nikt nikogo nie ocenia, nie liczą się umiejętności... pełna akceptacja 😊
Mimo wszystko, zmęczenie fizyczne, trochę jest, a rano... ogarnąć dom, obiadek dla Nielki, przygotowanie na działkę, bo piękna pogoda. OK... dało się. Moja sąsiadka już kilka razy pytała, czy może iść ze mną na działkę, wiadomo: cisza, świeże powietrze... oczywiście... pewnie... mówisz i masz...
Nakarmiłam dzieci, naszykowałam Nielkę, powiadomiłam Izę i poszłyśmy... Ciepło, przyjemnie, miło...
Wszystko dobrze do momentu, aż mi się włączył tryb - musisz... usunąć chwasty, skosić trawnik - musisz, po prostu musisz... no i musiałam... 😟 Sama na siebie byłam zła - ale jak się coś włączyło na dużych obrotach, to zatrzymać trudno. Wieczorem dotarłyśmy do domu. 😓 A przed szóstą rano coś mnie obudziło... Prze chwilę nie byłam w stanie przypomnieć sobie, gdzie jestem i co ja tutaj robię, tym bardziej, że sypialnię oddałam Nielce, a sama w drugim pokoju spałam. Okazało się, że mała "wredota" już się wyspała i domaga się uwagi 😂😂😂 i tak miałam szczęście, bo do rodziców przychodzi i głośno oznajmia: dzień dobry, ja już wstałam!
Umówiłam się z dziewczynami na festyn rozpoczynający sezon turystyczny na Dolnym Śląsku, a potem, (i tutaj znów odezwała się moja niepełnosprawność komunikacyjna), bo koleżanka miała kilka fajnych rzeczy do oddania na działkę. Ale... ale to trzeba przywieść z Brochowa. Moja córcia się oferowała, więc po festynie miałyśmy to odebrać.
Festyn..., no..., to coś dla mnie. Popatrzyłam, co jeszcze mam do zwiedzenia w okolicy. Dopytała o różne możliwości zwiedzania, ale dla mnie hitem była wirtualna wycieczka po hali stulecia. Jeszcze nigdy nie miałam okazji. Oczywiście pierwsza poszła Nielka - uśmiałam się, bo ona jako jedyna a to obracała się, a to kurczowa trzymała leżaka... Sama ubrałam gogle... i... o matko!!! spadnę! i sama czuję, że wiercę się na tym leżaku, jak Nielka 😂😂😂😂 Na innym stoisku chciałam ją zakuć w dyby, ale chyba się trochę przestraszyła, bo kat zaczął krzyczeć.... Dostałyśmy jeszcze mapy z atrakcjami Dolnego Śląska.
Gdy my już byłyśmy nasycone atrakcjami i poszłyśmy coś przekąsić, dotarła Natalka z Pawełkiem. Niestety, nie udało się dzieciakom razem pobawić, bo nadjechał transport... i zong... moje dzieci przyjechały razem... jak nigdy, córcia mówiła przyjadę, przyjadę... i zabrakło miejsca... i jakby wzrok mógł zabić 😂😂😂😂 to już by mnie nie było... dobre mam dziecko, ale czasem... no cóż... po mamusi 😂😂😂 ważne, że rzeczy zabrane, plana można układać... trochę Natalki mi szkoda, bo się najechała i została sama z Pawełkiem, a to jeszcze malutkie... ale wszystkiego się nie da... ufff... letni sezon otwarty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz