Marcelinę poznałam niespełna dwa lata temu w Chmielnickim. ;-) Ciepła, trochę pozytywnie zakręcona dziewczyna przyjechała robić projekt. Szukała polskich korzeni, rozmawiała z najstarszymi mieszkańcami, którzy jeszcze pamiętali Polskę. Nawet byłam z nią na takim wywiadzie - bardzo wartościowe doświadczenie. Nieco męczące, bo chyba za bardzo skupiałam się na rozmówcy, a trwało to kilka godzin, ale wiele się dowiedziałam. Marcelina zyskała chyba więcej niż się spodziewała. Okazało się, że znalazła więcej niż oczekiwała - w Maćkowcach znalazła cząstkę siebie - mieszka tam jej daleka rodzina. Ostatnio, z mediów dowiedziałam się, że wyszła jej książka.
Przecież nie byłabym sobą, gdybym nie chciała tej pozycji mieć dla siebie. Książka dostępna jest we Wrocławskiej Zajezdni. To miejsce kiedyś było zajezdnią tramwajową. W latach 80-tych XX wieku rodziła się tu kolebka Solidarności. Dziś na miejscu zajezdni zorganizowano miejsce kultury i pamięci.
Na spotkaniu z przyjaciółmi opowiedziałam o tym i zaraz podniosły się głosy, że super, że oni też... a kolega Grzegorz: że nie mogę iść tam sama, bo jest wystawa o Wołyniu i na tej wystawie są pamiątki jego babci. Super, ale 3 terminy nie wypaliły, a wystawa tylko do końca kwietnia. Wybrałam się sama.
Zajezdnia jest na drugim końcu miasta, ale w latach 90-tych tam właśnie mieszkałam. Praktycznie mój blok sąsiadował z zajezdnią (wtedy jeszcze czynną). Przez chwilę wróciły wspomnienia, ale przed budynkiem, wspomnienia ruszyły ze zdwojoną siłą.
Dawniej większość mężczyzn pracowała w dużych zakładach przemysłowych. Dziś już ich nie ma. Mój własny tato, całe życie pracował w PAFAWAGU. Wielkim zakładzie taborów kolejowych. Nie ma już tego zakładu, nie ma taty... życie...
Ludzka pamięć jest wybiórcza, a historię tworzą ludzie. Nie bardzo im można ufać. Bardziej należy posiłkować się źródłami.
Będąc w Tarnopolu słyszałam, że on nie był polski, tylko galicyjski. Mapa jednak pokazuje, co innego. Nie tylko był polskie, leżał w Guberni Wołyńskiej.
Niestety, mój Chmielnicki, znalazł się poza tym obszarem, co nie znaczy, że Polskość odegrała tam mniejszą rolę. Może właśnie dlatego, że mieszkańców "okradziono z Polskości", ten duch jest obecny do dziś.
Zanurzyłam się we wspomnieniach "Mojej wielkiej wołyńskiej rodziny". Okruchy życia złapane w błysku fleszy... Dramaty zesłanych na Sybir... miłość... nadzieje... rozczarowania... walka... śmierć... nazizm... strach... ekspatriacja...
Mali - wielcy ludzie, nasi bracia, dziadkowie, sąsiedzi... Cała rzesza tych, co przetrwali tutaj, na Dolnym Śląsku i tam... na Podolu, Wołyniu... Do dziś... Dziś znów ich los może się zmienić. Dziś być może Ci, co zostali po II Wojnie na Ukrainie, po tej wojnie, która teraz trwa na wschodzie, zostanie na zawsze na terenach, które kilkaset lat były Niemieckie... Któż zna swoją przyszłość? Po nas też pozostanie kilka zdjęć i okruchy niepamięci bliskich...


































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz