Mimo, że aura w tym roku jakoś nie szczególnie nam sprzyja, to i tak kalendarz swoje prawa ma. Wszak budzenie się życia po srogiej zimie, to część naszego życia. Tak czy siak, jajo symbolem życia jest i poświęcić je trzeba. Tylko człek, to takie stworzenie, że potrzebuje i chleba i igrzysk, no to jaja trzeba wymalować, koszyk udekorować, barana, kuraka, trochę chlebka, trochę soli i już w głowie... można iść...
Żeby nie było... sama też poświęciłam pokarmy, ale jak tradycja, to tradycja... a Niela wyprowadziła rok temu tradycję, że po święceniu trzeba coś z koszyczka skosztować, czy aby nie kwaskowe. A, że rok temu degustacja odbyła się na skwerku przy kościele, to tradycja rozrosła się o skwerek... a co tam... kto dawno temu nie obgryzał baranowi z cukru głowy, niech rzuci kamieniem 😂😂😂😂
Przy okazji Niela zdradziła mi, jak szykuje się na śmigus-dyngus, a ja przypomniałam sobie kawał z brodą:
Siedzi baca rozebrany przy źródełku wiosną. Przechodzi turysta i pyta:
- Baco, a co wy robicie?
- Ano, bede się kąpał?
- Ale gdzie?
- Ano tu, w żódełku.
- Baco, to wiosną, w źródełku się kąpiecie?
- Ano, tak.
- A latem, też w źródełku?
- Ano, tyż.
- A jesienią?
- Tyż.
- A zimą?
- A ile ty zimy?
Hmmm... coś w tym jest... Święty Hieronim nauczał, że „ten, kogo chrzest oczyścił, nie musi się kąpać raz drugi”. Nakłaniał kobiety, by w trosce o swoje dusze psuły przyrodzoną krasę „rozmyślnym zaniedbaniem”. Za jego radą poszło wiele średniowiecznych arystokratek, a cóż dopiero człowiek niezamożny... Zresztą, wg. świadectw św. Fintan z Clonenagh na przykład kąpał się tylko raz do roku, zaraz przed Wielkanocą, i tak przez 24 lata...
Na szczęście mamy XXI wiek i wystarczy kran odkręcić, by leciała ciepła woda, a kościół kąpieli nie zabrania. W innym wypadku, trudno by było z przyjaciółmi siąść do stołu i napawać się ich obecnością i smakołykami.
Święta, jak to święta... mnóstwo zamieszania, a potem... czas do pracy.
Wymyśliłam sobie, że dobrze by było, żeby "moje" dzieci uczyły się mówić po polsku przy polskich dzieciach, dlatego wymyśliłam konkurs recytatorski i zaprosiłam, jako jury dzieci z polskiej klasy. Udało się 😊. Tylko jedna dziewczynka "zdezerterowała". Inni, którzy przygotowali się do konkursu, poradzili sobie bardzo dobrze.
Jakoś tak w święta, wpadłam na pomysł, że może pójdę z Nielką "Na impresjonistów". Słyszałam, że warto. Zapytałam Nielki, czy ze mną pójdzie, a ona na to, że zna jednego... Van Gogh się nazywał. Uciął sobie ucho i namalował autoportret... ups... Wątpię, czy mając 6 lat znałam Van Gogha... ale ok... wolałam już nie dopytywać, tylko poszłam z dziewczynami na wystawę 😁 żeby w razie czego, trochę się dokształcić.
Dobrze, że poszłam.
Intensywność kolorów, światła, muzyki, była bardzo duża. Cieszę się, że byłam i zobaczyłam, ale to nie jest wystawa dla wszystkich. Ja musiałam wyjść. W pewnym momencie mnie to przerosło... było zbyt intensywne. Z Nielką się tam nie wybiorę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz