Po raz pierwszy "Slawa Ukrainie" usłyszałam i wypowiedziałam w Kryjówce - restauracji we Lwowie. To jedna z atrakcji Lwowskiego życia. Restauracja stylizowana na wojskową kryjówkę z II Wojny Światowej. Nikt wówczas nie przypuszczał, że hasło otwierające drzwi restauracji wypowiadane będzie na całym świecie. Nie przypuszczałam również, że ja sama najpierw będę tam mieszkać, a następnie tęsknić za Ukrainą. Ukrainą, jaką znałam. Tą, która przyjęła mnie przyjaźnie i mimo tęsknoty za domem, pozwoliła ukoić nerwy po nauczycielskiej i dyrektorskiej pracy w moim rodzinnym kraju. Nie wiem, co mnie czeka jutro, ale tym bardziej nie wiedzą tego Ci, którzy przybyli do Polski uciekając od wojny oraz Ci, którzy na Ukrainie zostali. Mam nadzieję, że nie spełnią się proroctwa mówiące o latach wojny. Mam nadzieję, że za chwilę, będzie można wrócić na Ukrainę i odbudować to, co bracia Rosjanie zniszczyli.
Póki co, na razie jestem w domu, w Polsce. Mogę robić to, czego nie mogłam będąc na Ukrainie. Mogę nacieszyć się obecnością Nielki (czego najbardziej mi brakowało).
Mogę iść na działkę, która jest miejscem odpoczynku i pracy fizycznej, tak potrzebnym przy życiu w stresie, gonitwie... Przez ostatnie kilka lat właśnie działka była moim azylem i miejsce odpoczynku, warsztatów i zabawy dla Nielki.
Nie spieszyłam się z tym, żeby była piękna. Nie służyła do tego żeby zachwycać, a raczej do swego rodzaju terapii. Po powrocie zastałam na niej pogorzelisko. Podobno tatuś z synkiem urządzili sobie na niej zabawę, a jak ogień się rozprzestrzenił - uciekli. Ot, zwykła zabawa i odpowiedni przykład dla syna. Pewnie gdyby synek się oparzył, tatuś odnalazłby mnie i zażądał odszkodowania... Trochę mnie to przeraża, ale tak właśnie najczęściej postrzegam proces wychowania odbywający się w Polskich rodzinach. Brak zasad, wyobraźni i odpowiedzialności. To smutne...
Jestem tu, ale nie zapominam o swojej pracy i moich "Chmielnickich uczniach", o moim drugim domu, o moich obowiązkach oraz przyjemnościach związanych z tym obszarem mojego życia. Kilka dni temu znalazłam informację o koncercie dla Ukrainy. Ukraińska pieśniarka Natalia Polowynka zapraszała na swój koncert w Synagodze pod białym bocianem.
Głos owej pieśniarki bardzo przypominał mi głos Anny German - czysty, donośny, dźwięczny...
Natalia śpiewała Irmos dla Ukrainy. Ukraińskie pieśni sakralne oraz tradycyjne. Słuchając tego można było się "przenieść" na ukraińską wieś podczas żniw; nad letnie jezioro, gdzie rolnicy chłodzili się w zimnej wodzie po pracy w polu... Byłam po raz pierwszy na takim koncercie. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś tego doświadczę, ale cieszę się, że mogłam tego posłuchać. Mogłam być częścią chwili, w której ziemia i niebo złączyły się, by wspólnie krzyczeć "SŁAWA UKRAINIE!"