Wróciłam do Chmielnickiego po świętach, po Nowym Roku. Czyli, już po świętach. A tutaj... okazało się, że wcale nie po, a przed świętami wróciłam 😂😂😂 Ot, zagadka "biologiczna". Jak po, jak przed? Jak przed, jak po?
Polonia Chmielnicka obchodzi święta 25 grudnia, ale... zdarza się, że z różnych powodów przechodzi się na prawosławie, albo są małżeństwa mieszane. W życiu różnie bywa, a religia wcale nie musi dzielić. Tak właśnie było dziś, na wigilii prawosławnej. Zostałam zaproszona na taką wigilię przez naszego prezesa. W tamtym roku, kiedy nie mogłam pojechać do domu, właśnie z jego rodziną obchodziłam święta. A w tym roku zostałam zaproszona na wigilię prawosławną do rodziny żony prezesa. Byłam bardzo ciekawa... jakie są podobieństwa, różnice... Poza tym, byłam ciekawa jeszcze jednego: wszyscy mi znani to bardzo sympatyczni, otwarci ludzie. Zwyczajnie, po ludzku, ciekawiło mnie, jacy są inni członkowie tej rodziny.
Dom rodzinny Larysy mieści się kilka kilometrów od Chmielnickiego, w wiosce. Na prawdziwej wiosce, gdzie hoduje się jeszcze świnie i kury (krowy były do niedawna).
Świnia najwidoczniej mnie nie polubiła, bo prosiłam, żeby zechciała mi pozować, a ona z fochem odwracała się. Zostałam "wyśmiana": bo która ukraińska świnia mówi po polsku? Żadna. Wobec tego nie mogę oczekiwać, że ta zrozumie 😁. Niby racja 😁 Ale "wzięłam" ją z zaskoczenia i strzeliłam fotkę z góry. Nie zdążyła uciec.
W ogrodzie były jeszcze króle. Po drodze, Roman kupił dla nich kaszkę, bo otrzymał wiadomość, że królica się "okróliła? okociła?". W każdym razie zmarła przy porodzie i trzeba jakoś ratować małe, bo ich szkoda 😢 bez pomocy nie przeżyją.
Obok domu jest jeszcze staw, a w stawie ryby. Właśnie ryby z tego stawu królowały na wigilijnym stole.
W Polsce wsie w większości już wyglądają inaczej, a ta..., ta, to powrót do wakacji u babci... zapachy zwierząt, może niezbyt przyjemne, ale swojskie, kojarzące się z ciepłem babci rąk, świeżymi jajkami na śniadanie, pajdą chleba, świeżą rosą na stopach, ciepłym mlekiem prosto od krowy... dzieciństwem...
Przy wejściu do domu powitała nas rodzina... no jak mogło być inaczej... uśmiechnięta, radosna... no, taka, że aż chce się wejść. Więc weszliśmy. Zajęliśmy miejsca przy stole, a tu niespodzianka. Następni goście - rodzina Romka, ta z którą w tamtym roku spędziłam wigilię 25 grudnia.Często słyszę, że polityka i religia potrafią dzielić bliskich. A tu? Sytuacja zupełnie odwrotna... wszystko zależy od ludzi i ich spojrzenia na innych. Tutaj religia nie dzieli, a łączy.
Już raz tego doświadczyłam, bliska mi nauczycielka jest wyznania prawosławnego, ale razem z innymi dziećmi wysyłała swoje własne na religie. Twierdziła, że nic złego nie robi - religie mają te same korzenie i uczą dobrego.
Osoby, które przyszły do bliskich na wieczerzę również nie robiły niczego złego, wręcz przeciwnie. Szanowały swoje święta i pokazywały to w najlepszy sposób - swoją obecnością. Proste, a piękne. Tak oto wszyscy, zgodnie i w przyjaźni zasiedliśmy do wieczerzy wigilijnej.
Sama wigilia nie różniła się prawie niczym, od tej mi dobrze znanej. Nie było na niej opłatka, a przed wieczerzą zmówiono "Ojcze nasz" po ukraińsku i po polsku. Zwyczajem jest rozłożyć siano pod obrusem lub pod stołem. Dziś, worek z siankiem stał oparty o prawdziwy, kaflowy piec (w domu zauważyłam kaloryfery, ale piec również był). Potrawy również nie różniły się od znanych mi wigilijnych potraw: królowały ryby, śledzie, owoce morza, sałatki, była kutia i oczywiście pierogi z kapustą, podane w pięknej glinianej misie.
Po wieczerzy tradycyjnie podano słodkości, czyli ciasta rozmaite pieczone przez gospodynie.
Również tutaj "staropolskim" zwyczajem nie puszcza się gościa z pustymi rękami. Dostałam prezent w postaci pysznych domowych rogalików z makiem i bakaliami.
Zapytałam jeszcze o pasterkę, ale odpowiedź w pełni mnie nie zadowoliła: w tej miejscowości była malutka cerkiew, ale niezamieszkana. Ojciec, czy też pop (nie wiem, bo w cerkwi ukraińskiej jest ojciec, a ruskiej pop) przyjeżdża tylko w niedzielę i odprawia jedną mszę. Natomiast "wujek" Google wyjaśnił: W czasie postnej kolacji wierni dzielą się tzw. prosforą, czyli wypiekanym przaśnym chlebem, który można traktować jako odpowiednik tradycyjnego opłatka. Prawosławni nie mają tradycyjnej u katolików pasterki. Zamiast tego są nabożeństwa wieczorne albo nocne.
Podczas kolacji również śpiewa się kolędy i snuje opowieści. Ja, po raz pierwszy widziałam człowieka, który 2 lata służył w armii radzieckiej, na kole podbiegunowym. Opowiadał o wielkich mrozach i białych nocach. Twierdził, że słońce nie zachodziło, wirowało sobie na niebie i dzień i noc, było widoczne. Chciałabym coś takiego zobaczyć, ale - 50 stopni już teraz przyprawia mnie o dreszcze.
Gospodarz kilkanaście lat pracował i żył z rodziną również na Syberii. Pojechali tam dobrowolnie, bo zarobki były wyższe od tych w innych częściach ZSRR o kilkaset procent. Patrzyłam na nich z podziwem. Podobno powietrze jest tam suche i mrozy, przy odpowiednim ubraniu, nie są tak bardzo odczuwalne. Dobrze jest słuchać takich opowieści, gdy w domu jest ciepło i przytulnie, a na dworze dodatnia temperatura. Może i chciałabym tego doświadczyć, ale przez moment i... wrócić do ciepła, ale tak się chyba nie da... więc lepiej oszczędzę sobie takiego ekstremum. Dobrze jest tak, jak jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz