niedziela, 26 września 2021

Nowe zadania

 Zostałam poproszona o kilka wykładów dla członków "Obwodowego Centrum Polonijnego". No, dobra. W niedzielę nie pracuję w Maćkowcach, więc jak nie ma wycieczki i mam wolne, mogę to zrobić. Zgodziłam się na dziś tj. 26 września. Tylko na pytanie: O czym ten wykład? Co przygotować? Pan Franek miał jedną odpowiedź: O Polsce!

No i fajnie... Polska długa i szeroka, i godzinami można opowiadać, albo nie.... Przygotowałam prezentację o najważniejszych informacjach: powierzchni, ludności, granicach, klimacie, przyrodzie, głównych miastach, itd... Wyszukałam wiersz, Szymborskiej i Norwida, tak dla urozmaicenia... Znalazłam kwiz o Polsce, a jakże z nagrodami (zawsze mam jakieś drobiazgi na takie okazje)... i tak uzbrojona poszłam do biblioteki. Idę sobie, idę....

A tu tłok, a tam ruch, a tam jeszcze występ... Ale o co chodzi?



 A to wielkie święto - Chmielnicki kończy 590 lat. Ot, co!

Piękny wiek... panie... A ja tutaj z laptopem i książeczkami z Polski. 😵 Kto przyjdzie, jak na mieście takie atrakcję? No cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz człowiek w trochę głupich sytuacjach się znajduje i wybrnąć trzeba. Jeśli ktoś będzie, to ok. A jak nie, trudno, pan Franek nie będzie miał mi za złe, jak więcej nie skorzystam z zaproszenia....

Pani w bibliotece pomogła mi z podłączeniami... 10 min. przed czasem zjawiła się jedna osoba (hmmm...), porozmawiam z nią, zapytam czego oczekuje (myślę). Ale tutaj tak jest, że przed czasem się nie przychodzi. O 16.00 było 6 osób, a 16.05 - 12. Przyszli 😁... Zrobiłam swoje, a po minach widziałam, że nie zawiodłam. Podali mi tematy, którymi są zainteresowani, bo... chcą zdawać na Kartę Polaka (dokument stwierdzający, że przodkowie danej osoby byli Polakami, a on sam nie wyrzeka się polskości). 


We wtorek mam prowadzić zajęcia z języka polskiego na Uniwersytecie Trzeciego Wieku.... Dziś, w odpowiedzi na zadane pytanie, ze śmiechem stwierdziłam: Polak potrafi. No i cóż pozostała mi powiedzieć: Danka potrafi, albo i nie...

sobota, 25 września 2021

Sanktuarium w Maćkowcach.

 W Maćkowcach, wiosce która już administracyjnie należy do miasta Chmielnicki, uczę dzieci w kościele. W tym roku szkolnym będę tam raz w tygodniu - sześć godzin, i myślę, że to na potrzeby tej społeczności będzie akurat. Chętnie przychodzą na "polski" dzieci młodsze. Bawią się ze mną i uczą. Starsza młodzież ma już swoje obowiązki w szkole, w kościele, w domu i niezbyt chętnie garnie się do kolejnych "szkolnych obowiązków". Dorośli również. Zazwyczaj "Mazurski" (jak mówią o swoim języku) im wystarcza. Ja jestem tutaj po to, żeby wspierać społeczność, a nie narzucać. Jeśli młodsze dzieci przychodzą, to super - zajmuję się nimi.


Czym jest dla mnie kościół? Dziś nie mam prostej odpowiedzi na to pytanie. 

Wiem natomiast, że dla Maćkowian, Kościół jest bardzo ważny. Zachowali swoją odrębność kulturową, swoją tożsamość, również dzięki Kościołowi. Przez 300 lat potrafili zachować swój język. Mimo bardzo silnych i restrykcyjnych działań, nie wyrzekli się swoich korzeni. Nie mam żadnych wątpliwości, że w wierze znajdowali siłę by przetrwać. 

Co dziś znaczy dla Maćkowian Kościół? Nie wiem. Większość mszy świętych odbywa się w języku ukraińskim, religia prowadzona jest w języku ukraińskich. W czasie wakacji w Kościele organizowane były rekolekcje. Myślałam, że dla młodzież polskiej, ale nie - dla młodzieży z Ukrainy. Myślę zatem, że jestem obserwatorem pewnego procesu.... asymilacji... 

Związek mieszkańców z kościołem jest bardzo silny. Jak wpłynie na losy podolskich mazurów? To pokaże czas. 

Możliwe, że związek mieszkańców z Kościołem jeszcze się zacieśni. Kilka dni temu odbyła się tu wielka uroczystość. W Maćkowcach ogłoszono Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej.


W sąsiadującej z Maćkowcami Szaruweczce, powstaje wielki budynek seminarium.

 

Kto wie, może kiedyś Chmielnicki będzie "Ukraińską Częstochową"?

Obserwacja tych działań i procesów, jest dla mnie ciekawym doświadczeniem. Nie wiem tylko, czy doczekam ich rezultatów, bo jak każdy proces społeczny, potrzebuje czasu, a mój czas tutaj jest ograniczony.


czwartek, 23 września 2021

Nauczyciel...

 Nauczyciel - to słowo w Polsce brzmiało kiedyś dumnie... Dziś, to bardziej chińskie przysłowie "Obyś cudze dzieci uczył". W Polskiej rzeczywistości zgadzam się z tym przysłowiem. Wszystkie zawody, które można zaliczyć do swego rodzaju służby innym, stały się bardzo łatwym celem dla nagromadzonej w ludziach złości, agresji, a może nawet mocniej - skrywanej nienawiści. 

Zanim tu przyjechałam, myślałam, że nie jestem już nauczycielem, że to co było we mnie dobre, co doprowadziło mnie na ścieżkę zawodową - uleciało. Chyba przełomowym momentem było zebranie z rodzicami, na które poszłam w zastępstwie córki, a które dotyczyło zamknięcia przedszkola. Budynek tego przedszkola jest w fatalnym stanie, zagraża bezpieczeństwu dzieci. W okolicy jest kilka przedszkoli, ale rodzice się uparli. Nieświadoma zagrożenia, zwróciłam rodzicom uwagę, że nie myślą racjonalnie. Nie biorą pod uwagę wszystkich czynników. Myślą tylko o sobie i o chwili obecnej... i tuż przede mną pojawił się silny mężczyzna z zaciśniętymi pięściami. Myślę, że gdyby żona nie chwyciła, to zwyczajnie bym dostała pięścią. Chyba wtedy zrozumiałam, że ja już tego nie chcę. 

Szukając alternatywy znalazłam ORPEG, ale... to jest wolontariat, daleko od domu... różna rzeczy przychodziły mi do głowy. Raz już się pakowałam, innym razem myślałam stanowczo - NIE. Nie... mój dom, moi przyjaciele, rodzina i najważniejsze Nielka - moje słoneczko, które czasem potrafi "przygrzać" 😂😂😂

Przekonały mnie słowa mojej przyjaciółki i osoby, która "kazała mi iść na dyrektora". Nie powiem jej tego, ale często ma racje. Pewnie nie zdaje sobie sprawy i pewnie zapomniała, że mimochodem powiedziała: "ale przecież ty musisz uczyć, ty się do tego po prostu nadajesz". No więc uczę dalej. Inaczej. Z innymi ludźmi. W innym środowisku. Ale uczę...

I nie wiem, czy moje przypuszczenia, co do wypalenia zawodowego były słuszne, ale dziś wydarzyło się coś, czego już dawno nie czułam. Zaczęłam uczyć języka polskiego w szkole podstawowej. Takie zajęcia pozalekcyjne. Dostała dwie grupy. Zaczęłam w zeszłym tygodniu. Dzieciaki... no życzyłabym takich wszystkim nauczycielem. 😀 Ale druga grupa, to same "wybijokna" - co prawda w innym znaczeniu niż dzieci polskie dziś, ale od razy czuć, że łatwo nie będzie.

Dziś idąc do szkoły mijam się z grupą chłopców, o czymś rozmawiają. Słyszę: "polsku" i przypominam sobie, że jeden z nich, to mój uczeń. Trudno. Na zajęciach mówię do niego: "To ciebie widziałam przed szkoła. Nie zrozumiałam, co mówiłeś". On na to: "Ja mówił, zdrastwuj. Prijdu na polsku". No i iskry w oczach. Tak podziękował, że go poznałam, pozdrowiłam, nie udałam, że nic się nie stało. Normalnie, aż "słoneczko zaświeciło". Niby nic się nie stało, ale przyznaję, że kiedyś takich słoneczek było wiele. Prawie każdego dnia. A potem wypalały się, przesłaniał je foch dzieci, rodziców, czasem nauczycieli... A tu słońce znów wyszło 😊

Może zatem i tym razem Iza miała rację.

W szkole jestem z własnej woli i ustnej umowy między mną, SERWUSEM i szkołą, ale główne moje zadanie, to zajęcia właśnie w SERWUSIE. Tu moi ulubieni "uczniowie" domagają się gramatyki. "Mówisz i masz". Chcą, proszę - niech się pomęczą trochę przy testach. 😂😂😂😂😂


"Podłość ludzka nie zna granic" - jak mawiała Bożena Dykiel. Ale trochę satysfakcji myślę, że nikomu nie szkodzi.


niedziela, 19 września 2021

Potoccy, Czartoryska, Chmielnik, czyli wycieczka po polsku

 W tym roku się już trochę zbuntowałam. Nie będę pracować w soboty i niedziele. Trochę te dojazdy i zimne sale dały mi w kość, a w niedziele i tak najczęściej, to czekałam na grupy. Wiadomo... święto i każdy "chodzi na innych obrotach". W tym roku niedziele będą dla mnie. 

Jest jeszcze jeden powód tego mojego "buntu". W niedziele są organizowane jednodniowe wycieczki. W tym roku będę mogła z tego korzystać. Już skorzystałam. Byłam w "gościnie u Potockich". Zapisałam się na tę wycieczkę i byłam ciekawa, co tym razem mnie czeka....

No cóż... Nauczyłam się wstawać wcześniej, bo dzięki technologii mogę towarzyszyć mojej córci w drodze do pracy (czasem jeszcze przysypiam, ale staram się nie omijać tej pogawędki - łączy mnie ona z rodziną). 5 rano to jednak ciut za nato... ale trudno... Wpakowałam się do busa i łaskawy kierowca pozwolił jeszcze na poranną kawę. Zatrzymaliśmy się w przydrożnej kafejce. A tam pomnik...


Ze też w Polsce nie widziałam jednej złotóweczki. Przydałaby się, zwłaszcza, że leci na łeb na szyję. Codziennie patrzę na przelicznik w kantorach i nie wierzę. Z dnia na dzień spada coraz bardziej. Zapewnienia rządu, że jest świetnie, że inni nam zazdroszczą, nijak mają się do wartości. Kryzys wisi w powietrzu, ale... ale jedziemy na wycieczkę...

Pierwsza miejscowość, to Chmielnik. Brzmi polsko. A nawet znajomo. Ruiny w Chmielniku, legendy...


Jelenia Góra Cieplice, uzdrowisko Cieplice, Termy Cieplickie 

Chmielnik na Ukrainie, historią się XV wieku i wówczas był polski. Później przechodził w różna ręce w  zależności od sytuacji politycznej. Jednak zawsze był miastem o dużym znaczeniu. Również dla naszego kraju. 

Tutejszy Chmielnik jest teraz miejscowością uzdrowiskową. Można rzec "bogatą", no i oczywiście z tradycjami. Zachował się pałac i z nim wiąże się ciekawa historia. To, co z niej zrozumiałam (niekoniecznie stan faktyczny i historyczny): 

W XIX wieku Chmielnik należał do Grafa pochodzenia greckiego. Graf nie doczekał się syna. Miał za to 5 córek. 4 były urodziwe, szybko wyszły za mąż i opuściły dom rodzinny. 5 córka urodził się z "defektami": kulała, urodą nie grzeszyła i w ogóle, sprawiała wrażenie "upośledzonej". Ta córka została w domu, w Chmielniku. Niespodziewanie dla wszystkich, o rękę Katarzyny, poprosił bywały w świecie szlachcic. Po ślubie małżeństwo osiedliło się w Chmielniku i   wybudowało pałac. Dziwne to było małżeństwo i dziwny postawili pałac. Małżonek, zakochany w średniowiecznych zamkach angielskich chciał cząstkę Anglii przenieść do Chmielnika. Katarzyna "zachłysnęła się" okolicznymi posiadłościami i nie ustępowała. Zgodzili się na kompromis. W Chmielniku, jeszcze w dobrym stanie, ale niestety nieużytkowany i popadający w ruinę, stoi pałac jedyny na świecie łączący średniowieczny styl angielski oraz wschodnią XIX-wieczną modę pałacową.




 Można pogodzić przeciwieństwa? Można znaleźć kompromis? Jak się chce, to wszystko można. Ten pałac jest tego dowodem.

Następnym punktem naszej wycieczki był pałac w Woronowicach. Pałac na zewnątrz - perełka. Zadbany, odnowiony...



Czasami mam problem ze swoją wyobraźnią, bo już widziałam te wnętrza... już "tańczyłam" sali balowej... no i... no i tyle. Chociaż... owszem zachowały się ślady dawnej świetności, piękne sufity, sztukateria. Ale pałac przeznaczono na muzeum lotnictwa. Z jednej strony trudno się dziwić, bo jednym z właścicieli był Aleksander Możejski - Polak i jednocześnie obywatel Rosji, który zbudował pierwszy pilotowany samolot na naszej planecie. Zrobił to w 1882r., 19 lat przed lotem braci Wight.

Z drugiej strony - pałac jest duży i z łatwością można połączyć pewne elementy i pozwolić "takim jak ja", nacieszyć się widokiem pięknych dział budownictwa, sztuki meblarskiej, tkackiej, włókienniczej...

Dziś wnętrze pałacu wygląda tak.







Nie wiem z jakiego powodu, ale jeszcze jedna komnata została przeznaczona na muzeum muzyczne. Ot zagadka...



Ale, ale... to jeszcze nie wszystko... Kiedy zwiedzaliśmy pałac, nasz przewodnik przeprosił, bo nadeszli niespodziewani, ważni goście, i tak z bliska mogłam się przyjrzeć... bardzo ważnemu Batiuszce - nawiasem mówiąc nie dziwię się, że był ważny - mimo, że w oczach miał iskierki (co świadczy o poczuciu humoru i radości życia"), to miał coś w postawie i sposobie mówienia, co skłaniało innych do szacunku. Ot, charyzma...


Na koniec, ze względu na "niedogodności" w zwiedzaniu, mogliśmy wypróbować katapulty. 😂😂 oczywiście nie przepuściłam takiej okazji.



Tak też trochę zawiedziona, a trochę nie... opuściłam pałac, by udać się do Niemirowa. Miasta Jana Sobieskiego.

Jestem Polką i kocham swój kraj, mimo wszystko, ale jak czasem słucham, jak to nasz kraj i naród był umęczony i jakich mieliśmy najeźdźców... to sorry... nie my jedyni, my również nie byliśmy święci, a te ziemie - wołyńskie, podolskie - i ci ludzie, mogą nam tylko pozazdrościć. Przez wieki zmieniali się panowie i władcy. Ukraina nigdy nie zaznała spokoju. Niemirów również przechodził z rąk do rąk, a tutejsza ludność... taki los...

Po dobrych czasach w Niemirowie zachował się pałac Potockich oraz (zaniedbany w części) park, którego pomysłodawczynią była Izabela Czartoryska.





Bogactwo Potockich widać nie tylko w budynkach, ale... te rzeźby lwów strzegą pałacu do dziś - wykonane z białego marmuru.

 Następnym punktem wycieczki była Pieczara... pieczara - coś ukrytego, tajnego... i znów moja wyobraźnia... 😂😂😂

Peczara (pałac Potockich sprzed 1928r. - zdjęcie z internetu)

Ilustracja                        

Niestety pałac nie przetrwał, z tego co zrozumiałam, mieszkańcy zostali rozstrzelani, a pałac spalono. Pozostało tylko mauzoleum Potockich.



Kilka rzeźb w parku i "kamienna rzeka", do której schodzi się kamiennymi schodami. Urokliwa, pełna ogromnych głazów rzeka, która pewnie mogłaby opowiedzieć niejedną historię i zdradzić niejedną tajemnicę.




Znalazłam również pieczarę... ale jakie sekrety kryje? Tego nikt nie wie.

Miejscowością obok Peczary jest Sokolec. Tutaj rodzina Potockich wybudowała młyn. Co z niego zostało?





 
 

Rozumiem, że Ukraina nie jest bogatym krajem, ale jak dla mnie ten młyn, to "cudo". Wewnątrz są jeszcze urządzenia. Okolica piękna... Oj, chciałoby się przywrócić to do życia. Zachować od zapomnienia...

Ostatnim punktem wycieczki była Winnica. Tylko... Tylko niestety pobudka "w nocy", deszcz, wiatr i niska temperatura dały o sobie znać. Stanęliśmy przed wieżą i... i stwierdziliśmy, że chcemy do domu.


Jak na jeden dzień, to "aż na nato".




niedziela, 12 września 2021

Do domu jest bliżej niż myślisz.

 Mój drugi dom czekał na mnie. Ten sam - niby już obłaskawiony, poznany, a jednak na początku trochę obcy. Wszystko, co tutaj miałam, popakowane w pudła czekało na mnie na zamkniętym balkonie. Na nowo trzeba było wszystko "ogarnąć", dopasować do własnych potrzeb, oswoić...

Oczywiście, trzeba się nazywać Danka, żeby nie pamiętać, co się zostawiło. Nawiozłam ciuchów, butów... tylko po co? Co ja z tym będę robić? - może znów przyda się do przedstawień, albo innych akcji. Trudno, trzeba było myśleć wcześniej. 

Trochę obawiałam się samotności w pierwszych dniach, zanim przywyknę do tego życia. Zupełnie niepotrzebnie. Okazało się, że Chmielnicki i Wrocław połączony jest wieloma węzłami. W tamtym roku w drodze poznałam Maxa, który studiuje we Wrocku, Natali córka już jest tam na stałe, dwie osoby w "Serwusie" mają rodzinę we Wrocku lub obok, a jak przyjechałam, to na "czytanie Dulskiej" przyszła Marcelina - etnograf, który przyjechał badać dzieje polskich mazurów - a skąd przyjechała?😉 Oczywiście z Wrocławia. 

Mnie również interesuje ten temat, ale przyjechałam tu w innym celu, ale pierwsze dni po rozstaniu z domem, rodziną, osłodziło mi spotkanie z Marceliną. Zapytała, czy potowarzyszę jej podczas wywiadu z "babcią" (tak o niej tu wszyscy mówię, a prosiła, żeby nie wymieniać jej imienia). Przyznam, że po około trzech godzinach potrzebowałam "procha na głowę", ale... Ale wrażenia niesamowite. Dochodzę do wniosku, że ludzie, którzy przeżyli w życiu wiele złego, potrafią cieszyć się maleńkimi przyjemnościami, są najczęściej bardzo życzliwi i empatyczni. Nie roszczą sobie prawa do bycia wielkim i bogatym. Są skromni. Tak właśnie było z babcią - nie skarżyła się na los, opowiadała o dzieciństwie, o stracie ojca w wieku kilku lat (tato został aresztowany i nigdy nie wrócił), o tułaczce w Kazachstanie, o 2 wojnie - Niemcach, sowietach, ukrywaniu uciekinierów z łagra i żydach. Snuła opowieść swojego życia tak, jak opowiada się powieść lub bajkę. 

Babcia ma ponad 90 lat, mieszka sama, zachowała całkowicie sprawność umysłu. Zaufała nam, chyba dlatego, że jesteśmy z Polski, a to jej kraj, ale często prosiła o wyłączenie mikrofonu (Marcelina nagrywała wywiad). Ona w dalszym ciągu odczuwała strach przed konsekwencjami mówienia prawdy. To niebywałe, jak bardzo można zastraszyć człowieka. Zastraszyć tak, ale pozbawić korzeni, wiary, uczuć - nie. Mazurzy mają kręgosłup i chociaż czasem muszą się ugiąć, to z reguły pozostają wierni swoim przekonaniom - cóż, tylko ukłon dla nich pozostaje. Ukłon, bo po obejściu widać, że bieda tam gości, oj bieda. Babcia mimochodem przyznała, że nie jadła mięsa już 2 lata, bo ją nie stać. Nie wiem, co z tą wiedzą zrobić. Chętnie upiekłabym lub może ugotowała, ale nie wiem czy wypada, czy można... trudne są takie historie...

Marcelina przyniosła dla "Serwusa" prezent od innej pani udzielającej wywiad - książkę. ALE JAKĄ?



Książka nie ma oryginalnej obwoluty, w 1964 roku ktoś obłożył ją na nowo. Nikt nie wie, czy już była zniszczona, czy zrobiono to celowo, żeby ukryć polską książkę. To jest podręcznik. Po raz pierwszy miałam w rękach podręcznik na cały okres kształcenia. Pierwsze czytanki były opowieściami dla dzieci pisane dużym drukiem. Kolejne coraz bardziej poważne, naukowe i pisane małym drukiem. Szukałam autorów tekstu. Jest w książce kilka nazwisk, które wskazują, że może to być podręcznik z lat 1920-1930. Zwykła książka, a jaki "wielki" skarb. 

Dzięki Marcelinie łatwiej przeżyłam pierwsze dni pobytu (oczywiście nie tylko: Natala, Roman, Sławek, Jula, też nie zostawili mnie samej). Jednak to ona była moją namiastką domu. Dziękuję.

A teraz do pracy 😀😀. Serwus czeka, szkoła czeka i Maćkowce też czekają. Nawet krówki przyszły się przywitać 😃



sobota, 4 września 2021

Drugi dom?

 Myślałam, że będzie łatwiej, prościej. Przecież jadę do drugiego domu. Do miejsca, które znam, ludzi, których lubię i szanuję... Nie było... Emocje (przynajmniej moje) zwyciężają rozum. Odezwała się pamięć tego, jak bardzo tęskniłam za rodziną, za domem... i za "zwariowaną" Nielką - słoneczkiem, które czasem mocno daje popalić, a bez którego nie da się już żyć. To rozstanie z nią było najtrudniejsze.



Na szczęście w tej podróży towarzyszyła mi koleżanka, która uczy języka polskiego w Krzemieńcu. W towarzystwie zawsze raźniej i mniej czasu na myślenie. 😔

Za to w Chmielnickim od razu musiałam się przestawić. 😁 Natala i Roman nie lubią pustki, musi się coś dziać. Zorganizowali narodowe czytanie w kawiarence. Na szczęście w "SERUS-ie" bardzo łatwo "wchodzą w rolę" i nie odrzucają mojego "mam pomysła", czasem go modyfikują, co wszystkim wychodzi na zdrowie. Tak więc samo czytanie, to trochę za mało 😂😂😂, udało mi się namówić Natalę i Panią Walę, do zagrania Hanki i Juliasiewiczowej. Wiem, że początek będzie ciężki, jest ciężki, mam dwa życia - oba przyjemne, ale jak to w życiu: będąc tu, chcę być tam; będąc tam myślę o tym życiu. Dwóch połączyć się nie da.





Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...