wtorek, 27 kwietnia 2021

A biało-czerwone, to barwy ulubione

     U nas w kraju na weekend dni wolne - św. pracy, dzień flagi, dzień konstytucji 3 maja... Tutaj dni wolne, bo pascha, czyli prawosławna Wielkanoc. Ważne święta i te Polskie, i te prawosławne... 

    Mimo pandemii w małym gronie postanowiłam uczcić św. konstytucji i flagi, bo jeśli uczyć polskości, to bez obchodów tak ważnych świąt się nie da - bo to Polska właśnie. Mało wcale nie znaczy gorzej. Tym bardziej starałam się przygotować do tej uroczystości. Wymyśliłam nawet (licząc, że "ferajna" z SERWUSA zaakceptuje) wianki na głowę, w kolorze biało-czerwonym. Troszkę mi się te kwiatuszki "wygły" w transporcie, bo wymyśliłam sobie, że skoro sklepy papiernicze zamknięte, a drogerie otwarte, to zrobię kwiaty z białych i czerwonych serwetek. Zrobiłam. Nowe były ok, ale w transporcie... liczyłam na cud. Udało się - wiedziałam, że założyciele SERWUSA, to nie byle kto, muszą mieć przysłowiowe "jaja" i się nie zawiodłam. Dziewczyny od razu zrobiły sobie selfie.


Zdjęcie mi wysłały, i mam takie "pikne dzieuski" w wiankach patriotycznych.  

To jeszcze nic. Pani Wala...,  ta to dopiero gwiazda nr 1. Wiedziałam, że w jej życiorysie był epizod z chórem, ale jak ją ujrzałam, to "zbierałam zęby z podłogi" z wrażenia. Pani Wala przyszła w pięknym stroju ludowym z okolic śląska... cudo...



 


 

 Myślę, że w tym Chmielnickim się uparli, żeby mnie zaskakiwać. Nawet najmłodsi się bardzo postarali. Nauczyli się słów trudnej piosenki i pomogli mi zrobić słodkie przekąski.


Najwyraźniej nie tylko dla mnie ważne jest podtrzymywanie kultury polskiej i chyba właśnie o to chodzi, żeby łączyć przyjemne z pożytecznym, a jeśli przy tym wszystkim można mieć trochę satysfakcji, zabawy i elementu zaskoczenia... to... wszystkim tego życzę. Ze świątecznymi życzeniami, żeby Polska była Polską.



niedziela, 25 kwietnia 2021

Potoccy... pałace i kościoły...

Klub Inteligencji Polskiej "SERWUS" w Chmielnickim, skończył 5 lat. Nazwa, jest jak najbardziej adekwatna do rzeczywistości - czołowi członkowie, to inteligentni potomkowie polaków, którzy mają jeszcze tę zaletę, że potrafią być kreatywni, nie boją się popełniać błędów, próbować i potrafią się bawić. Wiem, że dla nich najlepszym prezentem na jubileusz, byłaby możliwość odzyskania na potrzeby Polonii Domu Ludowego (życzę, żeby kiedyś tak się stało), ale w tym roku zadowolili się wycieczkę śladami polskości. Ja też na tej wycieczce byłam i jadłam z nimi, i piłam, i dobrze się bawiłam...😃

Pani Natalia, która była organizatorem tej wycieczki, od niedawna jest również uczennicą w Szkole Języka Polskiego SERWUS. Nie mówi po polsku, ale uczę się słuchać po ukraińsku i usłyszałam o pałacu w Antoninie, bogactwie, przepychu, białych marmurach... Moja wyobraźnia zaczęła pracować i wypracowała sobie, coś  na kształt pałacu Marianny Orleańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim... oczywiście, koniecznie musiałam to zobaczyć...

Wyruszyliśmy najpierw do Folsztyna. i naszym oczom ukazał się kościół, ale jaki kościół...

Zdjęcia nie są w stanie pokazać piękna, tego, co zobaczyliśmy. Niby barok, który zawsze kojarzyłam z przepychem, przesadą, a tu... jasny kamień; symetria; rzeźby, które występują w ilości adekwatnej do rozmiaru budowli... piękne...

Historia mówi, że kościół ufundowała Marianna Grabinkowska z domu Kalinowska, polka, ale, jak do znudzenia powtarzam, historię mamy wspólną, a historii nie można zmienić.


To jubileusz, a nasza Pani Wala, zawsze jest przygotowana na różne okoliczności. Na tę również. Dla upamiętnienia chwili, zabrała symbole polskości... MY TU BYLIŚMY - SERWUS 😊

W Folsztynie, oprócz pięknego kościoła św. Wojciecha, pozostał jeszcze inny ślad polskości. W XVIII wieku w pałacu niedaleko Folsztyna urodził się Grabianka Tadeusz Laurenty h. Leszczyc, starosta liwski, mistyk i alchemik, prekursor polskiego mesjanizmu, pseud. Comte Ostap, Sutkowski, Comte Polonais... niestety, pałacu już nie ma, ale pozostały pałacowe mury i park, którego projektantką była sama Izabella Czartoryska.

Z Folsztyna udaliśmy się do Czarnego Ostrowa. 


Ilustracja

   To zdjęcie z internetu.

 Kiedyś było to miejsce pełne uroku, życia, dworskich intryg i romansów. Stał tu zamek Wiśniowieckich (tych Wiśniowieckich), a potem na jego miejscu pałac Michała Przeździeckiego.        W tym pałacu koncertował sam Ferenc Liszt. Dziś pozostało kilka zabudowań, szkoła muzyczna im. F. Liszta oraz jezioro, które zapewne pamięta dawne czasy.



W Czarnym Ostrowie odwiedziliśmy jeszcze kościół kościół parafialny.


I tutaj znowu szok... gmach kościoła, jednoznaczne wskazuje na na okres jego powstania. Sprawdziłam, nie myliłam się, to Oświecenie - klasyka. ( Budynek kościoła katolickiego, murowany, ufun­dowany przez hrabiego Konstantego Przeździeckiego w 1797 r., w klasycystycznym stylu, istnieje do dzisiaj).

Pomyślałam, że ktoś, kto chce nauczyć się historii, powinien zobaczyć te miejsca (Folsztyn i Czarny Ostrów). Różnice w bryle budynku, konstrukcji, zdobieniach są widoczne na pierwszy rzut oka. Niosą ślady swojego okresu.

Niecierpliwie czekałam na ten piękny pałac w Antoninie, ale okazało się, że droga do niego prowadzi przez rodzinną miejscowość Pani Wali, która poprosiła o złożenie hołdu, jej zmarłym dziadkom. Oczywiście, takiej prośbie się nie odmawia. Weszliśmy na cmentarz, a tam... większość polskich nazwisk i to jakich...



Kilkadziesiąt metrów dalej potomkowie polaków założyli nad stawem ośrodek wypoczynkowo-rekreacyjny ze zwierzyńcem.



Ja też miałam chwile radości, dostrzegając ślizgawkę, której podstawą była niezapomniana "rustakaja" pabieda 😃.

Dotarliśmy do Antonina... już widziałam ten pałac, już zwiedzałam  pokoje, sale balowe, marmurowe schody... już tam byłam... i... wróciłam do rzeczywistości.

Pałac w Antoninie, piękny pomnik wielkości tych ziem i ich właścicieli uległ zniszczeniu. Na początku XX wieku, strawił go pożar. Chodzą plotki, że sam Potocki podpalił pałac, bojąc się, że władza radziecka uczyni z niego hańbę znakomitego, polskiego rodu. Jak było naprawdę... tego się już nie dowiemy. O wielkości tego miejsca świadczą jeszcze okazały bramy z budkami strażniczymi.



Budynki gospodarcze...



Oraz budynki należące niegdyś do wyższych rangą pracowników Potockich, znajdujące się za bramami pałacu...




Patrząc na te domy, aż trudno sobie wyobrazić pałac, w którym mieszkali właściciele tych ziem. Można jedynie przypuszczać, że byli dobrymi ludźmi, dbali o swoich pracowników, dzielili się swoim bogactwem i potrafili rządzić.

Ufff... wrażenia po tym dniu... Emocje... Historia ta dalsza i bliższa... dusza przodków w powietrzu. Wspólna historia w nas... ale to nie koniec... Pani Natalia zadbała również o ciało.

W drodze powrotnej odwiedziliśmy pasiekę. Uprzedzony o wizycie gospodarz przygotował prawdziwą ucztę. Oprócz degustacji miodów i pysznych miodówek, raczyliśmy się wędzoną słoniną i... prawdziwą, pyszną kaszanką z grilla - tym razem niebo nie w sercu i głowie, a niebo w gębie...




wtorek, 13 kwietnia 2021

Trudne powroty

 No i stało się, jestem znów w moim drugim domu. Ciężko było rozstawać się z najbliższymi, ale zawsze jest coś za coś. Prawdę mówiąc myślałam, że będzie gorzej... i było gorzej niż myślałam. Dzień po powrocie stało się... Żeby za bardzo nie tęsknić zaplanowałam sobie krótką wycieczkę na drugi dzień po przyjeździe. Pierwszy dzień przeznaczyłam na "rozruch" i wypoczynek po całodziennej podróży, ale drugi... No i się zaczęło... Zaczęło się już wieczorem pierwszego dnia po powrocie: żołądek czy też inne narządy wewnętrzne zaczęły wywijać mi się w organizmie. Raczej rzadko miewam problemy gastryczne, więc nie od razy zorientowałam się o co chodzi. W nocy dopadło mnie strasznie, istna "zemsta faraona". Raz przerabiałam już to w Egipcie, ale to była jednodniówka, a tu nie Egipt... Miałam jeszcze nadzieję, że przejdzie... ale gdzie tam, trudno było się podnieść z łóżka. Nie dość, że ból, to jeszcze strach - a może covida złapałam? Co prawda robiłam test przed wyjazdem, ale ich wiarygodność, nie jest chyba 100%, zresztą samolot, pociąg... Jeden dzień "w plecy", drugi... Dwie kromki chleba i światło w lodówce, a ja ani sama wyjść, ani poprosić kogoś o pomoc, bo wstyd nawet drzwi otworzyć, bo strach, że kogoś wystraszę i co? Nie dość, że ja chora, to jeszcze drugą istotę trzeba będzie ratować... Dobrze, że jeść nie mogłam, to te kromki starczyły... ale na żołądek rosołek by się przydał, chyba, że wcześniej "zejdę" z tego bólu i głodu... 

Nie "zeszłam", na trzeci dzień ostrożnie poszłam do najbliższego sklepu i ugotowałam rosołu. Zjadłam wypiłam dobrej kawy i świat stał się znośniejszy. Szkoda trochę tej wycieczki, bo kto wie, kiedy znów będzie możliwość "obejrzenia" okolicy, ale trudno... Ukraina nie przywitała mnie tym razem życzliwie. Chociaż, jak się dobrze zastanowić... We wrześniu, jak przyjechałam, Roman kazał mi kupić wodę 5 litrową i z niej robić kawę i herbatę. Z tych 5 litrów zrobiłam, ale potem żołądek się przyzwyczaił i zapomniałam o tym, ale może w tym coś jest i na swoje życzenie się "załatwiłam". W każdym razie na przyszłość muszę o tym pamiętać. 😜

Na szczęście nie był to covid, ani inne dziadostwo. Doszłam "do siebie" i zaczęłam normalne, codzienne życie. Jak wyjeżdżałam, to na dworze był jeszcze śnieg. W domu zmieniłam tylko kurtkę z zimowej na zimową i mimo, że we Wrocławiu było już w miarę ciepło, to nie wiedziałam, jak będzie tutaj i ubrałam tę kurtkę na zakupy. 😵 Trzeba być mną, żeby nie spojrzeć na pogodę. Było 19 stopni, a ja w zimowej kurtce. Cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz... nie ma co się przejmować, "wariat" też człowiek.

Najpierw moje oczy, a potem całe jestestwo poruszył pewien drobiazg - psiak. Leżał na trawie, a raczej tarzał się i śmiał. Nie raz sama tarzałam się na czymś miękkim i przyjemnym i obserwowałam, jak to robią inni, zwłaszcza dzieci, ale nigdy nie widziałam, żeby pies robił to z taką przyjemnością. Nie wiem ile czasu zajęła mi obserwacja... pewnie utwierdziłam przechodniów w przekonaniu, że trochę ze mną nie halo (bo i kurtka zimowa i wielkie oczy i uśmiech od ucha do ucha - tutaj na powietrzu nie nosi się maseczek), ale to szczegół. Ruszyłam się dopiero, jak psina zakończył swoją zabawę i dostojnym krokiem odszedł.


Pomyślałam sobie, że pewnie u nas, ten numer by nie przeszedł. Komuś mogłoby się to nie spodobać i zadzwoniłby po "hycli" i odebrał "Burkowi" wolność. Tak właśnie - wolność "Burków". Na Ukrainie "Burki" mają wolność, może się to komuś podobać, lub nie, ale myślę, że one w tej wolności są szczęśliwe, i być może wcale nie chcą zamiany na "złotą klatkę".





piątek, 9 kwietnia 2021

Ekstremalne urodziny

 Udało się... Myślałam, że nic z tego nie będzie. Covid szaleje, straszyli zamknięciem granic, ale chyba do domu poszłabym na piechotę. Nie tylko święta, ale również urodziny Nielki - 4 urodziny 😍 moje szczęścia. Ale dla mnie tak się szczęśliwie złożyło, że trafiłam na samą urodzinową imprezę. Dziecko w takim wieku różnie może reagować na półroczną nieobecność - fochem, stękaniem, brakiem zainteresowanie... byłam przygotowana na różne wersje, ale ta mała kobitka, rzuciła się mi na szyję i tuliła mocna - jak to nie kochać? Nie tęsknić?


Jakby tego było mało, kiedy byłyśmy dzień później same, 4 letnie dziecko powiedziało: Dana, wiesz, tak Cię kocham, tak Ci dziękuję, że przyjechałaś na moje urodzinki, było tak ekstremalnie... 😔 a... tylko, co to znaczy? - zapytałam. Wiesz... było tak: super, super, super. Bez Ciebie by tak nie było. Nie wiem, czy jest wyjątkowa i nie bardzo bym chciała, żeby tak było, ale "wredota" ma tyle empatii, że starczyłoby dla kilku osób. To chyba w tych czasach nie jest najlepsza cecha, ale cóż zrobić. 

Ale chwilę później przebrała się w moją bluzkę, założyła "boa" i poprosiła o okulary przeciwsłoneczne, bo tylko wtedy będzie "super stylówa".


 Tyle Nielka, a w domu nie było mnie pół roku... Czy ktoś tego próbował? W sypialni pająki zrobiły sobie niezłą zabawę, a ja cały dzień niszczyłam ich dzieło... kuchnia... o matko i córko, niestety moja kuchnia nie ma okna i cały tłuszcz z gotowanych w bloku potraw wędruje sobie bezkarnie wentylacją... Moje dziecko od czasu do czasu zaglądało do domu i ostatni jej komentarz brzmiał: Dana, ale masz brud w kuchni... wiesz co, może nie widzisz, ale tam się robi jedzenie... poczułam się trochę głupio, dziwnie, ale jak weszłam do tej kuchni, to się przeżegnałam. Zobaczyłam 😝...

Miałam prawie dwa tygodnie. Niestety większość moich przyjaciół pracuje w przedszkolu, a właśnie tam teraz covid zaatakował, a ja bojąc się, że nie będę mogła wrócić, albo, że przeniosę covida na Nielkę, nie mogłam się z nimi zobaczyć. Stwierdziłam więc, że przygotuję sobie materiały do pracy.. hihihi...

Tydzień sprzątania i gotowania, bo święta. Dwa dni przed powrotem dziecko do mnie mówi, że czas zrobić test (trochę ta podróż kosztowała - test 400 zł., ale warto było). A ja stwierdzam, że jeszcze czas, przecież mam na to jeszcze tydzień 😂

To było mgnienie, to była chwila... ale dobrze, że była. Na szczęście test negatywny i podróż powrotna.


I wszystko byłoby ok, ale... 😂😂 miałam test, bilet, paszport, poswitkę (czyli tymczasowy dowód Ukraiński), ale nie wzięłam ubezpieczenia, bo przecież w Polsce mi nie potrzebne. No kurza melodia... Posadzili mnie na lotnisku we Lwowie i każą załatwić ubezpieczenie. Szukam ratunku... no jak? Roman!!! Wyciągam Ukraiński telefon... dzwonię....: Nie możetie połączyć... niet groszi... O mamusiu i co?!! przez głupie ubezpieczenie, które leży w Chmielnickim odeślą mnie do Wrocławia?!!

Na szczęście Roman chyba dostał informacje, że chciałam się połączyć i w 5 minut  załatwił sprawę. Kochana Natalka doładowała mi konto na telefonie i poczułam się bezpieczna i zaopiekowania. Ale... do pociągu zostało 3 godziny. Natalka wpadła na pomysł, żebym zamiast na dworzec, pojechał jeszcze na stare miasto we Lwowie. Mnie 2 razy takich rzeczy nie trzeba powtarzać 😂😂 pojechałam... 



Co prawda nie na stare miasto, a do katedry św. Jerzego, tego od smoka (chyba).

Na ławce zjadłam zapiekankę, bo tutaj też, ale tylko na dwa tygodnie, wszystko zamknięte. Odkąd jestem, to drugie 2 tygodnie, gdzie działają tylko sklepy spożywcze. W sumie, przez okres od września do kwietnia 4 tygodnie, a zachorowania takie, jak w Polsce. Czy to, co zrobił nasz rząd miało uzasadnienie? - nie sądzę.

Popatrzyłam sobie na świat. Stwierdziłam, że zabudowa Lwowa jest podobna do Krakowskiej...



i zadzwoniła Natalka z pytaniem: gdzie jestem, bo chce mi zamówić taksówkę na dworzec... No jak to, gdzie? We Lwowi 😂😂😂😂

Zaczepiłam kila osób z zapytaniem o miejsce, w którym jestem. Dobrzy ludzie wprowadzili mnie do tramwaju. Pani nawet bilet mi dała i nie chciała pieniążków i w 10 minut byłam na dworcu - cóż głupi nieraz ma szczęście.

Dworzec Lwowski jest ładny. Kolej stosunkowo niedawno była czymś ekskluzywnym i to we Lwowie widać.

Niby drobiazgi, a cieszą oko... Spodziewałam się, że znów pojadę sypialnym, jak zawsze ze Lwowa do Chmielnickiego, ale nie... tym razem pociąg był taki, jaki znam z Polski i nie było Pani konduktor w każdym wagonie.


Szkoda... W tym z kuszetkami można czuć się bezpiecznie. Za to obserwowałam krajobraz za oknami... mijaliśmy miasteczka, wsie. Te wsie oddalone od miasta wyglądały bardzo biednie. Często widać było opuszczone gospodarstwa - widać, że ludzie uciekają.




W Chmielnickim poczułam się, jak w domu. W czasie "imprezy" Andrzejkowej wylosowałam sobie przesłanie: "Złamał sobie życie i ma teraz dwa oddzielne, bardzo przyjemne życia". I jest w tym prawda, więc... jak tu nie wierzyć w czary Andrzejkowe 😂😂

A domu czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Moje dziecko wydrukowało dla mnie na zajęcia maski i kilka razy pytało, czy ich nie zapomniałam. Pierwsze co zrobiłam w domu, to je wyjęłam, a tam...


Moje szczęście się jeszcze podpisało 💖- "tyle tylko potrafi napisać".

Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...