Jestem tu drugi tydzień, czas zacząć...
No to zaczynamy!!!
W Serwusie w Chmielnickim, Natalia zaskoczyła mnie pomysłem: W sobotę Narodowe czytanie "Balladyny". To co czytamy?
Dziewczyny. Ja Was bardzo przepraszam, za moje pomysły. Już teraz rozumiem dlaczego, jak mówiłam: mam pomysła, to nikogo koło mnie nie było, a "zaa winkla" słychać było śmiech...
Piątek wieczorem, w sobotę czytanie, a ja Balladynę czytałam chyba w 7 klasie podstawówki... Sama tego chciałam... Szybki przegląd streszczeń w necie. Wybór fragmentu Balladyny. Tylko który? Postawiłam na sam punkt kulminacyjny zbierania malin, czyli zabójstwo Aliny. To, że Słowacki wielkim poetą był, to wiadomo, ale nie pamiętałam, że urodził się na ziemiach dzisiejszej Ukrainy. Pomyślałam sobie, że to dobry znak.
Serwus, nie ma jeszcze swojej siedziby, kiedyś to będzie Dom Ludowy. Teraz działalność odbywa się albo w siedzibie firmy prezesa, albo na mieście. Natalia i Roman, na miejsce czytania wybrali kawiarnię o znajomo brzmiącej nazwie Potocki. Wala przyniosła barwy narodowe i dla mnie biało-czerwone różyczki z własnego ogrodu (bardzo miły gest). A zatem była odpowiednia oprawa. Ze względu na miejsce i Covid, czytanie odbyło się w wąskim gronie. Mimo to było bardzo odświętnie.
A ku mojemu zaskoczeniu Panie było naprawdę zainteresowane tekstem, bohaterkami i całą historią. Dopytywały mnie też o sytuację w kraju (starałam się być bezstronna i opowiadać im o tym, co dzieje się u nas, jakie są nastroje społeczne, warunki bytowe). Ja spędziłam bardzo miłe popołudnie, a jak odebrano mnie, pewnie przekonam się na zajęciach, a to już bardzo niedługo.
W Maćkowcach moja pierwsza próba kontaktów z mieszkańcami odbyła się w niedzielę. Prezes towarzystwa, zadzwonił do mnie z pytaniem: "A my na wszystkich mszach będziemy? chyba nie, bo nam się głowy zaświecą." W pierwszej chwili mnie zamurowało, Ale pomyślałam sobie, że dobrze mówi - wystarczy, że jestem nauczycielem, świętą nie muszę i być na kilku mszach, to trochę dużo. Proboszcz Grzegorz (z Milicza), zaproponował, że przedstawię się po ogłoszeniach parafialnych. Z prezesem Sławkiem przybyłam do kościoła na koniec mszy porannej. Weszłam do kościoła... o matko i córko... to niebywałe, poczułam się, jak mała dziewczynka, kiedy wchodziłam do kościoła na wakacjach u babci w Kieleckiem: wszyscy wpatrzeni w księdza, jak w obrazek. "Babcie" świątecznie wystrojone w chustki na głowach. Białe ściany... ołtarz... cofnęłam się w czasie, nogi mnie się ugięły i co? Ja mam stanąć przed tymi ludźmi? I co ja im powiem? Toż to samo serce polskości w tym kościele... Cóż było robić... Podziękowałam pięknie, że mnie zaprosili, powiedziałam, że jestem dumna, że mogę z nimi być (tak to czułam rzeczywiście) i w tym podniosłym nastroju poszłam na kawę na zakrystię.
Druga msza była dla dzieci. Ksiądz w ostatniej chwili wpadł na pomysł, żebym przeprowadziła zabawę z dziećmi i tak zachęciła do nauki dzieci i ich rodziców. No cóż to dla zawodowca. Wydrukowałam w parafii "Rzepkę" Tuwima i pomyślałam, że jakoś to będzie, zabawę się zaaranżuje raz, dwa. Msza prowadzona była w języku Ukraińskim. Bardzo dziwne uczucie. godzinę temu serce polskości, a teraz obca mowa. Ale tak właśnie w Maćkowcach jest, a czas biegnie tylko do przodu. Przedstawiłam grafik zajęć, zaprosiłam rodziców do zapisów, a dzieci do zabawy i wyszłam do salki... Aha... Dobrze to było w teorii, w praktyce nie za bardzo. Dzieci przyszły, i owszem, ale przyszli również rodzice i się zaczęło: a nie można w inny dniu? a o innej godzinie? a starsze? a młodsze? a znają? a nie znają? aaa????
Grzecznie wyprosiłam rodziców, żeby się zastanowili o co chodzi i w czym tkwi problem, a sama, przy pomocy Juli (żony prezesa), zajęłam się dziećmi.
Nie wiem, czy dzieci zrozumiały, co do nich mówiłam, ale bawiły się ze mną i nawet uśmiechały...
Przyszedł czas znów zmierzyć się z rodzicami. Tylko oczywistym jest, że każdy ma swoje racje, ale emocje opadły i można było zrozumieć, że dzieci uczą się do popołudnia, rodzice pracują najczęściej do 17.00 i zaczynać zajęcia w dzień powszedni w południe nie ma żadnego sensu. Tylko jak to wszystko pogodzić? Poprosiłam o czas na przemyślenie i zmianę grafiku. Tylko to mi pozostało.
Ach... Zostałam jeszcze zaproszona na obiad na plebanię. Tam króluje "Pani Michałowa". Obiad, to uczta dla podniebienia: rosołek z gęsi i królik... pychota 😋
Cudowny czas....
OdpowiedzUsuń