niedziela, 7 grudnia 2025

Bez przygody ani rusz

 Mój czas w Rydze kończył się. Lekcje zakończone, umowa rozwiązana, chociaż świadectwa pracy się nie doczekałam. Pozostało pożegnać się z Rygą. Akurat rozpoczął się jarmark. Skłamałabym mówiąc, że stare miasto w Rydze mi się nie podoba. Jest tam wiele pięknych miejsc z historią, jest co zwiedzać i jest gdzie się ugościć. Jednak tego dnia było tłoczno, zimno i być może dlatego, że naoglądałam się już jarmarków, trochę pospolicie.


 




Powrót do domu odbyłam autobusem. 16 godzin jazdy. Ale... do domu... do domu...

Niby tylko ponad 3 miesiące, ale wszystkiego się nazbierało, w planie miałam cały rok. Na szczęście pomogła mi Agnieszka, bez niej byłoby bardzo trudno. Wielka waliza ważyła chyba ze 30 kg, torba podróżna, walizeczka z laptopem i drobiazgami i torba z piciem i przegryzkami, bo co robić przez tyle godzin - czytać w autobusie niestety nie mogę. Czas w podróży dłużył się niemiłosiernie. Mijaliśmy wsie i miasteczka. Niestety nie przejeżdżaliśmy przez Wilno, ale Kowno z okien autobusu bardzo mi się spodobało.


  



 

Być może nie dane mi było zobaczyć Wolna i Trok. Takie życie...

Do Wrocławia dotarłam po godzinie 1 w nocy. Zabrałam walizę, torbę, mała walizeczkę i zadzwoniłam po taxi. Czekam z pół godziny, a po taxi ani śladu. Dzwonię, a pani do mnie mówi, że kierowca zgłosił bombę. Bombę? Przecież stoję tu z walizami! Do domu mam kilka kilometrów, a z takim bagażem, to nie ma szans na spacer! Na szczęście po następnych kilku minutach samochód przyjechał i po 2 byłam w domu. Zatargałam bagaże i położyłam się spać. Rano zaglądam do torby i widzę: O matko! Kto mi włożył chabrowy ręcznik? Patrzę dalej... męskie klapki!!! A gdzie moja suszarka i płaszcz, którego nawet nie zdążyłam założyć - nówka sztuka!?

Nie mam zwyczaju grzebać w cudzych rzeczach, więc odłożyłam torbę i zajęłam się sprawami domowymi, chociaż cały czas myślałam, co tu zrobić. Doskonale pamiętam, gdzie położyłam torbę, tylko tam jej nie było, wyjęłam tę, która miała taki kształt i kolor, jak moja. Doszłam do wniosku, że ktoś wysiadając pierwszy chwycił moją myśląc, że bierze swoją. No dobra.... Fliksbus! Weszłam na stronę, żeby się skontaktować, ale niestety, bezpośredniego kontaktu nie ma. Skrupulatnie wypełniłam formularz zgłoszenia i naiwnie myślałam,  że ktoś się sprawą zainteresuje. 😏

Zadzwoniła koleżanka i opowiadam jej o tym. A ona: Przeszukałaś torbę? 

No nie! Nie moja! Po co mam komuś w rzeczach grzebać. Trzeba być przecież mną, żeby nie pomyśleć, że mogą tam być jakieś papiery. Były, ale co z tego: telefony nieaktualne, Facebook niby jest - ktoś założył i chyba zapomniał, no i mail. Córcia mi podpowiedziała, żebym zadzwoniła na straż graniczną. Zadzwoniłam na Podlaską, bo tam przekraczaliśmy granicę. Nic z tego, kazali mi dzwonić tu, gdzie najbliżej. 😕 Na szczęście zerknęłam jeszcze na pocztę: Jest!!!! Odezwał się!!!

Tylko prawdopodobnie moja teoria nie do końca się sprawdziła. Nic nie wspomniał o mojej torbie i jechał dalej niż ja. Jeszcze nie ustaliłam, w jaki sposób przekażę mu torbę, ale mała szansa, że odzyskam swoją. W końcu okazało się, że to ja zwinęłam niewinnemu bagaż. Takie życie 😦    

poniedziałek, 17 listopada 2025

Księstwo Kurlandii i Semigalii

 Podróże kształcą - przekonałam się dziś z wielkim zdziwieniem. Tak. Ja, ignorant - myślałam, że kraina Kurlandii leży gdzieś daleko... tak gdzieś przy Morzu Śródziemnym, usiana jest zatoczkami i wysepkami, a jej mieszkańcy do dziś (podobnie jak Chorwaci), ukrywają jaskinie i domostwa, w których kiedyś przechowywano skarby. 

 




Piękno chorwackich zatoczek i wysepek pokazał mi Jurek, który być może cieszy się tym widokiem z góry na stałe. Ja, właśnie tam umiejscowiłam sobie piratów z Kurlandii - dlaczego? Chyba właśnie dlatego, że odkrywając zatoczki i pozostałości kamiennych domostw, wyobrażałam sobie świat pirackich legend i baśni.

Tymczasem szukając miejsca na weekendowy wypad  na Łotwie, odkryłam, że Jegława w polskiej historii na stałe zapisała się jako Mitawa – stolica Księstwa Kurlandii i Semigalii. Kurlandii?! I tym sposobem, moi "śródziemnomorscy piraci" zostali pozbawieni słońca, pięknych zatoczek  i "przenieśli się" do zimnej krainy wcześniej uznawanej prze ze mnie za krainę władaną przez Wikingów. Nie ma jak ignorancja i wyobraźnia - aż wstyd się przyznać do takiej niewiedzy. Cały mój piracki świat, układany przez lata runął z powodu jednej wycieczki. 😂😂😂😂

W zamian dowiedziałam się, że Kurlandia była lennikiem Rzeczpospolitej i na jej ziemiach wyrosło wielu znamienitych Polaków, w tym nasz pierwszy prezydent  Gabriel Narutowicz. Celem mojej wycieczki był pałac w Jełgawie. Tutaj w XIII wieku zakon krzyżacki opanował ziemię i rozpoczął budowę zamku, podobnie, jak na terenach północnowłoskich naszego państwa. Władza zakonu trwała podobnie, jak u nas do XVI wieku. Później był okres wojen, a Jegława stała się stolicą Kurlandii i Semigalii. Przedostatni książę tego księstwa, zburzył   zamek krzyżacki i w to miejsce wybudował pałac. Ambicje Ernesta Jana Birona, były olbrzymie i osadzone w sekretnych związkach z Cesarzową Anną Iwanowną, której Ernest zawdzięczał swoją zawrotną karierę oraz bogactwo. Pałac w Jełgawie oraz w Rundale (który mam nadzieję jeszcze zobaczyć), stanowią bogactwo kulturowe dzisiejszej Łotwy. Za to należy mu się szacunek, ale jego wybory życiowe zaszczytów mu nie przyniosły i chyba dobrze, że tak się stało. Zdrada i intrygi nie powinny towarzyszyć zaszczytom. 

Do Jegławy udałam się pociągiem. 45 minut i byłam na miejscu. Przywitał mnie pomnik wyzwolenia spod okupacji niemieckiej.  


 Ustawiłam trasę do pałacu i ruszyłam. Mijałam puste ulice, nieodnowione domy, w sumie krajobraz małomiasteczkowy, chylący się ku upadkowi.


 

 Zastanowiłam się, czy już nie mam uprzedzeń. Czy praca tutaj nie wpłynęła na moje postrzeganie rzeczywistości i stwierdziłam, że to całkiem możliwe. Najwyższy czas wracać tam, gdzie Cię szanują, a nie tkwić w miejscu, gdzie jedynym celem jest walka o przetrwanie. 

Jak tylko do mnie to dotarło, zobaczyłam...



 

piękną, wręcz bajkową cerkiew, a zaraz potem...


 
Budynek najstarszej wyższej szkoły na Łotwie, której fundatorem był ten sam Ernest Biren. Miał chłop rozmach - to trzeba mu przyznać. 

Wieżę zniszczonego w czasie 2 wojny kościoła protestanckiego.


 Przeszłam przez most pilnowany przez kolejnego rycerza z mieczem.


 I ujrzałam... piękny, wielki, majestatyczny... Pałac księcia Birona - władcy Kurlandii i Semigalii, człowieka o słabej woli, podstępnego, ale pełnego ambicji.



 





niedziela, 9 listopada 2025

Syndrom gotowanej żaby

 Technika gotującej żaby, polega na powolnym dokładaniu obowiązków, przenoszeniu odpowiedzialności i pogarszaniu warunków drugiej osoby. Jest bardzo chętnie stosowana przez polityków, przełożonych oraz toksycznych partnerów. Manipulacja ze strony osoby stosującej tę technikę, jest tym gorsza, że utwierdza otoczenie w swojej "dobrej woli", a dyskredytuje osoby poddawane manipulacji. 

Żaba wrzucona do wrzątku wyskakuje, ale żaba w ciepłej wodzie cieszy się z "dobrego środowiska", a gdy woda zaczyna wrzeć, nie ma już szans na ratunek. Z człowiekiem jest trochę inaczej. Znosi różne sytuacje tłumacząc je różnymi okolicznościami, aż do momentu, w którym przekroczone zostają wszystkie jego granice. 

Tutaj w Rydze właśnie przechodzę taki trening na własnej skórze. Na szczęście woda nie zagotowała się do końca i w ostatniej chwili   zdecydowałam się odejść. Przestały na mnie działać zapewnienia, że będzie lepiej, że przecież to Polska szkoła i trzeba ją utrzymać, że wystarczy zmiana metod pracy i uczniowie pozwolą poprowadzić lekcje, że za dodatkowe czynności ktoś kiedyś zapłaci. Nie interesuje mnie już to, że każdy, kto ma wenę, bądź potrzebę kontroli, pisze na jednym z wielu komunikatorów i żąda natychmiastowej odpowiedzi. Nie jestem również odpowiedzialna za to, że uczniowie nie znają pojęcia dyscyplina, porządek, szacunek, a ich niechęć do nauki wyraża się nie tylko postawą ale jest werbalizowana. Wyjeżdżam. Zostało mi 20 dni. Odliczam je z niecierpliwością.

Od czasu do czasu zdarzają się na szczęście dobre dni, dni w których nie jest się w pełni zaangażowanym w życie szkoły. Tutaj jest ich bardzo niewiele, ale są i cieszę się z nich. Ostatnio wybrałam się z koleżanką do Jarmuły - małego polskiego Sopotu.   Znając nasze wybrzeże, ubrałam się ciepło przygotowując na wiatr od morza i zimne morskie powietrze. Zrobiłam błąd. W zatoce ryskiej jest spokojnie i ciepło, nie ma wiatru ani zimnego, morskiego powietrza, jest za to spokój, przestrzeń i morze. Stare budynki trochę przypominają nasze nadmorskie miejscowości, a trochę osady północnych krajów bałtyckich (przynajmniej w mojej wyobraźni). Ten spacer, to jedna z niewielu chwil, gdy mogłam cieszyć się, że tu jestem.


 









niedziela, 26 października 2025

To nie mój świat

 Gdym dziś miałam decydować o wyjeździe do Rygi, nie przyjechałabym. To nie mój świat. Chaos w oświacie jest chyba wszechobecny, ale tutaj... no cóż... takiego jeszcze nie znałam. 😉 Serdecznie pozdrawiam "mojego" inspektora Państwowej Inspekcji Pracy, który co do dnia sprawdzał ułożenie chronologiczne papierów w teczkach osobowych. Tutaj przez półtora miesiąca nie miałam umowy, nie mogłam korzystać z komputera (a dzienniki są elektroniczne) i do tej pory nie wiem, ile godzin mam pracować i jaką pensję mam otrzymywać. Pewnie biedny pan inspektor uciekłby i nigdy więcej nie wrócił, ale... co kraj, to obyczaj. Nawet nie miałabym nic przeciw temu, ale... praca tutaj nie jest zabawą. Nie rozumiem zasad obowiązujących w szkole, a może tych zasad po prostu nie ma. Za to są uczniowie, którym wszystko wolno i dorośli, którzy uczniom na wszystko pozwalają. Problemy "zamiata się pod dywan". Z moimi zasadami po prostu się męczę. Nigdy nie godziłam się na brak szacunku, a tutaj nauczycieli, a zwłaszcza nauczycieli z Polski się nie szanuje. Czy wytrwam do końca roku? Nie wiem. Mam ochotę wyjechać. To nie mój kraj i nie mój świat. 

Staram się "uciekać" od zmęczenia i złych myśli. Dobrze, że nie jestem z tym sama... Chociaż czasem, tak właśnie, jak w ten weekend, zostałam sama. Wybrałam się do Muzeum Etnograficznego, a raczej skansenu pod Rygą. Wyobrażałam sobie kolorowe domki wiejskie, zwierzęta gospodarskie. Wyobrażałam sobie życie. Znalazłam biedę minionych dni. Być może jesienny nastrój i moje nie najlepsze samopoczucie spotęgowało to wrażenie. Szłam lasem i wyobrażałam sobie miniony czas, ciężkie życie, tych, co żyli przed nami.

Prawdopodobnie podobne życie prowadzili moi dziadkowie nad Bugiem. Żywiła ich woda, bogactwa nie
 mieli, ale ich miłość czuję do dziś, chociaż od ich śmierci minęło pół wieku.


 


Sama już nie wiem, czy to moja wyobraźnia, czy rzeczywistość, a może widziałam to gdzie indziej, ale bożnica, jakby podobna.


 Młyn...


 Zachwycił mnie magazyn z murem pruskim z końca 17 wieku, a w nim: kufry, paki i skrzynie...


 


Musiałam kilka razy obejść dookoła maszynę, by zrozumieć do czego służy. Raz była dla mnie maszyną wojenną, raz pojazdem strażackim, a okazała się być 😊 lokomotywą, tyle, że komin trzeba było zmieścić pod wiatą.


 Na koniec trafiłam do gospody. Gospoda z prawdziwym piecem kaflowym i ławami naokoło. Ale jedzonko przepyszne, takie, jak u babci.


 
Muszę jeszcze zobaczyć Wilno i Troki. Mam nadzieję, że zdążę. 

niedziela, 5 października 2025

W uśpionym mieście

 Na Łotwie starsze klasy raz w roku jesienią piszą dyktando ogólnokrajowe. W tym roku w sobotę dyktando uczniowie pisali w Daugavpils czy może Dyneburgu (bo to dwie nazwy tej samej miejscowości). Ja nie uczę w starszych klasach, ale chętnie zabrałam się, żeby zobaczyć miasto. Przed samym wjazdem dziewczyny krzyknęły: patrz czajka! Dobrze, że telefon miałam w ręku.


 


 Obmyśliłam plan zwiedzania i zaraz po przywitaniu w szkole ruszyła na wzgórze kościołów. Pierwsza była katedra św. Lutra. Udało mi się wejść do środka razem z panami (nie wiem, czy to jakieś spotkanie było, ale nikt nie zwrócił mi uwagi, więc poszłam). Lubię kościoły Luterańskie, są skromne i sprzyjają wyciszeniu.


 




Później dotarłam do kościoła rzymsko-katolickiego, ale był zamknięty na cztery spusty.


 


Trzecia była katedra , to katedra prawosławna. Na wejściu był zakaz fotografowania i przygotowywano pogrzeb. Weszłam, ale szybko wyszłam.

Pojechałam do centrum, ale tak, jak czytałam, w XVIII wieku całe miasto splunęło i nie w nim zabytków. Główny deptak, nie robi wielkiego wrażenia.


 


 
 

Za to stare zabudowy przywołały pamięć minionych bezpowrotnie dni - domków w Kiełpińcu, gdzie żyli dziadek z babcią od strony taty i gdzie spędziłam jako dziecko wakacje pełne miłości.


  


Nie było więcej czego szukać, więc skierowałam się do Twierdzy Dyneburg. Mapa wskazała przystanek autobusowy i ruszyła. Wyobrażałam sobie coś na kształt wrocławskich bastionów. 😂😂😂😂😂 Wylądowałam w uśpionym mieście. 


 


 

Jak to mam na nieszczęście w zwyczaju, nie doczytałam do końca, bo zawsze wolę "poczuć miejsce". Przeczytałam tylko, że za czasów kościuszkowskich twierdza powstała, że Rosja przejęła te tereny, ale... nie wchodziłam głębiej i nie wiedziałam, że to hektary koszarów wojskowych, teraz stanowiących pewien problem, tak jak np. mała Moskwa w Legnicy. No cóż... za wszystko trzeba zapłacić 😂😂😂😂😂 krążyłam po tych bezludnych zgliszczach, gdzie wewnątrz domów drzewa rosną, a krzaczorach od czasu do czasu pokazywał się człowiek, którego wolałabym uniknąć. To nie było miłe doświadczenie, a nawigacja wciąż kazała mi wracać do nawiedzonych domów. Nie chciałam wpadać w panikę i póki co, chciałam wyjść z tego labiryntu... Na szczęście, przed wyprawą umówiłam się, że jak za długo będę zwiedzać, to autobus mnie "zgarnie" właśnie koło twierdzy, ale zbliżała się godzina zero, a twierdzy nie było. 😓 Na szczęście pojawiła się dziewczyna, którą zapytałam o drogę - nie znała, ale przynajmniej wskazała mi kierunek. Po kilku minutach dotarłam - szczęśliwa, ale wymęczona drogą i nerwami.



 



Dopiero będąc już na drodze zadzwoniłam do dziewczyn. Zaczęły tłumaczyć mi drogę powrotna, ale ja już nie chciałam błądzić. Postanowiłam, że poczekam. Jedna "męska przygoda" na wycieczce wystarczy. Na szczęście autobus mnie "zgarnął" i szczęśliwie dotarłam do Rygi. 

Bez przygody ani rusz

 Mój czas w Rydze kończył się. Lekcje zakończone, umowa rozwiązana, chociaż świadectwa pracy się nie doczekałam. Pozostało pożegnać się z Ry...