Dzień 6 stycznia jest końcem grudniowo-styczniowych świąt kościelnych. Cieszę się, że dawna tradycja, która dla mnie, jako dziecka, była niezwykła traumą, jest kontynuowana. Dlaczego traumą? Nie wiem, ale ludzie przebrani, ludzie w maskach budzili mój strach. Bardziej z rodzinnych opowieści, niż z pamięci wiem, że jak przyszli do nas kolędnicy, to później rodzice znaleźli mnie zemdloną za wersalką. Przypomniałam sobie to zdarzenie, gdy Nielka nie chciała oglądać ruszających się kukiełek opowiadających bajki na wrocławskim rynku. Nie wiem na czym to polega, pewnie jest coś w tym, że przenosimy pewne cechy przodków, rodzimy się z pewnym kodem, który do końca nie jest zbadany. Jednak uważam, że spokojnie można sobie z tym poradzić. Dziś zamiast "oswoić" swoje niedoskonałości, większość rodziców i pedagogów usuwa niedogodności dzieciom sprzed nóg i wszystkich obarcza odpowiedzialnością za to, że życie jest, jakie jest. Ale... to zupełnie inny temat...
Szukając informacji o orszaku trzech króli, natknęłam się na artykuł wskazujący na pochodzenie tego święta. Generalnie uważam, że święta chrześcijańskie zaanektowały sobie święta starosłowiańskie. Dla mnie to o tyle zrozumiałe, że przyroda sama ustaliła pewne prawa, do których w dawnych czasach ludzie musieli się dostosować. Nowa religia przekształciła święta już obecne w święta religii "nowej". Jednak takiej narracji się nie spodziewałam 😀"Święto Trzech Króli to w istocie prastare boginiczne święto na cześć światłości i nowego życia, wywodzące się głęboko z epoki matriarchatu." Myślę, że nigdy nie dowiem się, jak było naprawdę, ale wiem, że niekoniecznie to co uważamy za pewnik, jest tym, co widzimy, a świat jest pełen niespodzianek.
W tym roku postanowiłam nie iść na Ostrów Tumski, tylko poczekać na orszak na rynku. To była dobra decyzja, po raz pierwszy zobaczyłam cały orszak. Był bardzo okazały.
Tradycji stało się zadość. Dobrze, że towarzyszył mi Jurek, nie Anielka, bo jednak widok takich diabłów, to pewnie dla niej mimo wszystko byłoby ciut za wiele 😁. Szczerze mówiąc samo czułam się trochę nieswojo, gdy zatrzymał się obok mnie.
Tradycja i historia dnia codziennego, to coś, co lubię, co do mnie przemawia i łączy moje zwoje wywołując obrazy, zdarzenia, które niekoniecznie są prawdziwe, ale czynią moje życie bogatszym. Cieszę się, że Nielka inaczej, jak moja córcia, potrafi towarzyszyć mi w tym procesie i wiem, że sama też wytwarza swoją historię. Przypomniała mi, że obiecałam jej wizytę w Muzeum Etnograficznym. Obiecałam, bo gdy wcześniej poszłyśmy zwiedzać, okazało się, że muzeum było zamknięte. Tym razem udało się. Mogłyśmy wejść do środka. 😊
Już sam budynek ma ciekawą i burzliwą historię. Został wzniesiony w XVI wieku w majątku ziemskim biskupów wrocławskich jako Biały Folwark. Rezydencja wykorzystywana była sezonowo jako miejsce do odpoczynku i podejmowania gości, miała ogromną salę balową i cztery pokoje mieszkalne. Urodą zachwycał przylegający do pałacu park i ogród w stylu francuskim. Od 1803 roku stracił swój reprezentacyjny charakter. Urządzono w nim fabrykę przerabiająca cykorię, używaną do wyrobu kawy zbożowej. Zlikwidowano wówczas także ogród francuski, który został przeznaczony na podjazdy. Pod koniec XVIII w. pałac kupił Leopold von Zedlitz, który wynajął go węgierskiemu kupcowi. Ten często podróżował w sprawach zawodowych, więc opiekę nad posiadłością powierzył swojej przyjaciółce. Wybranka wdała się jednak w romans z baronem, co doprowadziło do tragedii – zazdrosny Węgier, dowiedziawszy się o zdradzie, zamordował niewierną kochankę.W 1880 r. pałac zakupił przemysłowiec Egmond Websky, który rozbudował go w stylu neobarokowym i przystosował do potrzeb mieszkalnych. Budynek nazywany „willą Webskich” w prawie niezmienionej formie architektonicznej przetrwał do dziś. W 1907 roku stał się siedzibą Urzędu Stanu Cywilnego, podczas II wojny światowej uległ zniszczeniu (wypalone wnętrze) i został odbudowany w latach 1962–1965 według projektu Jana Grudzińskiego. Od tego czasu do przejęcia go na siedzibę w 2004 roku przez Muzeum Etnograficzne pełnił funkcję Domu Aktora.
Dzisiaj w muzeum możemy zapoznać się z codziennym życiem zwykłych ludzi: ubiorem, narzędziami, pracą, wystrojem wnętrz....
Nielka zadziwiła mnie znajomością starych sprzętów i umiejętnością "odczytania" przeznaczenia różnych urządzeń. Bezbłędnie rozpoznała warsztat tkacki, homonta, narzędzia rolnicze i stolarskie. Niektórych nazw nie znała, ale umiała określić przeznaczenie. 😶
Zachwyciły ją czepki kobiece. Nie dziwię się - były piękne, nawet teraz mimo upływu czasu.
Za to zainteresowała się obuwiem ludzi w strojach ludowych, a najbardziej zdziwiło ją i zaskoczyło to, że chłopi przy pracy w polu chodzili boso. Ano, chodzili... buty były "luksusem" jeszcze do niedawna.
Ostatni czas, coby nie myśleć - to czas bardzo wielkich przemian. My już nie znamy głodu i chłodu... Czy tak zostanie? Czy nasza cywilizacja poradzi sobie z coraz większymi wymaganiami ludzi? Mam wrażenie, że jesteśmy coraz słabsi i uzależnieni od udogodnień, a to dobrze nie wróży, ale przyszłość już należy do innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz