czwartek, 26 grudnia 2024

Rzeczywiste, nieoczywiste...


 Od kilkunastu lat we Wrocławiu pojawiają się pomysły na zagospodarowanie nie tylko brzegów Odry, ale również również miejsca na samej rzece. Chyba pierwszą działającą restauracją na wodzie była zacumowana barka przy hotelu Tumskim i młynie Maria. Od tego czasu stało się to popularne. Zwłaszcza latem na rzekach i fosie można usiąść na wodnych tarasach posilić się czy napić kawy z przyjaciółmi. Już to nikogo z mieszkańców miasta nie dziwi i nie fascynuje. Małe rzeczne knajpeczki wpisały się we Wrocławski krajobraz. W ciepłe dni tętnią życiem bulwary, nabrzeża i rzeki. Widziałam, że obok mostu Grunwaldzkiego też powstała kolejna knajpka, ale nigdy tam nie byłam - nie po drodze mi było. Zamiast ostatniej lekcji przed świętami, zostałam zaproszona właśnie tam.  Dziewczyny mieszkające teraz we Wrocławiu, zdecydowały się na lekcję przy kawie 😊, no cóż.. uczeń mówi, nauczyciel słucha 😊. 

 


 

Ucieszyłam się, bo jeśli uczniowie wykazują inicjatywę, to znaczy, że jest dobrze. Spodziewałam się  zwykłej knajpki na rzece. Weszłam i zobaczyłam "chaos edukacyjny". Jako nauczyciel bezbłędnie wyczuwam miejsca,  w których się "dzieje". 






Zamówiłam kawę i zapytałam, czy mogę się rozejrzeć. Mój nos mnie nie zawiódł. W "Odra Centrum" odbywają się warsztaty związane z wodą, ekologią, żeglarstwem. można zamówić takie warsztaty i przyjść z klasą. Okazało się, że "moje" dziewczyny spotykają się tu, żeby malować i rysować, przychodzą łącząc przyjemność spotkań z działaniem artystycznym oraz integracją. Pomyślałam sobie, że kilka zwariowanych istot, które mają wyobraźnię i chęć działania, zawsze znajdzie sobie miejsce i pole do działania. Niestety, wracając spotkała nas niemiła przygoda. Młody człowiek, być może pod wpływem, słysząc akcent dziewczyn, zaczął nas wyzywać, cóż... bywają różne sytuacje, skoro był sam, a my szłyśmy w czwórkę, to raczej nie stanowił niebezpieczeństwa. Kłócić się z kimś takim nie miało sensu. Niesmak pozostał... ale miejsce na pewno jeszcze odwiedzę.

No i znów święta... największą radością w święta jest to, że od kilku lat przy stole zasiada rodzina. Pewnie, zawsze można chcieć więcej, lepiej... tylko po co? Jak przyjeżdża córcia z mężem i Nielką, to wystarczy. Święta, to dla mnie czas radości. Że są, że mimo, a może właśnie dzięki, małym spięciom, nieporozumieniom... trwają, wspierają się, kłócą, godzą... jak w życiu, ale to jest moje największe szczęście - dałam radę, wychowałam córcię na dobrego człowieka i za towarzysza życia wybrała dobrego człowieka. No i że z tej dobroci, to jeszcze mała wredota rośnie 😀. Tylko co z niej wyrośnie? Mieszanka wybuchowa - wrażliwa, empatyczna, inteligentna i uparta... strach się bać.

Po takim siedzeniu przy stole, to warto przewietrzyć głowę. Poszliśmy na Wittigowo. Słyszałam, że tam ciekawą szopkę robią. Swego czasu, bywałam w przedszkolu na Wittigowie, ale nie zauważyłam kościoła. Był. Znalazłam po drugiej stronie ulicy. Szopka faktycznie była ciekawa - żywa.




Tylko zwierzęta nie chciały pozować. Zezłościłam się, ale Jurek mi wyjaśnił, że jak przyszłam z pustymi rękami, to mam się nie dziwi, że zwierzęta nie są zainteresowane. 😀 Ano, racja.

Sam kościół też zrobił na mnie wrażenie. 





Niewielki kościółek z murem pruskim, taki, jakich jeszcze trochę można spotkać w niewielkich miejscowościach na terenach zajmowanych dawniej prze Niemców. Ten został zbudowany w 1919r., dla zakonu Redemptorystów. Co ciekawe, do budowy kościoła użyto drewna z  rusztowań remontowanych wież katedry. No i proszę, człowiek biega po świecie, ogląda, podziwia, a "pod nosem" ma takie cudeńka i nawet o nich nie wie. Ale... na coś te święta przecież są, nie tylko, żeby siedzieć przy stole. 😉

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...