Jakoś tak wychodzi w moim życiu, że jak mam za mało zajęć, to za chwilę okazuje się, że zajęcia zaczynają się mnożyć i zadania zaczynają mnie przerastać. Chyba praca w oświacie tego właśnie mnie nauczyła i nie mogę (puki co) odpuścić. Jestem introwertykiem i potrzebuję wyciszenia, samotności, żeby żyć, a mimo to, całe życie pracuję z ludźmi i inaczej nie potrafię. Bywają dni, gdy sama na siebie się złoszczę, że nie potrafię odpuścić... takie życie... taki klimat... 😏 i raczej się już nie zmienię.
Podjęłam się pracy z malutką, trzyosobową grupą repatriantów. Bardzo sympatyczni ludzie, których przodkowie zostali wysiedleni kilka tysięcy kilometrów, gdy "nasz brat" budował swoją politykę i władzę na strachu i głodzie, na dawnych terenach polskich. Oni zdecydowali się wrócić do Polski - tu, gdzie ich dziadkowie mówili, że jest ich dom. Czy oni znajdą tutaj swój dom? Tego nie wiem, ale pomyślałam, że skoro tu są, skoro chcą tu być, to pokażę im cząstkę mojego domu - Wrocławia. Wybrałam się z nimi na Ostrów Tumski. Kocham to miejsce... pełne legend, zagadek, wydeptanych ścieżek... pełne dobrych i złych emocji, miejsce historii i kontrastów...
Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie "wpadła na pomysła". W katedrze pomyślałam, że dobrze zobaczyć całe miasto z góry - z pozycji władzy i wolności. Wjechaliśmy na wieżę i rzeczywiści... można odetchnąć pełną piersią i w duchu krzyknąć "Jak piękny jest świat".
Są jeszcze miejsca na świecie, dla których Polska jest rajem. Patrząc z "lotu ptaka" można zobaczyć ten "raj". Wolność, przestrzeń, władza... ale można zobaczyć też coś innego: ludzki znój, pracę ponad siły, pośpiech, nieszczęścia... To, co widać z wieży jest dziełem "maluczkich", którzy swoje życie poświęcili... no właśnie... poświęcili czemu? Cywilizacji, która co prawda rozwiązuje niektóre problemy, ale za to tworzy nowe? Ludziom, którzy nie mogą cieszyć się życiem, tylko pędzą, by zniewolić przyrodę?... Dziwny jest ten świat i pełen sprzeczności. Rozwiązujemy jeden problem, by stworzyć setki nowych. Wspinamy się po władzę i pieniądze, a niszczymy innych. Ot, życie... jabłko zerwane z drzewa życia zatruło całą ludzkość i nikt nie jest wolny od "grzechu".
Wychodząc z wieży katedralnej mija się wystawę.
No i znów dylematy... Wiadomo, że w Afryce ludzi głodują. Księża mają misję nawracania "barbarzyńców", ale... plemiona afrykańskie są dużo starsze niż nasza cywilizacja. Niektóre z plemion mają wiedzę o wszechświecie większą niż naukowcy. Czy mamy prawo ingerować w ich życie?
To, że czujemy się władcami świata, wcale nas tymi władcami nie czyni. Być może zaburzamy rytm świata. Być może właśnie pomagamy mu w upadku...
I po co to? Czy naprawdę chodzi o władzę, błyskotki, wygodę? Być może. Błyskotki cieszą i zajmują umysł kolorami, fakturą...
Dla takich świecidełek, które zastępują prawdzie życie niejeden gotów jest popełnić największą zbrodnię.
To prawda, że są piękne i potrafią zawrócić w głowie, ale czy są warte życia?
Kiedyś takie bogactwa przechowywano w skarbcach, w niedzielę, można je było oglądać i nawet kupić w gmachu Naczelnej Organizacji Technicznej, w której kiedyś mieścił się sejm Śląski, a więc znów potęga władzy i pieniądza.
Młodość i starość, siła i doświadczenie... dlaczego stoją po przeciwnych stronach wejścia? Stanowią symetrię, ale nie łączą się, a dzielą. Ot zagadka życia, na którą nikt nie znalazł rozwiązania, a mam wrażenie, że im wyższy poziom życia, tym niezgoda wśród ludzi większa. Tylko mam jeszcze nadzieję... ta umiera ostatnia 😉







































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz