Opuszczenie domu, nawet w sytuacji zagrożenia, dla niektórych, jest bardzo trudną decyzją. Napaść Rosji na Ukrainę pokazała, że z jednej strony wiele, bardzo wiele osób uciekło przed wojną, ratowało życie, zdrowie... ale wiadomo też, że wiele osób zostało. Zostali nawet Ci, którzy nie do końca czuli się obywatelami Ukrainy. W miejscu, do którego zostałam skierowana mieszkają Mazurzy - nie Ukraińcy, nie Polacy... Mazurzy. Ich przodkowie przybyli na te ziemie w poszukiwaniu lepszego życia, jakieś 300 lat temu. Wtedy, tam też była Polska. Zachowali mowę, religię i tradycje. Przeżyli głodomór, zsyłkę na Syberię, a niektórzy wierzyli, że kiedyś wróci do nich Polska... Polska nie wróciła. Za to Rosja znów rozpuściła swoje macki, by zniszczyć wszystkich, którzy się jej sprzeciwiają. Polacy otworzyli swoje domy dla uchodźców, często przyjęli jak swoich, jak rodzinę, a mimo to nie wszyscy z tego skorzystali. Pewnie motywów tej decyzji było tyle, co osób, które musiały ją podjąć. Bardzo trudno postawić się w ich sytuacji.
Niektórzy z moich "uczniów" zdecydowali się zostać w domu. W domu zostało małżeństwo, którego dzieci były bezpieczne w Polsce i Australii. Zostali, bo jak mówili, trzeba było dopilnować domu, uprawiać ogród, potem zebrać plony... Czy nie bali się wojny? Trudno powiedzieć... Anton urodził się na zsyłce, w Kazachstanie. Niejedną biedę przeżyli... Hardzi, silni ludzie...
Córki od początku wojny namawiały rodziców na wyjazd. Na próżno. W końcu, późną jesienią rodzice dali się przekonać na kilkumiesięczny wyjazd. Byli kilka dni we Wrocławiu, by udać się do córki, do Australii. Nie widzieli jej 6 lat. Nigdy nie byli dalej niż w Polsce. Wojna wymusiła na nich podróż przez pół świata. Kilka dni teamu wrócili z Australii do Wrocławia. Co mówią? Mówią, że w Australii wszystko jest dla ludzi. Żyje się wygodnie i lżej niż w Europie. Domy są duże, z basenami. Pod dom przychodzą kangury 😊, a na eukaliptusach śpią misie koala. Jest ciepło i bezpiecznie. Są duże przestrzenie i szerokie drogi. Można się opalać i kąpać w oceanie. W Australii nie ma rasizmu. Żyją obok siebie ludzie wszystkich ras, kultur i religii. Z ich opowieści, Australia jawi się, jak kraina szczęśliwości. Jednak, gdy zapytałam, czy zostaliby tam... odpowiedź była jedna - nie! To dom ich córki, ona wybrała. Oni też - ich dom jest w Ukrainie.
We Wrocławiu mieszka druga córka, wnuczka i maleńki prawnuczek, którego zobaczyli dopiero teraz. Tutaj też nie zostaną. Jeszcze w tym tygodniu wracają do domu. Do siebie. Bez względu na wszystko, tam jest ich miejsce. Ich dom.
Spotkałam się z nimi we Wrocławiu. Mieszkając w Ukrainie, opowiadając o świętach, mówiłam o żurku w chlebku 😊, ale tam nie można go było dostać. We Wrocławiu to nie problem - żurek był pyszny.
Myślałam, że pokażę im moje miasto. Wybierzemy się na dłuższy spacer... Poszukamy krasnali 😊, opowiem o czarownicy Tekli i odwiedzimy Mickiewicza i Fredry... Pogoda pokrzyżowała nam plany - padało i wiało... no cóż, nie można mieć wszystkiego. We Wrocławiu za to nie brakuje ciekawych miejsc. Wyruszyliśmy w podróż w czasie, w muzeum poczty.
Mam nadzieję, że podobało im się. Rozmawialiśmy o Domu Ludowym, o tym, że może doczekamy, aż tam powstanie muzeum. Roman (prezes Serwusa), od lat ma nadzieję, że tak właśnie będzie. Dwa pomieszczenia na bibliotekę i warsztaty, już są prawie gotowe... Być może dane mi będzie zorganizować grupę dzieci na spotkania i naukę j. polskiego... być może....
Prawdziwe emocje ujawniły się, gdy zobaczyliśmy mały telewizorek. Popularny u nas w latach 80-tych zeszłego stulecia.
"To mój! To produkcja z mojego zakładu na Kationie!" - z rozmarzeniem powiedziała Irenka. I wszystko jasne. Mój dom. Mój Chmielnicki. Mój zakład.... Każdy ma miejsce do którego tęskni, za którym marzy, który jest jego całym światem. Piękne jest, gdy jest to nasz własny dom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz