We Wrocławiu wielu mieszkańców, zwłaszcza tych najstarszych, pochodzi z kresów wschodnich. Najczęściej słyszy się o Lwowie i Wołyniu. We Lwowie byłam kilka razy i faktycznie polską historię czyta się tam w każdej części miasta, w kościołach, na cmentarzu... Do Łucka, stolicy Wołynia, właśnie dojeżdżałam...
Dojechaliśmy na stare miasto... spokój, cisza... stare kamienice, jakby czas zatrzymał się w miejscu...
Natalia zaprowadziła nas do "domu demonów". Ciekawa byłam tego miejsca.
Po obejrzeniu go... uśmiałam się w duchu... dom należał do rzeźbiarza, który chyba całe życie dekorował go swoimi dziełami. Wszędzie, na każdym wolnym miejscu stały, leżały, siedziały rzeźby. Właściciel, jak zwykle spędzał czas tworząc kolejne dzieło. Zapytał nas, skąd jesteśmy, a usłyszawszy, pokiwał głową i odrzekł... kozaki... kozaki...
Wśród tych rzeźb, specjalne miejsce zajmowała ławeczka. Owa ławeczka znajduje się już poza murami posesji. Oczywiście większość od razy uwieczniła ją na zdjęciu. Ja również.
Okazało się, że to ławeczka "do łapania męża" - panna, która siądzie na nią, do roku będzie mężatką. Dobrze, że nie jestem panną... W moim przypadku, mąż to nieszczęście.
Po tych nieco dziwnych odwiedzinach ruszyliśmy zwiedzać. Natalia cały czas opowiadała o Polakach tu mieszkających - budowlach, które po nich zostały...
i tak dotarliśmy do Katedry Świętych Apostołów, Piotra i Pawła z XVII wieku.
Mnie zdziwiły organy. W Polsce większość kościołów ma organy, tutaj, to pierwszy kościół. Podobno ma bardzo dobrą akustykę i odbywają się tu koncerty. Kościół "ozdobiony" jest wieloma tabliczkami z polskimi nazwiskami oraz tablica represjonowanych i zgładzonych polaków, zawierająca kilkadziesiąt polskich imion i nazwisk.
Ślad polskości... smutny, zapomniany... tak, jak często zapominamy o tym, że przyjeżdżający do nas "Ukraińcy", najczęściej mają polski rodowód. W końcu mogą i chcą żyć na swoim miejscu... Tylko... Gdzie jest ich miejsce? Gdzie ich dom?
Chyba nikt nie potrafi odpowiedzieć na po pytanie. Pewnie dla każdego gdzie indziej, zgodnie z maksymą "Tam dom Twój, gdzie serce Twoje"
Opuszczamy kościół i kierujemy się przez mostek do zamku.
To jest zamek typowo obronny. W Łucku było dwa zamki - górny i dolny. Dolny był mieszkalny. Dotrwał do lat 50-tych XX wieku i zniknął... został rozebrany na cegły, przez tutejszych mieszkańców (dobrze, że ten przetrwał). W zamku, ku mojemu zaskoczeniu, nie tylko było trochę zwiedzających, ale na krużgankach pojawili się młodzi ludzie, wyglądało to tak, jakby świętowali jaką uroczystość szkolną. Może zakończenie roku dla najstarszych klas albo egzaminy. Było już późne popołudnie, drogę zaczęliśmy o 6 rano i nagle zdałam sobie sprawę, że przestaję rozumieć, co mówią. Chyba zmęczenie materiału. Natala tłumaczyła coś, co zrozumiałam: 1341 królowa Jadwiga miała poślubić Jagiełłę, a ten, tu w Łucku miał się koronować na króla... ani ładu, ani składu... Jeszcze rządził Kazio Wielki, Jadwinia była niemowlakiem, albo w planach jej nie było... nie miałam siły, by rozmawiać w tym języku i postanowiłam sprawdzić w domu. I owszem, był pewien incydent z koroną, ale w 1429 roku, na zjeździe Łuckim.
Do Łucka zjechali się monarchowie ówczesnej Europy, żeby "obgadać" obronę przed Turkami, a król Niemiec i Węgier, chciał "ugrać" coś dla siebie i osłabić nasz kraj. Wystąpił z projektem koronacji księcia Witolda.Na szczęście podobno korona się "zapodziała", do koronacji nie doszło i przynajmniej dla Polski wszystko skończyło się dobrze.
A wracając do zamku... mieliśmy wejść na wieżę... rany koguta... wieża... wieża... ale oczywiście: co? ja nie dam rady? Dam... wejdę... weszłam... nawet nie było tak źle i... TO WSZYSTKO MOJE! 😂😂
Przed samym wejściem widokowym, zagnieździł się ptak. Dobra wróżba, chociaż szkoda, że nie orzeł.
Czas na odpoczynek był najwyższy. Zaproponowano nam knajpkę "Stara Bania" czy jakoś tak.
Chyba już ze męczenia nie chciało mi się jeść, ale z rozsądku wzięłam barszcz ukraiński. Jakieś 6 zł. Do barszczu dodatek w postaci chlebka z mieloną słoniną - dobre, chociaż nie było fasolki, a przecież w ukraińskim musi być (przynajmniej w polskim wydaniu).
Na drodze do busa, stanęła nam jeszcze świątynia protestancka, ale była już zamknięta.
Ruszyliśmy z powrotem. Ja nawet w Polsce nie czytam do końca instrukcji, przewodników, programów... co dopiero tutaj, kiedy z cyrylicą muszę się pomęczyć. Myślałam zatem, że wracamy do domu. 😂😂😂😂Został nam jeszcze tunel miłości. Matko i córko, a co to takiego? Wesołe miasteczko? Wąwóz? Nie... Tory kolejowe porośnięte z obu stron drzewkami, tworzące tunel.
No, ok... zawsze to jakiś pomysł i radocha dla ludzi - my mamy kłódki na mostku, tu jest tunel miłości.
Do domu dotarłam po 23, uff... ale warto było 😁

























Brak komentarzy:
Prześlij komentarz