niedziela, 30 maja 2021

Trochę inne oblicze Lwowa

 Pada i pada, i pada... a niech pada... jutro już będę w domu. Niech sobie niebo popłacze... a ja poleniuchuje, a co?

A nic. Trzeba się nazywać Danka. Przyszła moja karta pokładowa i trzeba wydrukować. Kilkaset metrów od mojego lokum widziałam punkt ksero. Żaden problem. 😀😀😀 Może i żaden w tygodniu, ale dziś niedziela. Punkt zamknięty. nic z mojego plana, że poleniuchuję, zaliczę sobie mac donalda, bo blisko. Trzeba, to trzeba, gdzieś znajdę możliwość wydrukowania. Idę... Spodziewałam się bardzo krótkiej wycieczki. 😂

Wczoraj, jak przechodziłam po jednej stronie ulicy zastanowił mnie pewien szczegół: kamienne kloce ze zdjęciami, ale nie przechodziłam, miałam inny cel. Dzisiaj celowo wybrałam drugą stronę i odkryłam... Miejsce zagłady żydów we Lwowie. Lwów, tak jak wiele miast w Polsce był wielokulturowy: Ormianie, Polacy, Żydzi, Niemcy... A w czasie 2 wojny światowej Hitler, który (gdzieś to czytałam) w jakiejś części był żydem, upatrzył sobie ten naród na zatracenie. Starannie realizował ten plan. Nigdy nie byłam i nie będę w Oświęcimiu, więc tutaj też popatrzyłam tylko przez bramę: baraki, tory, wagon bydlęcy... dla mnie, to aż nadto...



Ktoś, kto nienawidzi innych powinien być trzymany w odosobnieniu, a nie rządzić. to wbrew naturze. Smutny to widok, ale część historii ludzkości. Niedaleko tego miejsca zobaczyłam domu, które do niedawna ukrywały hebrajskie litery, a teraz odsłoniły je na widok publiczny.


Historia... A życie życiem. Punktów ksero niet... W zamyśleniu dotarłam do opery.... Pomyślałam, że jak już tu jestem, to zjem sobie obiad i poproszę w knajpce - drukarkę na pewno mają.




Knajpka ładna, pierożki pychota, a wydruku dalej niet... Postanowiłam poszukać dalej, na Rynku. Ale po drodze zobaczyłam muzeum, a co tam... wejdę... weszłam 😊 Zaraz przy wejściu siedział biskup (chyba, bo prawosławny), mówię dobry dzień, a on nic... uśmiecha się ino...


Podchodzę bliżej i aż podskoczyłam, to figura woskowa. 😂😂 Byłam w muzeum figur, ale ta wyglądała tak autentycznie, że aż niewiarygodnie. 

Jeśli ktoś chce poznać historię Lwowa, to polecam. Co prawda nie zabawiłam w tym muzeum zbyt długo i nie wszystko dokładnie przejrzałam, ale po pierwszym zaskoczeniu,  przyszły następne atrakcje słuchowe. Byłam w muzeum sama i to było trochę przerażające. Ale trzeba przyznać, że atrakcyjne....





 i pouczające... Dowiedziałam się na przykład, że Marysieńka po śmierci Jana, zajmowała jedna z kamienic na Lwowskim Rynku.



Że Wiśniowiecki, jako pochodzący z Ukrainy król Polski, jest tutaj szanowany, bo u nas, to raczej nieszczególnie.


Że Chmielnicki ukończył we Lwowie studia duchowne.

I zobaczyłam, jak wyglądał wysoki zamek we Lwowie. Zamku nie ma, ale kilka razy o nim słuszałam, a teraz w końcu mogłam go sobie wyobrazić.




W księdze gości podziękowałam za Pełną wrażeń podróż historyczną i powróciłam do poszukiwań punktu ksero.

Zamiast niego zobaczyłam fontannę (kiedy pierwszy raz byłam we Lwowie, poczułam się jak w domu, a przy tej fontannie dziewczyna do mnie: espaniole?  😂😂😂😂 moja mina podobno była bezcenna). Zapamiętałam tę z widomych względów, ale na Lwowskim Rynku fontann jest 4 - na każdym rogu. Wszystkie z mitologii greckiej.




Odwiedziłam jeszcze bożnicę ormiańską.




Powspominałam wcześniejsze wycieczki, patrząc i ciesząc się z tego, że wiele budynków jest już albo zaczyna być restaurowanych.






Ale głównego celu nie osiągnęłam - nie wydrukowałam karty. Zapytałam jeszcze w kilku sklepach, ale panie robiły wielkie oczy ze strachu, że im nie wolno drukować. Trudno... Na pomoc przyszła mi Unia. Poinstruowała, jak ściągnąć aplikację, a w niej kartę. Nie urodziłam się w dobie smartfonów, niespecjalnie lubię nowoczesną technologię, ale... 😂😂😂😂 podróże kształcą, a potrzeba matką wynalazków.



sobota, 29 maja 2021

Całkiem jak w Kiełpińcu nad Bugiem

 Kto nie szuka swoich korzeni, niech rzuci kamieniem....

W Chmielnickim często odkrywałam podobieństwa z Kielecczyzną. Kolory, smaki, odzież... nawet język w pewnym sensie. To na Kielecczyźnie usłyszałam, że jak ktoś ma dużą stopę, to jest jak "podolski złodziej" i tam słuchałam piosenki o "Podolance". Kompletnie nie kojarzyłam tego z Ukrainą i kiedy przy Pani Wali wtrąciłam "eee... ma nogę, jak podolski złodziej" i uświadomiłam sobie,  że jestem na Podolu, zrobiło mi się wstyd, ale dotarło do mnie, że jestem na Podolu - krainie poznanej w dzieciństwie... to było w Chmielnickim. Z Kiełpińcem mojego taty, Chmielnickiego łączy nazwa rzeki - Bug. Innych związków się nie doszukałam i nie spodziewałam...

Ale wracając do Gaju Szewczenki we Lwowie... Wchodzę przez drewnianą bramę  jednego z obejść... i czuję... czuję... rany... moja babcia w Kiełpińcu tak  pachniała... zioła, kwiaty... nie wiedziałam, że tak można... babcia zmarła, jak miałam 6 lat. A ja poczułam i natychmiast wiedziałam, skąd znam ten zapach. Po śmierci babci nigdy go nie czułam... szukam... przykładam nos do wszystkich kwiatów, drzew... wracam do drewnianych wrót. Tylko tam go czuć. Jest pani, która tam pracuje. Pytam... Pani trochę zdziwiona, ale tłumaczę... zrozumiała, uśmiecha się, wyjaśnia: bez, kalina, kilka innych kwiatów - wącham wszystkie osobno - nie. Widocznie ich połączenie i zapach drewna, pewnie impregnowanego w ten sam sposób, tworzą tę jedyną, niepowtarzalną woń, która dała mi tyle radości.


W ciągu tych kilku chwil stałam się 5 letnią dziewczynką, której kochana babcia nalewa podpiwek i wciska pajdę chleba z ogórkiem 😁, a dziadziuś sadza na konia i ostrożnie prowadzi.... niewiarygodne... nigdy nie byłam zbyt czuła na zapachy... nie wiedziałam, że tak można... oglądam dom, podobny do babcinego, wchodzę do środka...


 
Piec pachnący chlebem, białe serwety, zawsze czyściutkie i wykrochmalone, sprzęty domowe i chodniki... chodniki... babcine chodniki... a gdzie krosna? Krosna stały w drugim (dla mnie wtedy sekretnym, zaczarowanym) pokoju. Były wielkie, a babcia potrafiła je ujarzmić i wyczarować cuda...
Kilka domów dalej...


Znalazłam zaczarowane krosna, które nie były już takie wielkie, ale to nie umniejszało ich wagi. Były... Żywe, zaczarowane, piękne...

Masakra... powrót do przeszłości nr... Teraz z jeszcze większą uwagą przyglądałam się domostwom. Znalazłam jeszcze kilka przedmiotów z babcinego domu i gospodarstwa dziadziusia (u nich role były bardzo ściśle określone, ale szacunek do siebie i innych mieli wielki) i wpoili go swoim dzieciom.




W parku były jeszcze inne ciekawostki, np. podwórkowy piec (pra pra dziadek grilla)


 

Młyn wodny...



 I coś, wiklinowa budowla, która nie mam pojęcia do czego służyła...


I nagle... tata... kup mi kogucika... nie, to nie żadne dziecko... to coś w mojej głowie zawołało na widok zabawek, które pamiętam tylko z dzieciństwa i to na pewno nie z Wrocławia


Na jeziorku pływała jeszcze łódka, jaką tata mnie woził, chyba po Bugu...

A autentyczności wszystkiemu dodawały spacerujące po trawie bociany... 😊😊😊😊😊 oj, Kaziutek, Kaziutek... pilnujesz mnie, czy co?



 

Słyszałam z opowieści, że na starość, niedługo przed śmiercią się dziecinnieje, że powraca pamięć zapomniana, ta z wczesnego dzieciństwa. Czy to już? Nawet jeśli, to jest bardzo, bardzo przyjemne 😍 i najchętniej zatrzymałaby się ten czas... ale, trzeba wracać...

Żeby dojść do równowagi wracałam na pieszo... mijane budynki miały w sobie tyle uroku...





I znów, chop... do przeszłości... sztukateria, wykusze... kto mnie nauczył tak patrzeć? Andrzej... 😁, ten miał coś z kozaka "niebieskiego ptaka", pewnie biega, gdzieś po świecie i nigdy się nie dowie, że trochę zmienił (na korzyść) moje widzenie świata.

Dzień wspomnień, dzień wspaniały. Dzień, o którym się marzy... Ufff... dla takich dni warto żyć i warto kochać 😊. Życzę tego każdemu, byle nie w nadmiarze, żeby się nie znudziło.





Tylko we Lwowi...

 A gdybym urodzić jeszcze raz miał,

tylko we Lwowi...

Byłam we Lwowie kilka razy. Zawsze po kilka dni i zawsze byłam zachwycona, ale dziś... dziś, to była esencja... Tego się kompletnie nie spodziewałam. Nie spodziewałam się niczego wielkiego, nie miałam planów. Po prostu nie chciałam czekać na wyjazd w Chmielnickim, bo nie wiedzieć dlaczego polubiłam tych moich wszystkich "wariatów", bardzo tęsknie za Wrockiem, ale prawdę mówiąc, jestem rozdarta, między 2 światy. Wyjeżdżając Roman zapytał czy byłam we Lwowie w Gaju Szewczenki - no nie, nawet o nim nie słyszałam. Ale poprosiłam o namiar (wiem, że wbrew pozorom Roman jest bardzo empatyczny i spostrzegawczy) i na pewno wie, co może mi się spodobać. Wpisałam sobie adres w mapy i ruszyłam przed siebie.

Minęłam nowoczesne budynki i trafiłam do miejsc, które uwielbiam - stare kamienice z historią, z duszą. Tutaj jest ich mnóstwo. Niektóre są już wyremontowane, inne czekają na swoją kolej.





Niektóre zachowały polskie nazwy na elewacji.

Zatrzymałam się, żeby obejrzeć tańczące fontanny przed Operą.


Przypomniałam sobie miłosną historię z XVI wieku: Iwan zakochał się w swojej służącej Zośce, katoliczce. Urodził im się syn. Nic wielkiego, nic strasznego, historia, jakich mnóstwo... ale... Iwan nie poprzestał na synu, całkowicie głowę stracił dla Zośki i poprosił gospodarza miasto o pozwolenie na ślub. Biedaczek zagalopował się... zamiast ślubu, zakochaną parę skazano na śmierć na stosie. Mieszczanom szkoda było Iwana i Zośki, kat nie miał sumienia podpalić stosu - zrobili to sami. Zginęli razem. Od tej pory stali się legendą 😇... kiedyś to była miłość, pomniki to potwierdzają.


Pokłoniłam się jeszcze Adasiowi.


Zachwyciłam się bryczkami.

Pooglądałam ciekawy wystawy sklepowe i "niespodzianki" na fasadach domów.



 

Pomyślałam, że warto już ruszyć do Gaju, bo nie będą miała siły na zwiedzanie. 😄 Niezawodna Natalka zamówiła mi taxi (tutaj tak trzeba, za zamówioną płacę ok 10 zł., z postoju, jako polka zapłaciłabym 3,4 razy tyle).

Dojechał na miejsce, które pilnował dostojnie siedząc na kamieniu sam Szewczenko.


Weszłam do wielkiego parku, który okazał się skansenem. Chaty, cerkiew, gospody... pochodzą z XIX i początków XX wieku. Są autentyczne, sprowadzone z okolic Łucka, Iwano-Frankowska (dawniej Stanisławowa) oraz z Zakrpacia. Niektóre chaty są otwarte i w środku zagospodarowane.





Trafiłam do kowala, który powiedział tak szybko, że nic nie zrozumiałam, wiec mówię do niego... panie, żebym to ja wiedziała, co do mnie mówisz. 😂😂 A on do mnie: Dobra pogadamy po polsku 😂😂😂... okazał się bardzo sympatycznym gadułą. Opowiedział mi pół życiorysu, wszystko dokładnie pokazał.






Mimo, że jak mówił pól rodziny ma w Polsce, to okazał się zagorzałym Kozakiem. W końcu ktoś mi wyjaśnił, kim są kozacy.



Wg. opowieści, kozacy, to rdzenny naród Ukraiński, tyle, że naród "niebieskich ptaków". Nie chcieli się ucywilizować i błąkali się po stepach, nie garnąc się do zakładania stałych domostw i do pracy. Kozacy za to kochali słowianki... piękne, dobre kobiety, które rodziły zdrowe dzieci i dbały o dom. 😀😀😀 Słowianki były w cenie, ale... kto chciałby żyć na łasce "niebieskich ptaków? Pozostał jasyr. 😂😂 No cóż, nie ma to jak dobre samopoczucie, pośmialiśmy się razem i ruszyła dalej, a dalej... dalej był szok...

Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...