piątek, 26 lutego 2021

Czego nie ma polski nauczyciel?

 Już bardzo tęsknię do domu... do rodziny, przyjaciół. Już chcę tam być. Przez chwilę. Nacieszyć się i wrócić. Dlaczego?

Z bardzo prostego powody. Otrzymuję tutaj to, czego w Polsce ani jako nauczyciel, ani jako dyrektor nie otrzymywałam od dawna. To powodowało, że "uciekłam". Nie była w stanie powstrzymać mnie posada dyrektora, ani od lat obiecywana podwyżka, za która można by było godnie żyć, (za pensję dyrektora raczej o godnym życiu nie ma mowy). To, co spowodowało, co przesądziło o mojej ucieczce, to SZACUNEK - SZACUNEK DO NAUCZYCIELA, DYREKTORA, CZŁOWIEKA.

Mówi się, że praca nauczyciela powinna być powołaniem. Tak właśnie bardzo często jest. Tylko... z samego powołania nikt nie wyżyje. Powołanie trzeba pielęgnować, a ciągłe dokładanie obowiązków, roszczenia, prawo, które nijak się ma do rzeczywistości, władza (i to nie tylko ta obecna), która nakazuje gnębić nauczycieli, przyzwolenie władz na poniżanie nauczycieli i dyrektorów. To wszystko powoduje, że najlepsi, najbardziej wrażliwi nauczyciele zwyczajnie się spalają - ile można dawać komuś, kto tego nie docenia, a robi wszystko, by cię upokorzyć? 

Miałam szczęście - uciekłam i dostaję to, czego w moim kraju mi zabrakło - szacunek.

W domu mam 2 czy 3 segregatory pełne nagród, podziękowań... najważniejsze są dla mnie te z końca lat 80-tych oraz z lat 90-tych. Te były szczera i czułam, że moja praca jest potrzebna. A teraz... ostatnie lat mojej pracy, to ciągła walka z roszczeniowymi rodzicami, czasami z nauczycielami, urzędnikami, którzy wydawali polecenia do pracy nikomu nie potrzebnej, a zajmującej mnóstwo czasu i wysiłku. Zdarzały się również słowa bardzo "łamiące kręgosłup", słowa, które wypowiadały osoby tylko po to by podnieść swoją wartość... To już było i być może bym do tego nie wracała, ale istnieje też taka możliwość, że ktoś to przeczyta i zmieni swoje nastawienie, a to pierwszy krok do "uzdrowienia".

Myślę też o tym, w kontekście tego, co zdarzyło się wczoraj. Wczoraj do Chmielnickiego przyjechał ambasador. To przecież najważniejsza osoba tutaj - szef szefów na Ukrainie. Był również w Maćkowcach. W Maćkowcach prezes Sławek poprosił, żebym coś z dziećmi przygotowała. No, czemu nie? Przygotowałam...


Dzieci zaśpiewały piosenkę i zatańczyły "grozik". Sofii opowiedziała "Ptasie radio" - co prawda nie uważam, że to moja zasługa, bo moja Zośka ma prawdziwy talent - opowiedzieć tak trudny wiersz nie każdy potrafi...


Zaskoczyło mnie to, że ambasador został, nawet, gdy inni już wyszli. Podziękował dzieciom i powiedział proste zdanie: Bardzo chętnie przyprowadziłbym do Pani moje dzieci.... Jedno zdanie, a tyle znaczy... nie musiał, mógł wyjść z innymi. To świadczy o człowieku. Niby nic, a znaczy wiele. 

O tym, że na rodziców, członków stowarzyszeń i prezesów zawsze mogę liczyć, to może w naszym kraju nie jest normą, ale tutaj tak i bardzo za to dziękuję. Ale, że władza Polska również jest "ludzka", to daje wiarę, że może... kiedyś... to co zostawiłam w kraju się zmieni.


Mówią, że nadzieja umiera ostatnia... oby nie była płonna... życzę tego wszystkim, którzy mieli jeszcze siłę zostać.

środa, 24 lutego 2021

Historia Witalija, potomka Polaków z Wołynia

Pochodzę z Wołynia. Była terytorialno-administracyjną jednostką prawobrzeżnej Ukrainy. Powstała w roku 1793 początkowo, jako Gubernia Zasławska. Ukazem Katarzyny II od 18  lipca 1795 została przemianowana na Wołyńską. Razem z Guberniami Kijowską i Podolską tworzyła Kijowskie Generał-Gubernatorstwo (tzw. Południowo-Zachodni Kraj ). Centralnymi miastami Guberni były: początkowo Nowograd – Wołyński, później (1804) Żytomierz.

 

Gubernia Wołyńska łączyła 11 dekanatów:

Dubno, Kowel, Krzemieniec, Łuck, Nowogród Wołyński, Owrucz, Równe, Stary Konstantynów, Włodzimierz, Zasławl, Żytomierz.

Kościołów – 105, parafian 358 729.

Urodziłem się w Orzechówce, jednej z wiosek, w których mieszkali małorolni Polacy. W tych okolicach takich wiosek było kilka: Butowice, Napadówka, Pieńki, Prochówka, Wierzbówka czy Żabce. Przynależeliśmy do Starego Konstatynowa. Te wioski, to były prawie polskie, Ukraińcy nazywali nas Lachami, bo nasze nazwiska w większości należały do szlachty polskiej. Byli wśród nas: Zalewscy; Lipscy, Leszczyńscy, Sokołowscy i Ostrowscy. Niektórzy posiadali na dowód swojego szlachectwa dokumenty rodzinne. To było do czasu, aż nastały władze bolszewików. Ci zabrali wszystko: ziemie, domy, konie, bydło… Właścicieli wyrzucili przed świętami Bożego Narodzenia. Wyrzucali z domów tak, jak kto stał – w samych ubraniach, na mróz i poniewierkę. Niektórych, tak jak mojego pradziadka – Norberta Konoplickiego - zabierali ze sobą. Nigdy nie dowiedziałem się, co z nim się stało. Nie znam nawet jego miejsca pochówku. Moją prababkę z dziećmi uratowała ciotka, dała im zimą schronienie. Wiosną rodzina urządziła ziemiankę i tak żyli w wielkiej biedzie i głodzie. 

 


Trwało to do czasu, aż dziadek trochę urósł. Dorosłych bolszewicy wywozili do ciężkich prac. Dziadek trafił na Ural. Praca tam była bardzo ciężka, a porcje żywnościowe racjonowane. Ten, kto rozdawał chleb, najpierw moczył go w wodzie – racje ważono, więc dla rozdających zostawało dużo, a kto nie miał, czym zapłacić i nie miał dostępu do jedzenia, często umierał z głodu. Mój dziadek był drobny i wychudzony, więc nie potrzebował tak dużo jedzenia, ale to, co dostawał, to było tylko… tylko na przeżycie. Głód był stałym elementem życia. Zdarzyło się też, że ten mokry chleb był podgniły. Dziadek, który zjadł taki chleb, pewnie by zmarł, gdyby nie „palec Boży”: Przed śmiercią chciał się najeść dobrego chleba. Ten mokry, ostatni kawałek położył na piecu do wyschnięcia. Był chory i tak zmęczony, że zasnął. Gdy się obudził, z chleba został węgielek, ale było mu już wszystko jedno. Zjadł to, co było. Ten węgielek uratował mu życie. Gdyby nie to, to nie byłoby już naszej rodziny i nikt by o nas nie pamiętał.

 

Buenos dias, Ukraina

 Tak sobie kiedyś założyłam - Egipt, Grecja, Włochy... a dalej, to jak fantazja podpowie. Podpowiedziała Barcelonę. Już byłam spakowana, gdy...