poniedziałek, 17 listopada 2025

Księstwo Kurlandii i Semigalii

 Podróże kształcą - przekonałam się dziś z wielkim zdziwieniem. Tak. Ja, ignorant - myślałam, że kraina Kurlandii leży gdzieś daleko... tak gdzieś przy Morzu Śródziemnym, usiana jest zatoczkami i wysepkami, a jej mieszkańcy do dziś (podobnie jak Chorwaci), ukrywają jaskinie i domostwa, w których kiedyś przechowywano skarby. 

 




Piękno chorwackich zatoczek i wysepek pokazał mi Jurek, który być może cieszy się tym widokiem z góry na stałe. Ja, właśnie tam umiejscowiłam sobie piratów z Kurlandii - dlaczego? Chyba właśnie dlatego, że odkrywając zatoczki i pozostałości kamiennych domostw, wyobrażałam sobie świat pirackich legend i baśni.

Tymczasem szukając miejsca na weekendowy wypad  na Łotwie, odkryłam, że Jegława w polskiej historii na stałe zapisała się jako Mitawa – stolica Księstwa Kurlandii i Semigalii. Kurlandii?! I tym sposobem, moi "śródziemnomorscy piraci" zostali pozbawieni słońca, pięknych zatoczek  i "przenieśli się" do zimnej krainy wcześniej uznawanej prze ze mnie za krainę władaną przez Wikingów. Nie ma jak ignorancja i wyobraźnia - aż wstyd się przyznać do takiej niewiedzy. Cały mój piracki świat, układany przez lata runął z powodu jednej wycieczki. 😂😂😂😂

W zamian dowiedziałam się, że Kurlandia była lennikiem Rzeczpospolitej i na jej ziemiach wyrosło wielu znamienitych Polaków, w tym nasz pierwszy prezydent  Gabriel Narutowicz. Celem mojej wycieczki był pałac w Jełgawie. Tutaj w XIII wieku zakon krzyżacki opanował ziemię i rozpoczął budowę zamku, podobnie, jak na terenach północnowłoskich naszego państwa. Władza zakonu trwała podobnie, jak u nas do XVI wieku. Później był okres wojen, a Jegława stała się stolicą Kurlandii i Semigalii. Przedostatni książę tego księstwa, zburzył   zamek krzyżacki i w to miejsce wybudował pałac. Ambicje Ernesta Jana Birona, były olbrzymie i osadzone w sekretnych związkach z Cesarzową Anną Iwanowną, której Ernest zawdzięczał swoją zawrotną karierę oraz bogactwo. Pałac w Jełgawie oraz w Rundale (który mam nadzieję jeszcze zobaczyć), stanowią bogactwo kulturowe dzisiejszej Łotwy. Za to należy mu się szacunek, ale jego wybory życiowe zaszczytów mu nie przyniosły i chyba dobrze, że tak się stało. Zdrada i intrygi nie powinny towarzyszyć zaszczytom. 

Do Jegławy udałam się pociągiem. 45 minut i byłam na miejscu. Przywitał mnie pomnik wyzwolenia spod okupacji niemieckiej.  


 Ustawiłam trasę do pałacu i ruszyłam. Mijałam puste ulice, nieodnowione domy, w sumie krajobraz małomiasteczkowy, chylący się ku upadkowi.


 

 Zastanowiłam się, czy już nie mam uprzedzeń. Czy praca tutaj nie wpłynęła na moje postrzeganie rzeczywistości i stwierdziłam, że to całkiem możliwe. Najwyższy czas wracać tam, gdzie Cię szanują, a nie tkwić w miejscu, gdzie jedynym celem jest walka o przetrwanie. 

Jak tylko do mnie to dotarło, zobaczyłam...



 

piękną, wręcz bajkową cerkiew, a zaraz potem...


 
Budynek najstarszej wyższej szkoły na Łotwie, której fundatorem był ten sam Ernest Biren. Miał chłop rozmach - to trzeba mu przyznać. 

Wieżę zniszczonego w czasie 2 wojny kościoła protestanckiego.


 Przeszłam przez most pilnowany przez kolejnego rycerza z mieczem.


 I ujrzałam... piękny, wielki, majestatyczny... Pałac księcia Birona - władcy Kurlandii i Semigalii, człowieka o słabej woli, podstępnego, ale pełnego ambicji.



 





niedziela, 9 listopada 2025

Syndrom gotowanej żaby

 Technika gotującej żaby, polega na powolnym dokładaniu obowiązków, przenoszeniu odpowiedzialności i pogarszaniu warunków drugiej osoby. Jest bardzo chętnie stosowana przez polityków, przełożonych oraz toksycznych partnerów. Manipulacja ze strony osoby stosującej tę technikę, jest tym gorsza, że utwierdza otoczenie w swojej "dobrej woli", a dyskredytuje osoby poddawane manipulacji. 

Żaba wrzucona do wrzątku wyskakuje, ale żaba w ciepłej wodzie cieszy się z "dobrego środowiska", a gdy woda zaczyna wrzeć, nie ma już szans na ratunek. Z człowiekiem jest trochę inaczej. Znosi różne sytuacje tłumacząc je różnymi okolicznościami, aż do momentu, w którym przekroczone zostają wszystkie jego granice. 

Tutaj w Rydze właśnie przechodzę taki trening na własnej skórze. Na szczęście woda nie zagotowała się do końca i w ostatniej chwili   zdecydowałam się odejść. Przestały na mnie działać zapewnienia, że będzie lepiej, że przecież to Polska szkoła i trzeba ją utrzymać, że wystarczy zmiana metod pracy i uczniowie pozwolą poprowadzić lekcje, że za dodatkowe czynności ktoś kiedyś zapłaci. Nie interesuje mnie już to, że każdy, kto ma wenę, bądź potrzebę kontroli, pisze na jednym z wielu komunikatorów i żąda natychmiastowej odpowiedzi. Nie jestem również odpowiedzialna za to, że uczniowie nie znają pojęcia dyscyplina, porządek, szacunek, a ich niechęć do nauki wyraża się nie tylko postawą ale jest werbalizowana. Wyjeżdżam. Zostało mi 20 dni. Odliczam je z niecierpliwością.

Od czasu do czasu zdarzają się na szczęście dobre dni, dni w których nie jest się w pełni zaangażowanym w życie szkoły. Tutaj jest ich bardzo niewiele, ale są i cieszę się z nich. Ostatnio wybrałam się z koleżanką do Jarmuły - małego polskiego Sopotu.   Znając nasze wybrzeże, ubrałam się ciepło przygotowując na wiatr od morza i zimne morskie powietrze. Zrobiłam błąd. W zatoce ryskiej jest spokojnie i ciepło, nie ma wiatru ani zimnego, morskiego powietrza, jest za to spokój, przestrzeń i morze. Stare budynki trochę przypominają nasze nadmorskie miejscowości, a trochę osady północnych krajów bałtyckich (przynajmniej w mojej wyobraźni). Ten spacer, to jedna z niewielu chwil, gdy mogłam cieszyć się, że tu jestem.


 









Bez przygody ani rusz

 Mój czas w Rydze kończył się. Lekcje zakończone, umowa rozwiązana, chociaż świadectwa pracy się nie doczekałam. Pozostało pożegnać się z Ry...