Martwi mnie nieznajomość zasad wychowania w łotewskich szkołach. Muszę sobie co nieco przemyśleć, poznać, zrozumieć, ale muszę też nabrać dystansu, a to najlepiej wychodzi w oderwaniu od codzienności. Cóż zatem robić? Ano, czas na wycieczkę. Łotwa podobno, to kraj zieleni i zamków - czyli to, co "niedźwiedzie" lubią najbardziej. Na szczęście Agnieszka już była na Łotwie i zna okolice. Godzinę drogi od Rygi leży miasteczko Sigulda. Jedziemy? Jedziemy!
Zaraz przy dworcu zobaczyłam bardzo ładny "przystanek", który okazał się być naszą ławeczką czytelniczą. Trochę bardziej estetyczną niż nasze.
O Siguldzie wujek Google mówił, że jest tam stary zamek i nowy zamek , piękny kościół luterański... Według słów Agnieszki wszystko zdążymy zwiedzić i obejrzeć 😂😂😂😂.
Zaczęłyśmy od skansenu i zamku Turaida - to jedna z części miasta Sigulda. Zwiedzanie miało nam zająć góra godzinkę. Niestety przed wejściem był mały sklepik i tam "zabawiłyśmy" prawie godzinę, zachwycając się rękodziełem. Pogoda nam dopisała, a skansen, jak to skansen - żeby poczuć atmosferę dawnych czasów, to trzeba się trochę nachodzić, ale... warto było.
Już w jednym z pierwszych domów zobaczyłam warsztat tkacki. Babciny! Moja babcia, która mieszkała niedaleko granicy z Białorusią miała osobny pokój tkacki. Całe życie to był dla mnie "zaczarowany pokój", bajeczny. I tutaj też taki był.
Znalazłyśmy też nasze Polskie pająki.
Oraz wiele innych, ciekawych zabudowań, a w nich ukryte skarby. Nie wszystkie zdołaliśmy zwiedzić, bo czas jakby bardzo przyspieszył...
Po takiej wyprawie jedzonko smakowało, jak rzadko. Przymierzyłam też sobie czapkę zakupioną w Rydze. Spodobała mi się.
































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz