Koniec roku szkolnego, zwłaszcza teraz, gdy nie wiem, co przyniesie kolejny rok, to koniec pewnego etapu. Również etapu w życiu. Na różnych forach internetowych słychać głosy rodziców, którzy kłócą się i prezenty dla nauczycieli. Nie wiem, jak inni, ale od bardzo dawna, przyjmowanie czegokolwiek od rodziców jest dla mnie bardzo problematyczne. Wolę dostawać szacunek niż kwiaty czy czekoladki. Chociaż pamiętam swoje pierwsze lata i w pamięci utkwiła mi chwila, gdy stoję pośrodku klasy w czerwonej sukience, a kwiaty, które nie mieszczą mi się na rękach spływają na podłogę. Wciąż słyszę słowa jednej z matek: "Nasza Danusia, jak Matka Boska". No nie, bardziej czułam się wzruszona i zakłopotana tą sytuacją. Jednocześnie bardzo wzruszona - ale to było kiedyś, gdy wzajemny szacunek był w modzie. W tym roku najcenniejsze były 2 prezenty.
Ten, bo dziewczynka dopowiedziała, że długo z mamą szukały czegoś, by wyrazić swoją wdzięczność.
Ten, bo chłopiec powiedział, że czekoladki są od mamy, ale on dołożył swoje ulubione ciasteczka; 50 zł., które już nie mają wartości, ale to na szczęście, żeby nigdy mi nie brakowało pieniędzy; plastykowy ogórek, żeby mi nigdy nie brakowało pomocy do zajęć i pomysłów.
Czas na odpoczynek i pierwszy dzień odpoczynku spędziłam oczywiście z Nielką. Poszłyśmy obejrzeć fontanny - Nielka jest fascynatką tańczących źródeł, chociaż sama mówi, że lepiej się je ogląda po ciemku.
Przy okazji wybrałyśmy się do "Parku Japońskiego". Pamiętam, kiedy był jeszcze częścią Parku Szczytnickiego, bez ogrodzeń, bez biletów, z piętrową pagodą. Dziś trzeba sporo zapłacić za wejście, ale rozumiem, że bez tego długo by nie przetrwał 😞, cóż, wszystko się zmienia - niekoniecznie na dobre. Zostały za to wielkie ryby, co prawda, dawniej to były zwykłe karpie, a dziś - złote 😁.
Niedziela miała być dniem odpoczynku i relaksu w pieleszach domowych, ale zadzwoniła koleżanka z propozycją nie do odrzucenia: Przyjeżdżaj na Brochów! Dzieje się! Coś dla Ciebie!
Eeee... nie bardzo mi się chciało, ale... ciekawość zwyciężyła. Dotarłam na Brochów i patrzę.
Survival - sztuka przetrwania? To raczej nie moje klimaty. Ale zawsze można zobaczyć coś nowego, zrozumieć, nauczyć się... Na miejscu okazało się, że na być wycieczka po historycznych budowlach na Brochowie. Od razu pomyślałam o willi, która skradła moje serce.
Niestety, willa z 1908 roku, należąca niegdyś do lekarza Alfreda Kolsky`ego znalazła nowego właściciela. Z jednej strony byłam niepocieszona, bo bardzo chciałam ją ujrzeć w środku, ale... być może nowy właściciel przywróci jej dawny blask.
Zbiórka na wycieczkę po Brochowie miała miejsce przy dworcu kolejowym. O wyznaczonej porze zebrało się mnóstwo ludzi. Sprzęt nagłaśniający szwankował, a my dowiedziałyśmy się, że w odwiedzanych miejscach wstęp i instalacje są dostępne dla wszystkich. W ten sposób zdecydowałyśmy się na samodzielną wędrówkę. Pierwszy punktem był dworzec kolejowy. Piękny, świeżo odnowiony i otwarty.
W jego wnętrzu ustawiono instalację przedstawiającą pojazdy przyszłości. Nie znam się na sztuce współczesnej, więc nie mnie ją oceniać.
Kolejna była wieża ciśnień. To był budynek, który bardzo chciałam zobaczyć. Wprawdzie stałyśmy w kolejce z pół godziny, ale warto było.
W podziemiach opuszczonej willi toczyła się niema walka o przetrwanie.
Chciałyśmy jeszcze zwiedzić Zakład Krawiecki, jednak kolejka nas zniechęciła, a do budynku docierała wycieczka w grupie powyżej 100 osób.
Zrezygnowałyśmy ze zwiedzania na rzecz brochowskiego parku.
Rosnące na oczku wodnym nenufary wzbudziły we mnie wspomnienia pszczewskich jezior, wycieczek łódką, imprez do rana 😊 wspólnych z niezapomnianą i "wieczną" przyjaciółką Alutką. I tak przyszłość, teraźniejszość i przeszłość złączyła się w jedno nad brzegiem małego oczka.