niedziela, 5 maja 2024

Między wschodem a zachodem

 Miałam dług u kolegi, a że staram się zawsze spłacać długi, to ten też postanowiłam spłacić. Wiedziałam, że uwielbia Chorwację, zresztą kilka lat temu spędziliśmy tam razem kilka tygodni, więc stwierdziłam, że to będzie najlepszy sposób. Pomysł bardzo dobry, ale... ale przecież to nie mogło odbyć się normalnie... Znalazłam wycieczkę objazdową. Super... cena ok, wycieczka objazdowa... wyobrażałam sobie, że najpierw pojedziemy na Jeziora Pletwickie (jakoś pamiętałam, że to w Słowenii), pobędziemy tam ze 2 dni, potem dzień w Splicie, w Dubrowniku, jeszcze w Mostarze... no ok. Zamówiłam, zapłaciłam i ups... doczytałam do końca. To nie tak... Ponad 20 godzin w autobusie do Trpanj , a wycieczki... codziennie kilkaset kilometrów. Gdybym nie zapłaciła, odwołałabym, ale żal mogłam mieć tylko do siebie. Cóż... męska przygoda - nie pierwsza i nie ostatnia 😓 zrobiłam jedyną rzecz, jaką w tej sytuacji mogłam zrobić - dopłaciłam do wygodnego miejsca, na pietrze autobusu przy samej przedniej szybie. To był najlepszy pomysł, na jaki wpadłam i chociaż "pietra" miałam przed taką wyprawą, to jestem bardzo zadowolona.

Już sama droga przyniosła piękne krajobrazy. Pamiętałam z tamtej wyprawy, jakie wrażenie zrobiły na mnie wyrastające skały, zatoczki i niespodziewane tunele. Nie zawiodłam się - widoki, których się nie zapomina.


















Oglądając je, prawie zapomniałam o całonocnej drodze 😂. Widać, że Chorwacja potrafi wykorzystać swoje szanse, bo pojawiły się nowe drogi i mosty. Piękny kraj! Zakwaterowali nas w malutkiej miejscowości. Kilka lat temu byliśmy na Mljecie, w miejscu, gdzie nie było dużo turystów. Mieliśmy małą zatoczkę tylko dla siebie, nawet znalazłam tam ośmiornicę, która chciałam mnie zjeść 😂.

Ilustracja

Zdjęcie z internetu.

Tym razem też chciałam mieć zatoczkę. Poszliśmy jej szukać. Zostawiliśmy za sobą zabudowania i z daleka zobaczyliśmy drużkę przez krzaczory.  Na początku było nawet przyzwoicie, ale im niżej, tym bardziej kolce z krzaczorów wbijały się w ubrania i skórę.... męska przygoda... no cóż... zatoczka okazała się "siedziskiem" miejscowych, którzy skrywali się w niecnych celach 😂😂😂. Puste butelki i puszki nie pozostawiały cienia wątpliwości. 










Czekała nas pierwsza z cyklu wycieczek - Dubrownik. Nietrudno sobie wyobrazić bogactwo i bezpieczeństwo tego grodu w czasach średniowiecznych, ale dopiero przewodniczka zainteresowała mnie jego historią. Dubrownik powstał z dwóch oddzielnych  osad Ragusą i słowiańską Dubrową (od  nazwy dębów). W XII wieku osady połączyły się w jedno bogate, piękne miasto otoczone wielkimi murami, które otaczają stare miasto do dziś.























 

Znalazł się też sklepik z całorocznymi ozdobami Bożonarodzeniowymi 😁








 Bez żalu opuściłam Dubrownik. Co prawda, chętnie potuptałabym jeszcze średniowiecznymi przejściami, pozaglądałabym w różne zakamarki, ale tłumy turystów, skutecznie odstraszały od tego pięknego miejsca.

Następnym punktem naszej wycieczki było drugie co do wielkości miasto Chorwacji - Split. Jurek niechętnie myślał o tym miejscu: "tam nic nie ma, przystań, zwykłe miasto..." Mylił się. W Splicie przenieśliśmy się do antyku za sprawą rzymskiego cesarza Doklacjana. W IV wieku naszej ery, Doklacjan zbudował pałac, w którym mieszkał na emeryturze. Części tych zabudowań wraz z podziemiami przetrwały do dziś, tylko trzeba wiedzieć, gdzie tego szukać 😉.




































Oczywiście, była też przystań.


 



Zobaczyłam też znajomą postać Zygmunta Freuda - pewnie spełniał tu swoje marzenia senne 😂

A dla miłośników kiczu i komercji znaleźliśmy targ, już częściowo zamknięty, przypominający Chmielnicki "rynek". Na szczęście tam przez chwilę można było odpocząć od gwaru turystów.







Ostatnią miejscowością w naszej podróży był Mostar w Bośni i Hercegowinie. Był już antyk, było średniowiecze, nie miałam zatem wielkich oczekiwań. Po przekroczeniu granicy, widać było wyraźną różnicę. Bośnia, to kraj bardzo skorumpowany. Gorsze drogi, bieda... to było zauważalne natychmiast.







W Mostarze zatrzymaliśmy się w części katolickiej.


Jednak wystarczyło kilkanaście metrów i stary most zaprowadził nas w całkiem inny świat - świat orientu. Tego się nie spodziewałam... Zachód i wschód w jednym miejscu.












Tutaj też naocznie można było się przekonać, że walka religijna jest okrutna. Ślady po kulkach są tego świadectwem.

Wbrew moim obawom, jestem szczęśliwa, że przeżyłam tę przygodę. W drodze powrotnej do domu, zwiedziliśmy jeszcze park z jeziorkami plitwickimi - jak się okazało, w Chorwacji.





Piękne dzieło samej natury.

Jakbym wiedziała, co mnie czeka, pewnie bym nie pojechała, ale straciłabym bardzo dużo. Dobrze jest kolekcjonować wspomnienia i poznawać historię. Tego nikt nam nie zabierze. 😏

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bez przygody ani rusz

 Mój czas w Rydze kończył się. Lekcje zakończone, umowa rozwiązana, chociaż świadectwa pracy się nie doczekałam. Pozostało pożegnać się z Ry...