Od kilku miesięcy mamy "nową władzę". Obiecywała wiele, zachęcała i wchodziła "bez mydła" w czasie kampanii. Miałam pewne obiekcje, bo dokładnie pamiętam stosunek rządów lat 2007-2015 do nauczycieli. Owszem, na początek dołożył trochę kasy do pensji, ale potem zamroził podwyżki i na ministra edukacji wyznaczył panią Szumilas - jednego ze szkodników polskiej oświaty. To wówczas rodzice otrzymali władzę nad nauczycielami i dopiero wtedy rozpoczęła się prawdziwa naganka na nauczycieli. Na konferencji w UJ, próbowałam poruszyć ten problem, ale skończyło się na tym, że wyszłam. Na konferencji z ówczesną ministrą, chciałyśmy poruszyć ten problem - "wrzeszczała", jak przysłowiowa przekupka z targu. Na konferencji dla Rad Rodziców we Wrocławiu, po odpowiedzi prowadzącego na moje pytania, wyszłam mijając kuratora.... Potem był strajk i chociaż, jako dyrektor nie mogłam w nim w pełni uczestniczyć, to wspierał am nauczycieli całym sercem i zrobiłam wszystko, by nie odczuli tego finansowo. W końcu zmieniłam trochę swoją drogę zawodową, chociaż nie odeszłam całkiem od polskiej edukacji. Widzę tylko jedną drogę polskiej edukacji - nauczyciele, którzy z różnych powodów nie mogą lub nie chcą odejść ze szkoły, po prostu nie dadzą rady. System sam się zawali - i bardzo dobrze. Dlaczego?
1. Dlatego, że ubogi człowiek w obecnych czasach nie będzie autorytetem dla uczniów. Nie chodzi o to, żeby się skarżyć, ale... zaczęłam pracę po liceum. Chciałam wiedzieć, czy praca z dziećmi, to nie jest pomyłka. Chyba nie była, bo dzieci "pokochały mnie", a ja je. Pracując, uczyłam się. Wyszłam za mąż, urodziłam córkę, ale bardzo źle trafiłam. Finał był taki, że wróciłam do rodziców, do 10m pokoju, a moje dziecko co miesiąc leżało w szpitalu. Czasami po 10 godzinach pracy z obcymi dziećmi, biegłam do własnego, do szpitala. Nikt się nade mną nie litował, nie oczekiwałam też tego - życie. Moje dziecko któregoś dnia przestało do mnie mówić mamo, bo wszystkie dzieci w przedszkolu do mnie tak mówiły. Dla dziś mówi do mnie po imieniu. Próbowałam w urzędzie zdobyć mieszkanie. Przyszła do mnie komisja. Dziecko chore, żeby przejść przez pokój, trzeba było przeciskać się bokiem. Prace pisemne na studia pisałam w nocy na desce w toalecie, ale usłyszałam: "pani taka śliczna, młodziutka, jeszcze sobie ułoży pani życie." Ułożyłam - wróciłam do mojego "kata", bo dziecko dusząc się wołało tatę. Wiedziałam, że to jest na chwilę, dlatego bardzo chciałam się usamodzielnić. Ale zawsze słyszałam, że dla nauczycieli nie ma pieniędzy. Co zrobiłam? Zostałam dyrektorem. Żadne rarytasy, ale nie brakowało mi chleba pod koniec miesiąca i to wcale nie jest przenośnia - szyłam, robiłam na drutach, byty kupowałam na targu, a na chleb i tak często brakowało. Na zmianę władzy reagowałam alergicznie - co władza, to głupsze decyzje i mniej pieniędzy... i tak do dziś. Pewnie, że w małym mieście, lub na wsi, gdzie warunki życia są inne... może to wystarczy, a może nawet dużo. W wielkim mieście kwota 3000-4000 zł., to nie jest kwota na życie, a wegetację. Jeszcze chwila i przejdę na emeryturę, jest nowy rząd i co słyszę? Nauczyciele muszą poczekać... babcie, wdowy, dzieci, urzędnicy, alkoholicy.... nauczyciele - NIE!
2. Wypalony, wykorzystywany człowiek (a taki właśnie jest polski nauczyciel), nie może być wsparciem. Często mówi się o kryzysie psychicznym dzieci i młodzieży. Oczywiście, że jest, ale to nie wina nauczycieli. Nauczyciele też są psychicznie wykończeni. Ich odpowiedzialność jest olbrzymia, a pomocy dla nich nie ma. Nie pomogą żadne rozporządzenia, szkolenia... nauczyciele stali się zakładnikami głupich decyzji rządzących i obecna pani ministra nic z tym nie robi. Dalej próbuje przeciągać linę, ale tego już się nie da zrobić.
3. Młodzi ludzie nie przyjdą do tego zawodu. Młodzi ludzie nie będą części wypłaty wydawać na szkolenia, materiały do pracy... niech sobie rząd wybije to z głowy. Nie będą prywatnego czasu poświęcać na wycieczki, uroczystości, festyny... młodzi ludzie szanują swój czas.
To prawda, że jestem wściekła, że niby rządzący 😂. Niby ludzie z wizją, pomysłami na życie, a tak prostych rzeczy nie widzą. Mnie już nikt nie zmieni, ale "mydlić oczy", że durne pomysły rządzących coś zmienią, to szczyt głupoty. Tam nikt nie potrafi patrzeć szerzej, nikomu nie zależy, żeby było lepiej. Byle tylko przetrwać i nie stracić władzy.
Czy moje podejście do pracy się zmieniło? Nie. Nie będę psychologiem i głupotą jest kazać nauczycielom ratować dzieci, bo to nierealne. Nauczyciel, który nie ma autorytetu, a nie ma, nie uratuje dziecka. Niestety, może go jeszcze bardziej pogrążyć.
Ja wykonuję moją pracę, tak jak potrafię. Na szczęście wiele rzeczy mnie nie dotyczy. Mogę robić to co chcę i co uważam, że jest dzieciom potrzebne. Uczę dzieci mówić po polsku. Dokarmiam je, bo często po lekcjach przychodzą głodne.
Pozwalam im poleżeć na kocu, gdy są zmęczone. Zdarza się, że zasypiają. Pozwalam im "wygłupiać się" i udaję, że robią mi psikusy.
Za własne pieniądze kupuję gry, kanapki... ale niech nikt nie wymaga tego od młodych nauczycieli. Wypłata, to wynagrodzenie za pracę, a pracodawca ma obowiązek dostarczyć materiał do pracy. Jako nauczyciel i dyrektor wiem, że z tych obowiązków wobec nauczycieli pracodawca od co najmniej 30 lat się nie wywiązywał w stopniu wystarczającym.