Mam nadzieję, że to będzie prosta 😒. Niestety, ostatni czas pozbawił mnie złudzeń. Mam wrażenie, że zmarnowałam życie. Tak!!! Jako nauczyciel poległam na wszystkich frontach. Dlaczego? To proste - było, jest i tym bardziej będzie wiele przyczyn, które nie pozwolą na to, by na świecie panowała zgoda. Ktoś (nie pamiętam kto i czy na żywo, czy w mediach), powiedział, że dzieci się nie wychowuje, a hoduje. Oczywiście, że to generalizacja, ale tak - zgadzam się z tym poglądem: papu, tysiące zabawek, gry komputerowe i... tyle. Dlaczego taki pesymizm? Zabolał mnie ząb. Stan zapalny. Wiadomo, jak działa nasza medycyna - lekarze, zgodnie z zaleceniami, wyjechali na zachód. Ci, którzy zostali, albo są "zarobieni", albo mają "w poważaniu"... Tak czy siak, wizytę prywatną znalazłam za trzy dni. Do pracy trzeba iść. Biorę ketanol, za ketonalem, żeby jakoś funkcjonować. Czuję już, że przesadzam i prochy zmniejszają moją koncentrację, mam wyostrzone zmysły i opóźnione reakcje. No, co... jestem tylko człowiekiem i też mam prawo do gorszych dni. Otóż nie!!! Nauczyciel nie ma praw!!! Nie jest człowiekiem. Idąc do pracy słyszę swoją klasę na ulicy. W środku wrzask przekraczający pracę młota pneumatycznego. Próbuję to ogarnąć i co słyszę: Czego pani na nas wrzeszczy!!!
Cha... no czemu ja na nich wrzeszczę? To uzasadnione pytanie. Mogę usiąść za biurkiem, odwrócić się, pozwolić na szarpanie, bicie, gwizdy... chętnie bym to zrobiła, tylko... ja też mam pytanie: Skoro uczniowie nie przestrzegają ustalonych zasad i mogą zrobić sobie krzywdę, to dlaczego ja mam za to odpowiadać? Uczniowie doskonale wiedzą, jakie panują zasady - dlaczego ich nie przestrzegają? Odpowiedź jest tylko jedna: Nadszedł czas, w którym większość nie bierze za nic odpowiedzialności. "Wygrywają silniejsi" - Ci, którzy głośniej krzyczą, straszą, żądają, wysuwają roszczenia - to oni mają racje. Kto wychował takie pokolenie? My, w tym JA!. Poniosłam klęskę! Zmarnowałam życie!
Niełatwe myśli. Na pewno, to już nie moje miejsce. Natychmiast w głowie pojawił mi się obraz z dawnych lat: Przyszłam do pracy z migreną. Oczywiście, próbował tego nie pokazywać, ale dzieci zauważyły zmianę i same zapytały: co się stało. Powiedziałam, bo zawsze uważałam, że szczerość jest ważna. Pracowałam wtedy w klasie 0, czyli dzieci 6-letnie. Co one zrobiły? Wzięły swoje książki, zapytały, co mogą zrobić i uciszały siebie nawzajem. Czy nie rozrabiały? Nie lubiły hałasować? Oczywiście, że tak, ale były nauczone szacunku. Co się dzieje z dzisiejszymi dziećmi??? Mam wrażenie, że walczą o przetrwanie. Uczą się, że nie są ważne ogólnoludzkie wartości: miłość, piękno, dobro. Wartość ma krzyk i kłamstwo, bo to najczęściej zwycięża i właśnie to dzieci widzą. To również pokazują im nauczyciele ulegając roszczeniowym rodzicom i ich równie roszczeniowym dzieciom. "Wrażliwcy" w tym życiu nie mają głosu. Czas zwijać żagle...
Puki co... trzeba zakończyć rok szkolny, jakoś odreagować. Dotrwać. Odsunąć złe myśli. Popatrzeć na coś innego, ładnego. Natala koniecznie chciała pojechać do Świdnicy. Chciałam schować się "do mysiej dziury" i nie wychodzić z niej, ale wiedziałam, że to łatwiejsze, ale raczej nie pomoże. Umówiłyśmy się na nową wyprawę. Po godzinie podróży pociągiem, przywitał nas wyremontowany dworzec w Świdnicy.
W jego wnętrzu zobaczyłam 4 herby. Hę... nie za wiele? Musiałam to sprawdzić.
Ten jest herbem miasta Świdnica: na tarczy czwórdzielnej w krzyż w polu 1 i 4 czarnym korona złota, w
polu 2 srebrnym gryf czerwony, w polu 3 srebrnym dzik czarny. Herb ze statutu jest kolejną wizją artysty opartą na pierwszym herbie
nadanym miastu przez króla Czech i Węgier Władysława Pogrobowca w roku
1452. To był pierwszy herb miejski nadany przez króla w historii miast
znajdujących się dziś na obszarze Polski. Malowano go w dobie renesansu
stąd korony, dzik i gryf mają renesansową, skomplikowaną i bogatą formę.
Ten, jest herbem powiatu świdnickiego - orzeł ze srebrną przepaską na piersi dzielony w słup czarno-czerwony w
polu dzielonym w słup złoto-srebrnym. Herb nawiązuje do herbu księcia
świdnickiego Bolka I.
Trzeci herb, to znak rozpoznawczy Dolnego Śląska, wywodzący się z rodowych herbów Piastów śląskich. Po raz pierwszy wizerunku orła użył na swej pieczęci książę opolski Kazimierz I w 1222 roku. Jest to też najstarszy wizerunek orła jako godła książęcego na ziemiach polskich.
Ostatni, to historyczny herb książąt świdnickich – w polu tarczy czwórdzielnej: w polu 1 i 4
srebrno-czerwona szachownica, zaś w polach 2 i 3 na srebrnym polu czarny
orzeł.
Jak cały Śląsk, Świdnica ma bogatą historię. Tę widać na każdym kroku.
Na środku placu, tuż po wyjściu z dworca zaskoczył mnie pomnik - dwa nagie miecze. Każdy Polak (chyba), ma jedno skojarzenie: Grunwald 1410 rok. Władysław Jagiełło i Urlich von Jungingen.
Co miecze robią w Świdnicy? Ano... wizja artysty: Grunwald, Berlin - dwa zwycięstwa Polaków. Odzyskanie Świdnicy. No cóż... punkt widzenia zależy od punktu siedzenia... Jako Polka cieszę się, że Dolny Śląsk jest teraz polski. Jestem Dolnoślązaczką od urodzenia, ale ten pomnik mnie jakoś razi... może tylko mnie...
Za to nie razi mnie, a wręcz bardzo podobają mi się murale świdnickie autorstwa Roberta Kukli.
Te murale uczą, zdobią... ale pewnie, jak wszystko na świecie, mają swoich przeciwników.
Prostą drogą dotarłyśmy na świdnicki Rynek.
Pierwsze moje skojarzenie, to: jak we Lwowie, z czterech stron, cztery fontanny. Zaglądając do pocieni, trafiłyśmy do wieży ratuszowej. Oczywiście nie odmówiłyśmy sobie wjazdu na taras widokowy, a widok był ładny. 😁 To wszystko moje!
Opuszczając wieżę obejrzałyśmy wystawy, które umieszczono na niższych piętrach.
Zaskoczyła mnie "obecność" Czerwonego Barona - asa niemieckiego lotnictwa z 1 wojny światowej. Wiedziałam, że mieszkał na wrocławskim Biskupinie, a tu niespodzianka. Czerwony Baron miał dom rodzinny w Świdnicy... Człowiek uczy się całe życie i głupi umiera 😂😂😂
Przez chwilę odpoczęłyśmy u boku Marii Cunitz - XVII wiecznej astronomki ze Świdnicy.
I już prosto ruszyłyśmy do Kościoła Pokoju... Oj, było warto... Niby tak blisko, a jakoś nigdy nie było okazji. Czasami dobrze zostawić sobie coś na później.
Dość powiedzieć, że te mury pruskie, to drewno. Cały obiekt powstał w XVII wieku, przy współudziale Szwecji, po wojnie 30-letniej. Opisać się nie da... Atmosfery się nie odda... Tutaj trzeba być i koniec. Mnie najbardziej zaskoczyło to, że obiekt protestancki jest tak bogato zdobiony... ale dobrze, że jest 😍. Mój "kicz i komercja" w najpiękniejszym wydaniu.
Z daleka widziałyśmy jeszcze jeden obiekt sakralny, który zdecydowałyśmy zwiedzić. A po drodze, zobaczyłyśmy ciekawy budynek apteki pod bykami.
Widziany obiekt, okazał się być katedrą. Kościół powstał w XIV w., na polecenie księcia Bolka II Świdnickiego,
po pożarze wcześniejszego drewnianego kościoła stojącego na tym
miejscu. Początek wznoszenia budowli określa się na 1330, a legenda
głosi, że sam książę położył pierwszy kamień pod budowę. W latach ok.
1400–1410 dokonano rozbudowy kościoła, a w 1546 ukończono odbudowę po
pożarze w 1532.
Kościół niewątpliwie wart zobaczenia, ale po Kościele Pokoju... Należało chyba kolejność zmienić, ale kto to wiedział...
Wizytę w tym przyjaznym mieście zakończyłyśmy w wieży ciśnień, zamienionej na włoską knajpeczkę.
Jedzonko pychota... ładnie podane, świeże, dobrze doprawione... ale w weekendy trzeba uzbroić się w cierpliwość. Czekałyśmy godzinę.
Stresu się nie pozbyłam, ale wycieczka zmęczyła mnie fizycznie i z lubością myślałam o własnym posłaniu, nie o szkole. I to była wartość dodana wycieczki 😀