Cudze chwalicie, swego nie znacie....
Lubię być turystą we własnym mieście, a od kilku lat we Wrocławiu odbywają się spacery z przewodnikiem. Nie zawsze mi się chce, nie zawsze mogę, ale generalnie fajna rzecz.... Chodzisz koło czegoś 100 lat, a tu bum, okazuje się, że to coś, to całkiem co innego, niż przypuszczałaś. Dziś wybrałam się na wycieczkę na przedmieście Świdnickie. Trochę też ze względu na Natalię i Bożenę. Podróż do Polski bardzo nas zbliżyła, ale dobrze... Okazało się, że Natala, ma inne obowiązki, ale we dwójkę też ok.
Punktualnie o 11.00 stawiłyśmy się przy starym dębie obok Vroclawii.
Nasz przewodnik - Adam, okazał się pasjonatem i przynajmniej dla mnie mówił ciekawie i rzeczowo. Na wstępie wyjaśnił, że za rozwój miasta odpowiedzialny jest Bonaparte. To on podążając z wojskiem na Moskwę, zdecydował o zmianie statusu Breslau. Z twierdzy mój gród zmienił się w rozwijające się miasto: likwidowano mury obronne, rozbierano bramy, tworzono ogrody i budynki mieszkalne na obrzeżach miasta...
Nasza podróż w przeszłość rozpoczęła się od mezonetowca na Kołłątaja. Setki razy przechodziłam koło tego budynku. Setki razy robiłam zakupy w sklepach, umieszczonych na parterze... Od zawsze był dla mnie zwykłym budynkiem mieszkalnym. Dziś dowiedziałam się, że wcale nie jest taki zwyczajny...
Mezonetowiec – od francuskiego słowa maisonette, czyli „domek” – powstał w latach 60. XX wieku. Zaprojektowany został przez czwórkę młodych architektów: Jadwigę Grabowską-Hawrylak, Edmunda Frąckiewicza, Igora Tawryczewskiego i Marię Tawryczewską, którzy współpracowali ze sobą w ramach wrocławskiego „Miastoprojektu”. Były w nim jedne z pierwszych mieszkań dwukondygnacyjnych w Polsce. Budynek został wpisany do rejestru zabytków i jako taki, będzie chroniony. Nie mogę powiedzieć, że on mi się podoba, ale... zobaczyłam go inaczej. Jadwiga Grabowska-Hawryluk zaprojektowała również wieżowce na Wrocławskim Manhattanie (sedesowce). No cóż... podobno miały być piękne, zielone i nowoczesne... wyszło, jak zwykle... ale kto nie popełnia błędów.
Z Adamem zagłębiliśmy się w podwórka między zabudową na Piłsudskiego, a Kościuszki. "Odkryliśmy" zapomniane wille, które dawno temu były budynkami mieszkalnymi przy ogrodach. Dziś ukryte wśród zieleni, stanowią pewien azyl od miejskiego zgiełku.
Wychodząc z podwórzy, stanęliśmy przed wrocławskim pałacykiem. Ja najbardziej pamiętam go z czasów, gdy pełnił funkcję kulturalną w życiu studenckim, w latach 80-tych i gdy w sali z wielkim lustrem odbywały się dyskoteki. Całe życie pałacyk był dla mnie Pałacem Schaffgotschów, a od dziś stanie się pałacem Kopciuszka. Dlaczego?
Historia jak z bajki stała się przyczynkiem do powstania Pałacyku. W połowie XIX wieku, na Górnym Śląsku w ubogiej rodzinie urodziła się trzecia córka małżeństwa Gryczików - Joanna Gryczik. Los chciał, że ojciec bardzo szybko zmarł, a matka Joanny oddała ją na wychowanie służącej "królowi cynku" Goduli. Godula był majętnym dziwakiem. Dorobił się znacznego majątku, kilku kopalń, ale do ludzi nie miał szczęścia. Mała Joanna urzekła go prostotą i odwagą. Nikt jednak nie spodziewał się, że po jego szybkiej śmierci, Joanna zostanie jego spadkobierczynią. Krewni Goduli starali się unieważnić testament. Jednak Godula przed śmiercią przewidział takie okoliczności i zabezpieczył Joannę. Dziecko z Kopciuszka stało się "królewną". Jej opiekunowie pilnowali majątku, a ją samą wysłali do szkoły we Wrocławiu. We Wrocławiu Joanna poznała młodego hrabiego Hansa Ulricha Schaffgotscha ze starego rodu, przybyłego na Śląsk w XIII wieku. Małżeństwo z nim oznaczało koniec kłopotów związanych ze spadkiem. Przedtem wystarano się o nobilitację Joanny Gryczik, której przydano nazwisko von Schomberg-Godulla i odpowiedni herb.Małżeństwo kupiło willę na obrzeżach Wrocławia. Po nabyciu domu, rodzina Schaffgotschów zleciła rozbudowę domu do trójskrzydłowego pałacu z wieżą, licznymi wykuszami, lukarnami itp. Pałac został przebudowany w stylu renesansowym. Elewacja licowana jest czerwoną cegłą z jasnymi piaskowcowymi detalami. Przed pałacykiem mieści się dziedziniec, a z tyłu nieruchomości znajdował się spory ogród, pierwotnie w stylu angielskim.
Historia, jak z bajki... Pałacyk, jak z bajki... a wszystko zdarzyło się naprawdę...
Z Pałacyku prosta droga poprowadziła nas na Wzgórze Partyzantów, czyli do belwederu utworzonego na miejscu Bastionu Sakwowego, który był częścią fortyfikacji miasta. Nie wiedziałam, że w 1945r. wzgórze nosiło nazwę "Wzgórza Miłości". A dlaczego w 1948r. zmieniono ją na Partyzantów?
Wzgórze oprócz tego, że zawsze było na swoim miejscu, a teraz jest w remoncie, również kojarzę z tańcem, to tam stawiałam pierwsze kroki w tańcu towarzyskim... 100lat temu.
Już nie 100, ale 6-7 lat temu przez pewien czas chodziłam (dla zdrowotności) na zajęcia taneczne naprzeciw Wzgórza Partyzantów do Pałacu Leipzigera.Powstał on w drugiej połowie XIX wieku na zlecenie żydowskiego bankiera, Ignatza Leipzigera. Dziś mieści się tam hotel. Współczesność nie lubi niewykorzystanych szans, a budynek jest piękny i w pięknym miejscu.
Zatrzymując się i słuchając opowieści o starym Wrocławiu, przemaszerowaliśmy wzdłuż fosy miejskiej mijając amora na pegazie.
Nieobecną już "Bramę Świdnicką", którą teraz strzegłby sam Król Chrobry.
Przystanęliśmy na Placu Wolności, by zobaczyć to, co zostało z Pałacu Cesarskiego, stanąć między Operą, a Forum Muzyki... i w wyobraźni zobaczyć defiladę wojsk Pruskich... Dalej idąc Parkiem Staromiejskim minęliśmy dawną dzielnicę Żydowską, by dojść do Pomnika Zwycięstwa...
I tak skończyłby się ten spacerek starym, bajkowym Wrocławiem... skończyłby się kawą w "Sarze" - miłej, klimatycznej kawiarence... ale spotkała nas jeszcze jedna niespodzianka 😂. Zamiast wrocławskiego, niebieskiego tramwaju, nadjechał czerwony...
Czerwony tramwaj, który jechał na Sępolno i przedłużył moją podróż w czasie... po starym, dobrym Wrocławiu...

















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz