Mam szczęście, że poznałam koleżanki, które są niedaleko mnie - tu na Ukrainie. W naszym przypadku, gdy jest się samemu, w obcym mieście i obcym państwie, czasami tęsknota dokucza bardzo mocno. Zwykła, zdawać by się mogło, wizyta u znajomej znaczy dużo, bardzo dużo - to tak, jakby na chwilę wejść do domu. Tak było w tym wypadku, chociaż zapowiadało się inaczej. Miałam już kupione bilety na kolej (niezastąpiona Natalka kupiła), a przewiało mi tak zatoki, że nos stał się kartoflem, którego w dodatku nie dało się dotknąć i bardzo bolał. Wzięłam prochy, ale czekałam co będzie dalej, bo przecież z gorączką nie pojadę - szkoda zdrowia, no i covid (kto wie, jakie teraz są objawy?). Na szczęście kartofel został, ale ból się zmniejszył i gorączki nie było. Mogłam ruszyć w świat 😁
Tym razem do Tarnopola, do Marianny. Ta, chyba również czekała z nadzieją na moją wizytę (bo to zawsze ktoś bliski, mimo, że nie bardzo znany).... Marianna miała już opracowany plan: wycieczka po Tarnopolu, obiad w knajpce, wieczorne iluminacje i pogaduchy do poduchy 😁. Z radością przystałam na niego i ruszyłyśmy w miasto.
Tarnopol, jest miastem zupełnie innym niż Chmielnicki. Stare, galicyjskie kamieniczki cieszą oczy swą widoczną jeszcze, chociaż wymagającą odnowy urodą. Fasady domów, kształty ulic bardzo przypominają stare miasta znane mi z Polski. Jednak podobno tutejsi mieszkańcy, nie mówią o polskich gospodarzach, a austriackich. O pochodzeniu miasta - mówią galicyjskie. No cóż, fakty faktami, a prawdę i tak każdy sam sobie tworzy. Niezaprzeczalnym faktem jest, że Tarnopol nie pochodzi od nazwy krzewu, a od nazwiska założyciela miasta Jan Amora Tarnowskiego.
Zdjęcie z internetu
Ten to znamienity dowódca wojskowy i przeciwnik przywilejów szlacheckich, za zasługi w obronności naszego kraju dostał ziemie, na których powstało dzisiejsze miasto, noszące cząstkę jego nazwiska Tarnopol. Ślad tej historii znajdujemy na tablicy, na ścianach zamku w Tarnopolu.
Zamek, a raczej to, co z niego zostało, bo: murów obronnych z basztami już nie ma, bramy do zamku też brak. Zamiast bramy zamku strzeże teraz bocian (lelek) i z niemowlakiem.
Też ładny... i taki Kaziutkowy... ale bramy mimo wszystko szkoda. Zostało za to piękne otoczenie, widok zapierający dech w piersi i takie uczucie, że chciałoby się krzyczeć: nooo... to wszystko moje 😂 - moje, bo mogę poczuć, popatrzeć, dotknąć.
Przed obiadem chciałam jeszcze porozmawiać z Tarnopolanką, którą zawsze można spotkać w staromiejskim parku, obok typowo polskiego zegara, ale mimo moich zachęt, nie odezwała się do mnie słowem - trudno, niektórzy tak mają.
Obiad był jednodaniowy, ale bogracz, który jadłyśmy bardzo przypominał moją gulaszową - pożywny, doprawiony należycie, prawie jak dla Smoka Wawelskiego. Pyszny. Ale spojrzałam na podłogę tej gościnnej knajpki i... oryginalne cegły przedwojenne.
To się nazywa chodzić po historii 😂
Szkoła, w której uczy Marianna, zajmuje wypożyczone pomieszczenia w samym centrum Tarnopola. Oczywistym było, że trzeba je zobaczyć (może w Chmielnickim też się doczekamy - do tego jednak niezbędne jest dofinansowanie).
Ale... W każdym mieście Ukrainy, najważniejsze budowle to... cerkwie. W Tarnopolu też ich nie brakuje.
Przed największą stoi panorama przedwojennego Tarnopola - miasta z polską historią 😁.
Tarnopol, to również ośrodek naukowy. Po drodze mijały nas grupki studentów, bez wątpienia przybyłych z Afryki, krajów Azjatyckich oraz (o czym wspominała Marianna) studentów z Polski. 😁
Dla "potomności" (czyli braciszka i córci) uwieczniłam gmach politechniki.
Z dawnych czasów pozostały i funkcjonują (jako najlepsze w mieście) gimnazja, które ukończyło wiele znanych osób, upamiętnionych w ciekawy i kreatywny sposób.Absolwentami gimnazjum byli: Wincenty Pol, prof. Aleksander Brukner, prof. Ludwik Finkel, kard. Władysław Rubin, O. prof. Mieczysław Krąpiec.
Sam gmach gimnazjum do dziś godnie zdobi osadzony na samym szczycie biały orzeł w koronie (niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia, zasiadł zbyt wysoko - może dlatego przetrwał).
Wycieczkę po Tarnopolu zakończyłyśmy w świetle nocnej iluminacji staromiejskiej.
Dzięki Mariannie zobaczyłam też pomnik upamiętniający akcję "Wisła", czyli wysiedlenie Łemków. Jak widać władza, jaka by nie była, musi mieć wroga i zwalczać go na różne sposoby. Pewnie dlatego jest władzą. 😕
Każda władza ma też swoich bohaterów i własną aleję gwiazd.
Do świąt i "domu" zostało jeszcze trochę czasu. A spotkania z osobami, które myślą i czują podobnie są tu naprawdę cenne, dlatego: dziękuje Marianna 😊 i zapraszam do Chmielnickiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz